Ja znam tę melodię i znam ten tekst/ I tych, co spłodzili tę odę/ Każdy z nich cichcem winko pił/ A innym zalecał wodę...
7. Krótka chwila powagi
Jarosław Kaczyński dostał od wyborców przyzwolenie na rządzenie Polską – w sposób być może odmienny od rządzenia PO i PSL. W marzeniach jego wyborców miał korygować patologie władzy poprzednich ośmiu lat. Jednak natychmiast po wyborczym zwycięstwie, zamiast realizować ten mandat, Kaczyński zaczął łamać i obchodzić Konstytucję, zmieniać ustrój Polski, na co mandatu wyborczego nie otrzymał wcale. Otrzymałby taki mandat, gdyby PiS w ostatnich wyborach uzyskał większość konstytucyjną, tzn. gdyby na tę partię zagłosowało 50-60-70 procent wyborców, tak jednak nie było – ważnych głosów otrzymał 37,58%. To sfałszowanie przez Kaczyńskiego wyborczego mandatu jest złamaniem zasad demokratycznych, przeciwko czemu Polacy mają prawo protestować, a nawet protestować powinni. Bronią ustroju swego państwa, kiedy jest on obalany bezprawnie, pozakonstytucyjnie, a przy tym bez demokratycznego mandatu. Tego PiS nie ma tak długo, jak długo nie uda mu się złamać społecznego i politycznego oporu i uzyskać w kolejnych wyborach większości konstytucyjnej.
Mobilizację społeczną trudno jednak utrzymywać bez końca wyłącznie przeciw komuś (nawet jeśli Waszczykowski, Pięta, Gliński, Piotrowicz, Pawłowicz… robią wiele, aby tę mobilizację przeciwko sobie podtrzymać), trzeba ją budować na rzecz czegoś i kogoś. O dysproporcji pomiędzy kultem łączącym „lud pisowski” z jego polityczną reprezentacją a dystansem dzielącym „lud kodowski” od jego rozmaitych politycznych reprezentacji (od prawa do lewa) już tutaj pisałem, zresztą to banał, bo trudno tej dysproporcji nie zauważyć gołym okiem.
Ja do głosowania na różnych polityków czy partie nigdy nie potrzebowałem kultu, czasem nawet głosowałem bez żadnej nadziei.
Ale Polacy nie są społeczeństwem masowo dotkniętym aspergerem. Polacy są ludźmi poszukującymi zdrowych (i niezdrowych) emocji. Także w polityce, z mojego punktu widzenia w polityce nawet za bardzo. Co bowiem poza emocjami proponował Kukiz? Co poza emocjami proponował Duda? Co poza emocjami proponował Kaczyński? Co wreszcie, poza emocjami, proponował Michał Kamiński?
Poszukując w tej wojnie czegoś pozytywnego dla siebie, zacząłem przyglądać się z bliska Mateuszowi Kijowskiemu, nie osobiście, za pośrednictwem mediów, ale zawsze trochę tam widać. Oglądany w czasie realnym, jak się rusza i mówi, lider KOD-u zaskakuje pozytywnie. Choćby w programie Elizy Michalik – naturalność raczej z poziomu Zandberga niż Kopacz i Szydło, a nawet Petru, „lidera opozycji”. Panowanie nad emocjami, kiedy już publicznie zaczęto się bawić życiem prywatnym jego i jego bliskich – zaskakująco wysokie. Wielu innych, których życiem prywatnym także się publicznie bawiono, mogło by mu tego opanowania tylko pozazdrościć. Nie jest mizantropem, działał już w bardzo różnych miejscach, współpracując z bardzo różnymi ludźmi.
Nie wiem, czy on i inni organizatorzy KOD-u nadają się na politycznych liderów, nie wiem, czy to by ich nie zniszczyło, nie wiem, jak powinno wyglądać właściwe przejście pomiędzy antypolitycznym protestem, antypolityczną polityką i polityką zupełnie już polityczną (moją ulubioną, bo jednak mniej jest w niej hipokryzji i manipulacji „czystością”).
Wiem tylko, że dla nowego polskiego mieszczaństwa ludzie, którzy stworzyli KOD, są skarbem. Są skarbem większym niż Jarosław Gowin, większym niż mieszczanie z Opus Dei, większym niż mieszczanie od Marka Jurka i Tomasza Terlikowskiego (bo to jednak wszystko też są mieszczanie). Są dla nich wszystkich alternatywą.
Dla mnie – z moją obsesją budowania lewicowo-liberalnego Frontu Ludowego na rzecz modernizacji Polski – Kijowski jest partnerem lepszym niż Petru i nie wiem, czy nie lepszym niż Grzegorz Schetyna. Jednak będę kibicował i jemu, i Schetynie, i Petru. Niech maszerują osobno, byle uderzali razem (i oczywiście nie w siebie nawzajem, ale w Kaczyńskiego, który niszczy demokracją w Polsce, a samą Polskę coraz sprawniej wyciąga z Zachodu). Jako asperger (może ta choroba w swej najłagodniejszej i najbardziej funkcjonalnej wersji stała u podstaw nowoczesnego liberalizmu i „odczarowania”?) nie będę nosił na feretronie portretów żadnego z nich w funkcji świętego obrazka, nie powitam ich nigdzie słowami: „błogosławione łono, które was wydało…”. Czasem nawet będę ich witał z nadmiarem ironii, wciąż czekając na dopełnienie wszystkich tych formacji przez formację Nowackiej i Sierakowskiego. Bowiem nowe polskie mieszczaństwo i całe polskie społeczeństwo reprezentowane przez Petru i Schetynę, nawet dopełnionych Kijowskim, będzie społeczeństwem wciąż przechylonym na prawo, wciąż grzęznącym w groźbie społecznego rozpadu. Silniejsi nadal będą tu chodzić po głowach słabszym, wyzywając ich czasem od „moherów” i „zabierając im dowód”. Z kolei słabsi będą popadać w kult najgorszych populistycznych manipulatorów, jeśli tylko ci manipulatorzy potrafią „wyrazić ich gniew”. A jeśli Kaczyńskiemu się uda i nowe polskie mieszczaństwo zostanie złamane, to Polska znowu obróci się w nicość, z której od kilkuset lat tak trudno jest się jej wydobyć.
8. Najprzód żryć
Kaczyński posługując się tymi swoimi pastiszami Hitlera, Gomułki, Cyrankiewicza, proponując polskiemu Kościołowi rolę putinowskiej Cerkwi (obawiam się, że polski Kościół zaakceptuje tę propozycję o wiele szerzej, niż to mówili w niedawnych wywiadach dla DO nieuleczalni optymiści Stanisław Obirek i Dominika Kozłowska), ma jednak pełne przyzwolenie ze strony „antykomunistów” mojego pokolenia. Romaszewska słucha tego i nie protestuje, Horubała słucha tego i nie protestuje, Semka czy Tomczyk słuchają tego i nie protestują, przeciwnie, biorą od prokuratora Piotrowicza fuchy w kinematografii. Cenckiewicz zżyma się na nominację Bogusława Kowalskiego w PKP, ale zaraz po chwili przyjmuje od politycznego obozu Macierewicza-Piotrowicza stanowisko nadzorcy wszystkich wojskowych archiwów. Podobnie zachowują się Skwieciński, Pawlicki… Ziemkiewicz nigdy nie był antykomunistą, nawet nie udawał, więc to dla niego żaden problem, ale dla tamtych?
Po pierwsze, fascynuje ich faszyzm. Każdego z nas (prawie każdego, może nie każdego, ale mnie niestety tak) w jakimś momencie naszego życia fascynował faszyzm, ten najskuteczniejszy polityczno-estetyczny wytwór niskiego europejskiego modernizmu obiecujący, że znów – jak w średniowieczu (tylko w jego micie, w fantazji na jego temat), jak w dawnych imperiach – staniemy się wszyscy jednym dziełem sztuki.
„Niepokornych” także fascynuje ta ucieczka z „liberalnej samotności” w Naród, w Państwo i Cerkiew Putina/Kaczyńskiego będącą tylko późnonowoczesnym antyliberalnym pastiszem religii.
Ale oprócz tego Skwieciński, Romaszewska, Horubała, Pawlicki… wybaczają Kaczyńskiemu ten język, bo Kaczyński prowadzi ich ku większym, obfitszym łowiskom po ośmiu latach spędzonych przez każdego z nich na pluszowym krzyżu.
Romaszewska prześladowana przez Platformę na stanowisku szefowej nie zawsze wystarczająco dofinansowanego Biełsatu; Skwieciński prześladowany przez Platformę usunięciem ze stanowiska Prezesa PAP (zrobił go tym prezesem Kaczyński) i koniecznością upokarzającego utrzymywania się za pieniądze ze SKOK-ów wypłacane mu w formie wierszówki przez braci Karnowskich (szczególnie upokarzające było dla niego chodzenie pod młodszymi od siebie); Krzysztof Skowroński usunięty przez Platformę ze stanowiska dyrektora III Programu Polskiego Radia (zrobił go tym dyrektorem Kaczyński) i skazany na posługiwanie się naprawdę wątłymi zasobami przejętego przez prawicę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich; Pawlicki, ofiara gigantycznego kredytu we frankach narzuconego mu przez Brukselę i hitlerowców w ’39, więc musi się odkuć, tym bardziej, że jego walka we własnej sprawie na czele frankowiczów nie okazała się wystarczająco skuteczna (nawet prezydent i premier z PiS nie uznali tej sprawy za priorytet).
Polityczne uwłaszczenie jest w Polsce zawsze największą siłą rządzących, największą siłą stabilizującą władzę. W skali całego kraju to kilkadziesiąt tysięcy stanowisk zależnych od polityki, osieroconych po koalicji PO-PSL.
A przecież Kaczyński, w swojej koncepcji nowego etatyzmu, zamierza tę liczbę podwoić albo i potroić. Starczy dla wszystkich „niepokornych”, dla ich rodzin, pociotków, dla klientów władzy. 500 złotych za dziecko to oferta dla ludu, podczas gdy oferta dla pierwszego i drugiego szeregu żołnierzy to stanowiska prezesów, dyrektorów, produkcje filmowe i telewizyjne. Tu się nie bierze „misji” za mniej niż 10 000 miesięcznie, a bywają też „misje” płacone powyżej 100 000. Rozumiem tych lewicowców, którzy wyją z bezsilności, że nie udało im się zbudować żadnej komunikacji z tą częścią ludu, która nie utożsamia się z III RP na tyle, aby jej bronić, przeciwnie, z pewną schadenfreude przygląda się, jak Kaczyński ją niszczy. Sam czasem tak sobie wyję.
Jeśli jednak odpowiedzią na to poczucie bezsilności będzie jakikolwiek sentyment wobec prawicowego populizmu Kaczyńskiego, Glińskiego, Waszczykowskiego, Pawlickiego, Skwiecińskiego i innych, to ci uczciwi, poczciwi i tak samo bezsilni jak ja lewicowcy muszą pamiętać, że to nie będzie wspieranie ludu, jakiejkolwiek jego części, ale to będzie faktyczne wspieranie ludzi, którzy manipulują ludem z nadzieją albo wręcz pewnością osobistego uwłaszczenia. Jak ostatnio powiedział Karol Modzelewski w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej – „Dyktatura nie jest lekarstwem na niesprawiedliwość” (a jeżeli jest? Ja w to nie wierzę, staram się nie wierzyć, ale znam takich, co w to wierzą – na przestrzeni całej naszej historii znam takich nawet wielu).
A dlaczego jedynymi ministrami „skromnego” rządu Beaty Szydło, którzy nie ujawnili swojego osobistego majątku, są Mateusz Morawiecki i Anna Streżyńska? Streżyńska przechodziła pomiędzy instytucjami regulacyjnymi, w których pracowała, a firmami działającymi na rynku, który wcześniej regulowała i który znowu będzie regulować dzisiaj. Takie przejścia zawsze generują zyski, od których „pisowskiemu ludowi” stanęłoby w gardle nawet obiecywane (ostatnio już dopiero na rok 2017) podniesienie kwoty wolnej od podatku. Mateusz Morawiecki? Jego wieloletnia kariera na rynku bankowym (na który go posłało AWS, na który „my z AWS” go posłaliśmy jako kolejnego poczciwego młodego historyka ze świeżą martyrologiczną przeszłością, aby był wygodnym lobbingowym kontaktem pomiędzy globalnym kapitałem a centroprawicową polityką, z czego zresztą wywiązywał się świetnie, w obie strony, zarówno w czasach rządów PiS, jak i w czasach rządów PO). Teraz okazuje się jednak, że jego wieloletnia kariera na czele polskich przedstawicielstw największych globalnych grup bankowych (irlandzko-niemieckiej, która kupiła BZ WBK i hiszpańskiej, która ten bank później od Irlandczyków i Niemców odkupiła) była tylko walenrodyzmem. Taki walenrodyzm zawsze generuje zyski, od prawdy na temat takiego walenrodyzmu za miliardy „pisowskiemu ludowi” stanąłby w gardle nawet 500-złotowy dodatek na dziecko.
Przepraszam, że w moich zapiskach na temat kokluszu ciągle jest w użytku Brechtowskie „erst Fressen” (Denn erst kommt das Fressen, und dann kommt die Moral, „Opera za trzy grosze”). Jednak to także na tym „erst Fressen” („najprzód żryć!”) wyrastają domowe wojny antyliberalnej prawicy i jej PolskaWielkieProjekty. Jednego z wielkoprojektowiczów wyśmiewam od czasu, kiedy się dowiedziałem, że ten poczciwy niegdyś historyk z Ligi Republikańskiej, pracujący dla Kaczyńskiego w PolskaWielkimProjekcie, dostał w nagrodę od Prezesa (za pośrednictwem Sejmiku Podkarpacia od dawna już opanowanego przez PiS) funkcję dyrektora szpitala wojewódzkiego w Przemyślu (imienia Ojca Pio, bo ten nieco szalony katolicki uzdrowiciel jest dziś jedynym logicznym patronem dla szpitala wojewódzkiego w Polsce).
Sam będąc „pampersem” i będąc „antypampersem”, też musiałem, muszę i będę musiał łączyć perspektywę misji, czasem samobójczych, z odbieraniem pensji od przyjaciół i korporacji medialnych. Zatem jeszcze raz uściślę, „erst Fressen” oczywiście nie jest całą prawdą o nich/o nas, tak jak całą prawdą nie jest „Baśń zimowa” Heinego:
Ja znam tę melodię i znam ten tekst
I tych, co spłodzili tę odę
Każdy z nich cichcem winko pił
A innym zalecał wodę…
kończąca się wezwaniem, aby niebo pozostawić wróblom. Heine, ten żydowsko-niemiecki prekursor Nietzschego, miał sporo racji, ale nie wszystko jednak w religii, ideologii, nawet polityce to „erst Fressen” czy „niebo dla wróbli”. Dlatego zresztą w mojej zupełnie szczątkowej i dziwacznej „religijności” jestem zwolennikiem – nie, obsesyjnym maniakiem – ikonoklazmu, który jako jedyna metoda może odsłonić to, co w religii czy ideologii nie jest wyłącznie „najprzód żryciem” i „niebem dla wróbli”. Sprawdzić, czy tam w ogóle (jeszcze) coś innego jest. Tymczasem jednak, kiedy prawicowy cynizm i nihilizm znów buchają pod niebo, przyjmując późnoweimarskie i wczesnotrzeciorzeszowe formy absolutnego, grafomańskiego patosu, warto przypomnieć to „erst Fressen” i „niebo dla wróbli”, bo się nasi „niepokorni” w tym swoim patosie potopią, poduszą.
Ale co gorsza, wcześniej poduszą i potopią w tym patosie nas.
A czy PO i PSL tego samego nie robiły? Robiły to samo, jednak przynajmniej nikt nie nosił, nie nosi i nie będzie nosił portretów ich liderów na feretronach w czasie manifestacji poparcia (nowoczesne kulty mieszczaństwa są jednak nieco bardziej subtelne, nieco bardziej hipokryzyjne, nieco bardziej odczarowane i zmodernizowane). Tymczasem „niepokornym” faktycznie nie wystarczy „erst Fressen”, pragną jeszcze kultu. Jak najwięcej „najprzód żrycia” i jak najwięcej jak najbardziej żarliwego kultu. Tu zatem mamy zmianę istotną. PO i PSL można było ostatecznie, po ośmiu latach, odsunąć od władzy (chciałem, żeby na rzecz kogoś innego, ale moje chcenie było za słabe albo za ostrożne), bo świeckie partie odsunąć od władzy się jednak da. A czy da się od władzy odsunąć kult? Zobaczymy. Tak czy inaczej, odbędzie się to na drodze wojny religijnej. Pamiętacie, jak kiedyś wyglądały wojny religijne w Europie? Wiecie, jak wyglądają wojny religijne poza Europą dzisiaj? Otóż zawsze wyglądały i zawsze wyglądają chujowo.
**Dziennik Opinii nr 11/2016 (1161)