Księga Rodzaju, 25, 29–34: Gdy pewnego razu Jakub gotował jakąś potrawę, wrócił z myśliwskiej wyprawy Ezaw bardzo znużony i rzekł do Jakuba: „Daj mi choć trochę tej czerwonej potrawy, jestem bowiem znużony”. Dlatego nazwano go Edom. Jakub odpowiedział: „Odstąp mi najprzód twój przywilej pierworodztwa!”. Rzekł Ezaw: „Skoro niemal umieram z głodu, cóż mi po pierworodztwie?”. Na to Jakub: „Zaraz mi przysięgnij!”. Ezaw mu przysiągł i tak odstąpił swe pierworodztwo Jakubowi. Wtedy Jakub podał Ezawowi chleb i gotowaną soczewicę. Ezaw najadł się i napił, a potem wstał i oddalił się. Tak to Ezaw zlekceważył przywilej pierworodztwa.
To mała przypowieść dla Ciebie, Cezary, od post-kalwina dla post-katolika. Przypowieść o Ezawie. Ezaw był włochaty. Biblia może trochę przesadza z tą włochatością, ale Pismo, jak wiadomo, pisane jest językiem ekspresji, z hiperbolami. Ezaw był nieogolony albo, o zgrozo, wąsaty. Występował w tych dwóch wersjach, z wąsami lub z kłakami. Był też myśliwym. Myśliwym i sobiepanem: sam sobie chodził swoimi myśliwskimi ścieżkami. Jako myśliwy, był zacofany w stosunku do pasterzy. Nie interesowała go rozwinięta gospodarka pasterska, liczenie owiec, kalkulowanie, jak się mnożą i jak można je jeszcze pomnożyć. Do tego Ezaw, jak każdy myśliwy, był samochwałem. Nieustannie opowiadał o swoich tryumfach, przeważnie z pustymi rękoma.
Od początku było jasne, że trudno o porozumienie pomiędzy nim a drugim bratem Jakubem, tak zwanym młodszym bliźniakiem (bo urodził się jako drugi). Jakub był nowoczesnym pasterskim biznesmenem. Znał różne chytre triki pozwalające na pomnożenie własnej trzody, które później z powodzeniem wykorzystał podczas swojej kariery u Labana. Młodszy od Ezawa tylko o krótką chwilę, był ulubieńcem swojej matki, więc zawsze istniał cień możliwości, że to on odziedziczy rodzinne gospodarstwo. Tak się jednak składało – Bóg lubi robić takie dziwne rzeczy – że to Ezaw, chociaż był taki, jaki był, był prawowitym dziedzicem. Urodził się jako pierwszy, jemu przysługiwały prawa pierworodnego. To on miał być gospodarzem, to on miał się troszczyć o mężczyzn, kobiety i dzieci całego rodu. I jakoś tak się działo, że wszyscy spoglądali na niego z nadzieją. W przeciwieństwie do Jakuba, na którego patrzyli z obawą. Bo Ezaw, w przeciwieństwie do Jakuba, nie był chciwy. Ludzie wiedzieli, że jako gospodarz Ezaw będzie znikał na całe dnie w pogoni za sarenką, a potem będzie opowiadał dziwne historie o swoich myśliwskich przewagach, ale pozwoli wszystkim żyć spokojnie, szczególnie tym słabym i niedołężnym. Inaczej niż Jakub, który żądałby od wszystkich codziennych sprawozdań na temat tego, co w ciągu dnia zrobili w celu pomnożenia trzód, a słabych i niedołężnych, jako nieproduktywnych, wygnałby na pustynię. I jakoś tak się stało – dziwnym zrządzeniem Boga – że nad głową sobiepana i samochwała Ezawa zaczęła powiewać flaga solidarności, solidarności międzyludzkiej. I wszyscy, którzy się obawiali Jakuba, patrzyli na Ezawa z nadzieją. Ezaw bardzo sobie tę flagę chwalił. Jak każdy samochwał, lubił, kiedy coś mu powiewało nad głową.
Ale pewnego pięknego dnia Ezaw wrócił z myśliwskiej wyprawy, jak zwykle z pustymi rękoma. Był głodny. A jak głodny, to zły. A jak głodny i zły, to rozumujący jeszcze mniej logicznie niż zwykle. I do tego jeszcze przestraszony: „Czy ja coś w końcu dzisiaj zjem?”. Jakub to oczywiście przewidział i z odpowiednim uprzedzeniem nagotował soczewicy. Wiedział, że Ezaw w końcu do niego przyjdzie. A kiedy Ezaw przyszedł, Jakub zaproponował mu słynną transakcję, która stała się przysłowiowa. Znamienne są słowa Ezawa: „Cóż mi po pierworództwie, cóż mi po solidarności, cóż mi po ideałach, skoro umieram z głodu”. W ten oto sposób Ezaw zgodził się podlegać Jakubowi i pracować dla niego za miskę soczewicy.
Za pomocą innego chytrego triku biznesowego Jakub sprawił, że ich wspólny ojciec też mu przyznał prawa pierworodnego, oficjalnie i na zawsze, oddając mu na własność swoje żyzne łąki. Ezawowi pozostała tylko dzika pustynia. „Z miecza będziesz żył i bratu podlegać będziesz” – powiedział ojciec do Ezawa. Ezaw wyniósł się zatem na pustynię, nie tylko mentalnie. Jako najemnik z mieczem brał udział we wszystkich zbrojnych awanturach, które jego brat Jakub rozpętywał w celu pomnożenia swoich trzód, a tak się jakoś składało, że awantury te zwykle miały miejsce na terenach pustynnych. Ale chociaż służył bratu mieczem, chociaż niby się z nim pogodził, to jednak tak naprawdę Ezaw zazdrościł Jakubowi, nie ufał mu i po cichu go nienawidził. Jeśli chodzi o flagę solidarności, to twierdził uporczywie, że nadal powiewa mu nad głową, chociaż sprzedał ją za miskę soczewicy. Chodził po różnych pustyniach, wojennych i mentalnych, coraz bardziej nieogolony i coraz bardziej wąsaty, coraz bardziej rozpamiętujący swoją krzywdę (chociaż nie przyznawał się do tego, że miał w niej udział) i coraz bardziej zachwycający się swoją skrzywdzoną niewinnością. Przez cały czas Ezaw obawiał się kolejnych trików, zdrad, spisków i podstępów. Przeważnie przypisywał je wrogim Egipcjanom, ale we wszystkich tych mrocznych wizjach majaczyła gdzieś postać brata, któremu nie można ufać. Nie był już jednak w stanie zbuntować się przeciwko Jakubowi: Jakub był przecież źródłem soczewicy, bez której nasz myśliwy nie umiał już przetrwać.
I tylko czasem, gdy ludzie dobrej woli, bez żadnej złej myśli radzili Ezawowi: weź no, Ezaw, zmodernizuj się trochę, unowocześnij, ogól się, albo coś – Ezaw wtedy zgrzytał zębami. Bo jedyną nowoczesnością, jaką znał, była nowoczesność Jakuba.