Jak pracodawca zechce, to i niedziela w południe nie będzie niedzielą. Czym więc będzie? Proponuję nazwę: metasobota.
Czytam zmiany wprowadzone do Kodeksu pracy i muszę powiedzieć, że jestem za. O ile dobrze je rozumiem, bo są napisane tak, że nie rozumiem. Pewnie dlatego, że jestem pracownikiem, a Kodeks pracy nie jest dla pracowników, tylko dla prawników. Dla prawników pana prezesa. No ale rozumiem czy nie rozumiem, na pewno rozumiem, że wszystko mi się podoba.
Przede wszystkim podoba mi się to, że pracodawca może pracownikowi wrzucić pracę po kilkanaście godzin dziennie, a rozliczyć się z nim za nadgodziny dopiero po roku, kiedy już nikt nie pamięta, ile tych nadgodzin było. Oczywiście pracownik może prowadzić własny dzienniczek pracy, ale niewielu się znajdzie, którzy by mieli na to siłę, pracując po kilkanaście godzin na dobę. A nawet jeśli pracownik sporządzi taki dzienniczek, to co, z szefem będzie się kłócił? I niech sami Państwo powiedzą, mając do czynienia z oficjalną dokumentacją firmy i dzienniczkiem jakiegoś ludka, komu Państwo uwierzą? Już od ćwierć wieku wiadomo, że gospodarka firmą stoi i menedżerem, a nie ludkiem-pracownikiem.
Dlatego też bardzo fajne jest to, że firma w większym wymiarze będzie mogła płacić za nadgodziny nie kasą, a czasem wolnym. W gorącym sezonie każe ludziom pracować na okrągło, nie płacąc im –jak już wiemy – za nadgodziny. A gdy przyjdzie martwy sezon, w nagrodę wyśle ich na przymusowy urlop miesięczny, kwartalny… I znowu im nie zapłaci, tym razem uzgodnionego wynagrodzenia. Bo podczas takiego urlopu pracodawca nie musi wypłacać pracownikowi jego dotychczasowej pensji, tylko minimalną. Czyli 1181 złotych z groszami netto.
Kiedy mówię „pracować na okrągło”, wiem, co mówię. Chociaż właściwie, im bardziej wczytuję się w temat, to nie wiem. Nie wiem, za to przeczuwam. Przeczuwam coś niezwykle stymulującego, konkurencyjnego i proaktywnego w słowach: „Pracownik ma prawo do co najmniej 35 godzin nieprzerwanego odpoczynku w każdym tygodniu, obejmującego co najmniej 11 godzin nieprzerwanego odpoczynku dobowego. W przypadkach pozwalających na odstępstwo od powyższej reguły, tj: w przypadku zmiany pory wykonywania pracy w związku z przejściem pracownika na inną zmianę, zgodnie z ustalonym rozkładem czasu pracy – tygodniowy nieprzerywalny odpoczynek może obejmować mniejszą liczbę godzin, lecz nie może być krótszy niż 24 godziny. Odpoczynek, o którym mowa powyżej, powinien przypadać w niedzielę, przy czym niedziela obejmuje 24 kolejne godziny, poczynając od godziny 6:00 w tym dniu – chyba że pracodawca w zakładzie pracy ustalił inną godzinę. W przypadku pracowników, u których dozwolona jest praca w niedzielę – odpoczynek może przypadać w innym dniu niż niedziela”.
Mój ograniczony pracowniczy umysł nie jest w stanie do końca zgłębić wszystkich konsekwencji tego pięknie sformułowanego przepisu, ale postaram się coś niecoś wyrozumieć. Jeżeli pracownik ma prawo do jedenastu godzin odpoczynku, to może pracować trzynaście godzin na dobę. Sami Państwo przyznają: mało. Ale na szczęście są przypadki pozwalające na odstępstwo. Gdy pracownik zmienia zmianę, na której pracuje.
Czyli że co? Do tej pory pracował na zmianie dziennej i ze zmiany dziennej płynnie przechodzi na zmianę nocną w ciągu jednej doby?
Czy w takim przypadku nad ranem może równie płynnie przejść na zmianę dzienną, zupełnie legalnie rozpoczynając dwudziestą piątą, a może dwudziestą siódmą – tu już się trochę gubię – godzinę pracy?
To piękne i na pewno bardzo korzystne dla gospodarki, dlatego na miejscu ustawodawcy bym się nie wstydził i wszystko napisał jasno: legalna (i jak się domyślam, pewnie też nienadgodzinowa) jest praca na dwie zmiany, czyli dwadzieścia sześć godzin na dobę. Bo, jak widać, doba pracownika może się składać z dwudziestu sześciu godzin, a niedziela o czwartej nad ranem nie jest niedzielą. A jak pracodawca tak zechce, to i niedziela w południe nie będzie niedzielą. Jakiś pedant mógłby zapytać: czym w takim razie będzie? Dlatego proponuję wprowadzenie nowego pojęcia: metasobota. Jak mawiał Arystoteles, metafizyka to to, co jest po fizyce, więc metasobota to jest to, co przychodzi po sobocie, a jeszcze nie jest niedzielą (odpowiednie zmiany w kalendarzu i zegarku też się jakoś wprowadzi).
Bardzo mnie też cieszy taki pomysł: jeśli ustalę z pracodawcą, że pracuję od ósmej do szesnastej, to praca np. od szesnastej do osiemnastej nie jest nadgodziną. Jeśli nie nadgodziną, to czym? – mógłby znowu zapytać nasz pedant. Dlatego również w tym przypadku proponuję wprowadzenie nowego pojęcia: metagodzina. Metagodzina to jest ta godzina przepracowana po godzinach, która nie jest nadgodziną.
Dzięki tym wszystkim zmianom będziemy pracować więcej (towarzysz Napoleon ma zawsze rację, będę pracować więcej – to cytat z pewnej książki, wyjaśniam tym z Państwa, co szkoły już w III RP kończyli). Będziemy pracować więcej za mniej, co przyczyni się do WZROSTU PKB I KONKURENCYJNOŚCI NASZEJ GOSPODARKI, a jak wiadomo, WZROST PKB I KONKURENCYJNOŚĆ NASZEJ GOSPODARKI są lepsze niż Unimil, dają jeszcze większą rozkosz.
Nasz pedant, albo dla odmiany malkontent, mógłby zauważyć, że te zmiany wpłyną na wzrost Produktu Krajowego Brutto, ale nie Konsumptu Krajowego Brutto. Ale czy ktoś kiedyś słyszał, żeby ktoś kiedyś mierzył konsumpt? Produkt jest ważny, w gazetach o produkcie piszą, nie o żadnym konsumpcie. I w ogóle po jaką cholerę mamy konsumować, kiedy Niemcy, Francuzi czy Amerykanie mogą tak dobrze robić to za nas? Im więcej będziemy pracować za mniejsze pieniądze, tym nasze produkty będą tańsze, więc tym łatwiej będzie je eksportować. A eksport to świętość. Jak eksport jest większy od importu, to mamy bilans dodatni, dodatnio znaczy dobrze, każdy wenerolog wam to powie.
Co więcej, jest jeszcze inna kalkulacja: w zeszłym roku Polacy przepracowali trzysta milionów nadgodzin, zarabiając osiem miliardów złotych i wydając je głównie w Polsce. Teraz te osiem miliardów powędruje na lokaty pracodawców (najlepiej karaibskie), a więc zostanie zainwestowane w globalną spekulację albo w fabrykę dżinsów w Etiopii (Bangladesz jest zbyt roszczeniowy, a Etiopczycy na szczęście odzwyczaili się od jedzenia). To będzie taki nasz wkład w globalną gospodarkę.
Przede wszystkim jednak zmiany w Kodeksie pracy podobają mi się, bo mają charakter głęboko równościowy. Jakim prawem etatowcy mają mieć limitowany czas pracy i dodatki za nadgodziny, kiedy my, śmieciowcy, nie mamy? Naszego czasu nikt nie liczy, bo przecież oficjalnie nie jesteśmy pracownikami (my nie pracownicy, my tylko zapierdalamy, jak mawiał pewien mój kolega). Pracujemy od kiedy się nam każe, do kiedy się nam każe, i za dodatkowe godziny nikt nam stawek nie nalicza.
Proponuję, żeby zlikwidować też inne niesprawiedliwości. Dlaczego etatowcom płaci się składki na ZUS, kiedy nam się nie płaci? A zlikwidować cały ten ZUS, zlikwidować składki i wprowadzić emeryturę obywatelską dla wszystkich, jak chce Wipler. Bardzo niską, jak też chce Wipler, tak by jej niskość zachęcała ludzi w wieku produktywnym do oszczędzania, odkładania na starość. To jest bardzo dobra propozycja i inteligentnie przedstawiona. Ktoś głupszy nazwałby to po imieniu: „zasiłek głodowy dla starców”, a tu proszę, emerytura obywatelska. Zupełnie jak „Miłosierdzie gminy” (Maria Konopnicka, opowiadanie takie – wyjaśniam tym z Państwa, którzy szkoły już w III RP kończyli). Chociaż z drugiej strony, gdyby i tego głodozasiłku nie było, to ludzie by jeszcze bardziej oszczędzali. Więc głodozasiłek też by trzeba zlikwidować, zanim się go jeszcze ustanowi. Tym bardziej, że głodozasiłek okrutny jest, nie pozwala ani żyć, ani umrzeć. Lepsza eutanazja socjalna niż permanentna socjalna agonia.
Oczywiście zmiany w Kodeksie pracy to tylko pierwszy krok w pożądanym kierunku. Zaraz będzie jeszcze lepiej, bo nadchodzą roboty. Edwin Bendyk w „Polityce” pisze, że nadeszła era robotyzacji, wydajność wzrasta, zatrudnienie spada i już niedługo dziewięć dziesiątych dotychczasowych pracowników pójdzie na bruk, to jest, przepraszam, przestanie obciążać gospodarkę swoją niepotrzebną obecnością. Nie tylko w przemyśle, także w usługach, i to nawet tak szczególnych, jak opieka medyczna. Bo wychodzi na to, że komputer jest lepszy jako lekarz pierwszego kontaktu, a w każdym razie jako diagnosta. W marketach coraz więcej jest kas samoobsługowych, a i McDonald’s rozważa przejście na automaty.
Pojawia się więc pytanie, czy człowiek może konkurować z automatem? Na przykład żywiąc się chińskimi zupkami, pijąc kranówę, śpiąc w noclegowni i korzystając z jej łaźni przed przywdzianiem ślicznego firmowego uniformu? Teraz może jeszcze tak, ale rozwój techniczny jest dziś wspaniały, oszałamiający i piorunujący jak nigdy dotąd, więc wciąż będą powstawać automaty nie tylko coraz lepsze, ale i coraz tańsze. A noclegownie też się pewnie zlikwiduje na tej samej zasadzie, co głodozasiłki. Lepiej zamarznąć raz a dobrze, niż gnić. Tak Napoleon pocieszał żołnierzy z odmrożeniami, gdy ci go pytali, co dla nich gorsze, zimno czy odwilż (cesarz Napoleon, nie towarzysz – wyjaśniam tym z Państwa etc.).
Zresztą, na całą sprawę można spojrzeć jeszcze bardziej optymistycznie. Bendyk cytuje specjalistów, którzy widzą to tak: w związku z tym, że ludzie nie będą pracować i zarabiać, bardzo trudno będzie im coś sprzedać. Dlatego firmy zatrudnią tych właśnie ludzi jako specjalistów od sprzedaży, niezbędnych w sytuacji, w której bardzo trudno jest komuś coś sprzedać. I wszystko się wyrówna, wszyscy znowu będą godnie zarabiali.
Bardzo podoba mi się to rozumowanie, zarówno w skali mikro, jak i makro.
Najpierw mikro. Widzę przedsiębiorcę, który mówi: zatrudnię za porządną kasę człowieka, żeby wyciągał kasę od ludzi, którzy nie mają żadnej kasy. A także kupię sobie okręt do transportu na Saharze i zainwestuję w winnice antarktyczne.
Skala makro też wygląda fajnie. Globalne społeczeństwo składające się z samych salesmanów. Zapytajcie autostopowiczów: każdy, kto dał się podwieźć regionalnemu przedstawicielowi chrupek spieszącemu z Radomska do Rawy, opowie wam, jakie to było niezapomniane doświadczenie (Wesoły Romek + Formuła 1).
Jest też możliwe – skoro maszyna może być lepszym lekarzem niż lekarz – że i automaty będą lepszymi salesmanami (salesmatami) niż ludzie. Wtedy wszystko się uprości, bo roboty robotom robotów wyroby będą wciskać. Roboty robotom zgotują ten los. A kto nam zgotował nasz?