"A wies, co Bob lobi po placy?" - zagadnął mnie dziś Staś. Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć, bo wedle mojej wiedzy Bob jest w pracy zawsze.
"A wies, co Bob lobi po placy?" – zagadnął mnie dziś Staś. Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć, bo wedle mojej wiedzy Bob jest w pracy zawsze. Nic tylko walcuje, kopie doły i stuka młotkiem.
Zapewne z powodu nawału zajęć budowlanych Bob nie ma dzieci. Ma co prawda miłą sekretarkę (asystentkę? kierowniczkę biura?), która upiekła mu tort i ogólnie nieźle rokuje, ale zapracowany Bob jej kiełkujących uczuć nie zauważa. Bob nie jest wyjątkiem.
W pismach kobiecych biją na alarm, że dzisiejszy mężczyzna to Piotruś Pan – wieczny młodzieniec, nałogowy unikacz zobowiązań u odpowiedzialności, ze szczególnym uwzględnieniem ojcostwa. Cóż, Stasia ten stan rzeczy nie zadowala, w jego wyobraźni Bob jest wspaniałym facetem, takim jak jego tata.
Odpowiedź na pytanie, co Bob robi po pracy?, brzmi: "Bob gotuje kakalon!". Zaciekawiona, drążę temat: "A z jakim sosem?". Staś na to: "Pomidolowym. Pysnym. I jesce sela sypie. Duzo. Dzieci tak lubią". Zdębiałam. "To Bob ma dzieci?". Widząc moje zaciekawienie, Staś zaczyna pogadankę: "Bob ma duzo, duzo dzieci! Siedem, osiem! Bob gotuje kakalon, a potem jedzą, a potem myją zęby, a potem kładzie dzieci spać! I cyta im bajke! O walcu i kopalce!".
Jak to właściwie jest z tą męskością i rodzicielstwem? Czy zapracowany Bob może mieć dzieci? Czemu nie? Widywałby je w weekendy, pojeździliby sobie koparką i z głowy. Bo wersja obowiązująca jest taka, że ojcostwo to całkiem inna para kaloszy niż macierzyństwo. Mniej czułe jest, mniej troskliwe, bardziej oceniające i nakierowane na konkretne cele. A przede wszystkim mniej czasochłonne. Trudno od mężczyzn wymagać codziennej opieki nad małym dzieckiem. Oni tego nie mają w genach i już. Podobno zainteresowanie ojców dziećmi zaczyna się sporo później. Tak nauczają eksperci od rodzicielstwa – nawet czytałam coś takiego na łamach "Dziecka". A ja mam głębokie przekonanie, że jest inaczej. Małym dzieckiem zająć się potrafi każdy, niezależnie od płci. Każdy potrafi tulić, przewijać, karmić. Każdy potrafi ugotować makaron z sosem pomidorowym, podsunąć dziecku i odnotować jego zachwyt, że oto tata zrobił makaron właśnie dla niego. Te codzienne czynności, choć uciążliwe, dają się opisać jednym słowem: miłość. Formy bycia z dzieckiem mogą być różne, ale dziecko kocha tych, którzy się nim zajmują, spełniają jego potrzeby. Na tym polega więź. Nikt nie powinien być do tego zmuszony – nie wszyscy muszą mieć dzieci. Ale każdy, kto ma dziecko, powinien mieć świadomość, że rodzicielstwo to sprawowanie nad małym człowiekiem codziennej opieki. To nie jest doświadczenie kobiece, ale ludzkie, dające głębokie poczucie szczęścia.
Rozumiem rozgoryczenie Stasia, że jego ulubiony bohater – wzorzec cnót męskich dla trzylatków – jest bezdzietny. Rozumiem też wściekłość aktywistów ruchu na rzecz praw ojca, którzy po rozwodzie zostali pozbawieni praw rodzicielskich. Jestem z wami, panowie. Tylko mam taką prośbę: zawalczcie przy okazji o prawo ojców do opieki nad dziećmi przed rozwodem. Np. o urlopy ojcowskie z prawdziwego zdarzenia (do niedawna tydzień, od stycznia trwają dwa tygodnie). Bo problem nie polega na tym, że wredne byłe żony w zmowie z babami z sądów rodzinnych pozbawiają kochających ojców prawa do kontaktów z dziećmi. Problem zaczyna się wcześniej. To patriarchalna kultura krzywdzi ojców, upierając się, że dla dziecka najlepsze jest zamknięcie z mamą w czterech ścianach domu, a tacie odbierając możliwość budowania więzi z maluchem.
Gdy docieramy do przedszkola, Staś podśpiewuje: "Bob Budowniczy NIE JEST SAM! Bob Budowniczy NIE JEST SAM!", i domaga się, bym śpiewała z nim. Przyłącza się do nas sympatyczny tata, który właśnie przyprowadził tu córkę i z czułością zakłada jej kapcie.
Felieton ukazał się w miesięczniku "Dziecko"