Nakaz żartowania głębokiego i z odpowiedzialnością za społeczeństwo zbliżyłby mnie do Jana Pietrzaka.
Paulina Szkudlarek w feministycznej „Zadrze” postanowiła z wdziękiem przyjrzeć się mojemu felietonowi Zniszcz sobie związek. Instrukcja obsługi, ale wcześniej przyjrzała się powieści ości, w której dostrzegła beletrystyczny manifest. Mogę się domyślać, że idzie o coś niekonserwatywnego, a ponieważ wydawca jest „szacowny i konserwatywny”, to publikacja książki takiej jak ości wynikać musi z paniki. Mrówcza wieloletnia praca feministek oraz antyhomofobiczny aktywizm nie poszły na marne. Szkudlarek pisze: „Skądinąd jedne i drugie działania zostały «docenione» przez konserwatystów nagle przerażonych tzw. ideologią gender”.
Nie wiem, w jakiej rzeczywistości pomieszkuje Paulina Szkudlarek ani gdzie zaobserwowała przerażenie genderem w Wydawnictwie Literackim, no ale wiedzieć tego nie muszę. Następnie czytelnik otrzymuje wyimki z recenzji ości – pierwszy z „szacownego”, a jakże, tygodnika opinii „Polityka”, a drugi z „Gazety Wyborczej”, już nie „szacownej”. A potem przechodzimy do krytycznego oglądu felietonu zgodnie z zasadą „groch z kapustą o marchewce”.
Pierwszy prztyczek wygląda tak: „Nie uznał [to o mnie] za stosowne podać nazwiska autorki, dopowiem więc, że autorką jest Caroline Tiger”. Nie uznałem za stosowne, ponieważ chciałem oszczędzić autorce wstydu. Poza tym każdy zainteresowany, znając tytuł, nazwisko autorki sobie znaleźć może. Paulina Szkudlarek mi wytykając, swojej belki w oku nie widzi. Nie podaje autora obszernego cytatu z „Polityki”, dopowiem więc, że jest to Maciej Robert.
Doceniam również, że Paulina Szkudlarek zauważyła, iż felieton miał satyryczny charakter, choć „na poziomie licealnej zgrywy”.
Najlepsze będzie teraz: ustaliwszy satyryczny charakter tekstu, Paulina Szkudlarek z akademicką protekcjonalnością pochyla się nad tym, czego w tekście nie znalazła.
Uwielbiam czytanie o tym, czego nie ma w tekście. Rzeczywiście, nie wziąłem w swoim tekście pod uwagę, że wprowadzenie do cywilnego prawodawstwa rozwodów ułatwiło kobietom życie. Nie pytałem o realia społeczne, o sytuacje, w jakich książki Kalicińskiej są potrzebne etc. Nie wziąłem też pod uwagę lądowania na Księżycu ani stosunku Nałkowskiej do zwierząt. Nakaz żartowania głębokiego i z odpowiedzialnością za społeczeństwo zbliżyłby mnie do Jana Pietrzaka. Sorry, ale wolę liceum od Pietrzaka. Mogę za Słonimskim od teraz powtarzać „Wprowadzenie do cywilnego prawodawstwa rozwodów ułatwiło życie kobietom” (w skrócie: W.d.c.p.r.u.ż.k.), chociaż jego „mimo że Gdynia się rozbudowuje” (w skrócie: m.ż.G.s.r.) brzmiało o niebo lepiej. Swój felieton kończy Paulina Szkudlarek wnikliwą supozycją: „Pewnie zdziwiłby się, że feministka może go postrzegać jako niewrażliwego na sytuację kobiet”.
Otóż W.d.c.p.r.u.ż.k., a mimo to nic by mnie nie zdziwiło. Szukanie dziur w całym bardzo doceniam, nie wiedziałem jednak, że dziur można szukać również w czymś, czego nie ma. No i teraz, gdy nie będę wiedzieć, jak coś może postrzegać feministka, zgłoszę się z zapytaniem i prośbą o eksplikację do Pauliny Szkudlarek.
W.d.c.p.r.u.ż.k. i zawsze gdy czytam takie teksty, jak tekst Pauliny Szkudlarek, myślę sobie, że wspaniale byłoby zlikwidować płeć.
Znikłoby podłoże do mizoginii i mizoandrii, wszyscy żyliby dłużej i szczęśliwiej, mniej konfliktów, takie same płace lub taki sam brak płac.
Projekt „likwidacja różnic płci” został przeprowadzony przez Ursulę LeGuin w Lewej ręce ciemności z 1969 r. Na jednej z planet Ekumeny mieszkają ludzie, a właściwie ludzie będący hermafrodytami. Płciowość objawia się jedynie w okresie godowym, zwanym kemmerem. Oczywiście determinuje to całą cywilizację obcej planety, wszak sposób rozmnażania się nie pozostaje bez znaczenia. Nie usuwa to również wszystkich problemów, mimo to miło przeczytać, że król urodził dziecko. Fajnie też myśleć, że każdy z nas jest i kobietą, i mężczyzną, ale przede wszystkim człowiekiem.
Projekt „likwidacji różnic płci”, mniej radykalny, chociaż wcale nie prostszy, od lat jest wdrażany w tzw. zachodniej cywilizacji. Zwycięstwo „kobiety z brodą” na tegorocznej Eurowizji doprowadziło polskich prawicowych polityków do szału. Oto upadek Europy nastąpił, dewiacje i cała ta prawicowo-chrześcijańska gadka – już nawet nie wiem, czy o Janie Pawle II prawią, czy o Conchicie Wurst, bo zawsze coś im upada i zawsze trzeba dawać odpór. Adam Hofman zobaczył w oczach austriackiej artystki oczy Donalda Tuska. Zbigniew Ziobro zażądał zwrotu stoczni i cukrowni. Beata Kempa tradycyjnie zmartwiła się, że „normalność, heteroseksualność i prawdziwy talent są dyskryminowane”. Tomasz Adamek, eks-bokser i polityk in spe nawołuje do skończenia z tym szaleństwem („Promują – rzekł – brodatego dziwoląga z Austrii zamiast pięknych i utalentowanych dziewcząt”). Jarosław Kaczyński poszedł dalej i trafił w punkt, aczkolwiek na odwrót: „Wszelkiego rodzaju propaganda zmierzająca do tego, aby zacierać różnice między kobietami a mężczyznami i tworzyć taki model życia, gdzie człowiek może zmienić w swoim życiu wszystko, łącznie z tym, czy jest kobietą, czy mężczyzną, jest drogą do rozkładu, rozsypania się wszystkiego”.
O to przecież idzie w lepszym świecie, żeby człowiek mógł zmienić w swoim życiu wszystko, z czego nie jest zadowolony, także płeć.
Czyż nie byłoby lepiej, gdyby wieczorami Jarosław Kaczyński mógł zrzucić stresy, przebierając się w przedwojenną sukienkę bez groźby skandalu i ostracyzmu? A transpsychiczna Krystyna Pawłowicz założyć skórzany mundur z ćwiekami i pejczem? A imaginacyjny seksoholik ks. Oko paradować w sutannie z wycięciami na pośladki? Świat byłby lepszy i weselszy, ale na to musimy poczekać jeszcze długie lata. Mentalnie Polska jest bliżej Putina niż Merkel.
Jedna z najsłynniejszy polskich drag queen, Kim Lee (notabene wystąpiła gościnnie w ościach), zauważyła trzeźwo: „W mediach, a głównie w internecie, dyskusję o Eurowizji ustawiono na zasadzie opozycji: zgenderyzowana Austria (Europa) reprezentowana przez babę z brodą, kontra Polska – zdrowe słowiańskie dziołchy z dużymi dekoltami, ubijające masło i śmietanę spływającą po odsłoniętych biustach. Niektórzy dopatrzyli się w tym taniości, wtórności i tandetności, połączenia cepelii z burdelem. No i całkowitego braku dystansu do płci, brania jej na poważnie”.
Kim Lee trafiła w samo sedno: traktowanie płci wyłącznie serio szkodzi. I jak widać, śmiertelnie serio płeć traktują nie tylko prawicowi politycy, lecz – na nieco innym poziomie – także feministka, Paulina Szkudlarek.
W.d.c.p.r.u.ż.k., ale wrzućmy czasem trochę luzu i jakąś brodę na twarz.