Drogi młody człowieku, raduj się z braku praw pracowniczych, urlopu i emerytury, bo co cię nie zabije, to cię rynkowo wzmocni.
„Ciesz się z umowy śmieciowej” – zachęca mnie Paweł Szwarcbach z łamów NaTemat.pl. Przyzwyczaiłam się już, że na tym zacnym portalu znajduję rzeczy zadziwiające, głównie nie bardzo na temat, ale przyznaję, że pan Paweł mnie zaskoczył. Czytam. Niby te same banały co zawsze, że kryzys, że biedni pracodawcy bez śmieciówek się nie obejdą, że młodzi są za mało elastyczni. Wiadomo, choćby młodzi wsadzili sobie głowę w zadek, dla wyznawców wolnego rynku i tak nie będą wystarczająco elastyczni. Nic nowego.
Ale jest jeszcze coś w tym manifeście. To wezwanie, aby śmieciówkami się cieszyć. „Na to nie warto narzekać, z tym warto się pogodzić i przede wszystkim: nauczyć z tym żyć i wykorzystywać na swoją korzyść. Opcją maksimum jest jeszcze czerpać z tego radość”. Bo nigdy nie wiadomo, droga młodzieży, czy za trzy lata nie wyjedziecie „na Malezję”, by utrzymywać się z cykania zdjęć dla „National Geographic”. To proponuje autor. Ja rozwinę: nigdy nie wiadomo, czy za trzy lata nie zechcecie być prezesami, premierami, milionerami, co wszak leży w zakresie waszych nieograniczonych możliwości. Ba, może nawet zechcecie być kimś takim jak Paweł Szwarcbach. Po co się zatem wiązać niepotrzebnym etatem?
Czas na dzwony i ostateczny argument: „Nic tak nie hartuje ducha i pobudza przedsiębiorczości jak siedem lat chudych. W życiu po prostu warto zawsze wyciągać lekcję ze wszystkiego, co nam się przytrafia” – poucza pan Paweł. A jeśli nie jesteśmy pewni, co w życiu jest najważniejsze, wystarczy zajrzeć do jego poprzedniej notki pod takim właśnie tytułem. Proste? Dla mnie wręcz oczywiste. Dokładnie jak to, że można uchronić się przed kryzysem, ograniczając spożycie latte, bo i takie rady przynosi nam portal NaTemat. Zatem, drogi młody człowieku, raduj się z braku praw pracowniczych, urlopu i emerytury, bo co cię nie zabije, to cię rynkowo wzmocni.
Chyba muszę uwierzyć panu Pawłowi. Musi być bardzo mądry, jest wszak członkiem zarządu polskiej Mensy. Skończył też dobrą szkołę, a jego kariera wygląda naprawdę imponująco. Z jego wizytówki w NaTemat można się dowiedzieć się, że lubi pisać o ludziach. Głęboko, wnikliwie, z empatią. I to nie tylko na tym portalu. „Pracowników zasadniczo podzielić można na 2 grupy: dobrych i kiepskich. Dobrzy pracownicy sami wybierają sobie pracodawców. A często także i czas pracy. Kiepscy – powinni się cieszyć, że w ogóle znajdują zatrudnienie w czasach kryzysu”.
Możemy się nabijać z życiowych rad, które hojnie oferuje nam Paweł Szwarcbach. Wytykać, że nie zauważył, jak bardzo zmieniły się realia startu zawodowego młodych. Ale moim zdaniem nasz polski Coelho nie działa w złej wierze – on się po prostu z prawdziwym życiem nigdy nie zetknął.
Być może nie przypadkiem pan Paweł należy do pierwszego rocznika, który objęła proselekcyjna reforma edukacji.
Wraz z nią funkcję wychowawczą szkoły zastąpiła punktowa tresura, na skutek której zdolni są coraz bardziej izolowani od reszty.
To z jej powodu spotykamy się ze zjawiskiem, które opisuje prof. Szkudlarek w wywiadzie dla „Nowego Obywatela”: „Mamy do czynienia z rekonstrukcją struktury klasowej. Może to wywoływać tęsknoty do „neofeudalnego” porządku społecznego, gdzie będziemy mieli ludzi należących do elit, zupełnie nie rozumiejących pozostałych warstw społeczeństwa. I wzajemnie: klasy wyższe będą kompletnie niezrozumiane przez niższe”. Jak widać czas przyszły użyty w tej wypowiedzi staje się powoli czasem teraźniejszym.
Żyjąc dziś w bańce elitarnej edukacji i dobrej pracy, można nigdy nie zetknąć się z kimś, kto pomimo wykształcenia nie ma szans wydostać się z call-center, pracując przez lata „na dzieło” czy zlecenie. Może dlatego niektórzy mają czelność pouczać ludzi, z którymi umowy podpisuje się wyłącznie na dni robocze, tak żeby nie trzeba było ubezpieczać ich w weekendy i święta.
Jest pewna ostra scena w filmie Salo, czyli 120 dni sodomy. Starcy, którzy uosabiają włoską gerontokrację, każą torturowanej młodej dziewczynie zjeść ekskrementy. „Mangia la merda!” (Żryj gówno!)” – krzyczy jeden z nich wprost do jej ucha. Nie mogę odgonić tego skojarzenia, kiedy ktoś w mediach znowu strofuje młode pokolenie i zarzuca mu niewdzięczność, bo nie chce pracować na śmieciówkach lub zgoła bezpłatnych stażach. Paweł Szwarcbach idzie dalej, namawiając tysiące ludzi zatrudnionych na średniowiecznych warunkach: żryj gówno i wesoło śpiewaj! Nawoływanie młodych do cieszenia się własnym nieszczęściem uznałabym za bezczelność, gdybym nie wiedziała, że jego pokolenia nie uczono już odpowiedzialności za innych, a nagradzano wyłącznie za własne sukcesy. Nie trzeba było długo czekać na efekty.