Jak najprościej sprawdzić, czy ktoś gdzieś mieszka? Przyjść i zobaczyć na własne oczy. Ale trochę głupio to robić, będąc prezydentem miasta stołecznego.
O tym, jak się okazuje, decyduje straż miejska i sąsiedzi. Przekonał się o tym Lucjan Olszówka, dziennikarz rozgłośni RDC.
A było tak: trzy miesiące miesiące temu apelowałem na łamach „Dziennika Opinii”, by przyjezdni warszawiacy-bez-meldunku w ramach brania politycznej odpowiedzialności za swoje miasto dopisywali się do stołecznego spisu wyborców. Ten sam apel zresztą można wystosować do krakowianek-bez-meldunku czy poznaniaków-bez-meldunku.
Sam nie pozostałem gołosłowny – po złożeniu w Urzędzie Dzielnicy Wola stosownego formularza przestałem być wyborcą górnośląskim, a zostałem środkowomazowieckim. Kolejki do gabinetu nie było, a urzędniczka była miła, choć nieco zdziwiona – ponoć w wolskim ratuszu dawno nikt się do spisu nie dopisywał. Ale cała procedura przebiegła sprawnie i bez kłopotów.
Minęły niespełna dwa miesiące. Referendum ws. odwołania prezydent m. st. Warszawy, które początkowo wydawało się perspektywą nierealną, a potem coraz bardziej interesującym hipotetycznym scenariuszem politycznym – stało się prawnym faktem, popartym ważnymi podpisami przeszło 166 tysięcy mieszkanek i mieszkańców stolicy. I nagle okazało się, że dopisanie się do spisu wyborców nie jest już takie proste – jak pokazuje sprawa Lucjana, który mieszka i chciałby głosować na Pradze.
Teoretycznie – w moim przypadku także praktycznie – kodeks wyborczy mówi, że do dopisania do rejestru wyborców wystarczy oświadczenie. Obywatel/ka oświadcza, że mieszka pod danym adresem, a prezydent miasta ma trzy dni na potwierdzenie, czy to prawda. Pytanie tylko, jak to zrobi.
Czasem prosi się o załączenie do oświadczenia dokumentów takich, jak umowa o pracę (jeżeli ktoś takową umowę i pracę w ogóle posiada) w danym mieście, umowa najmu, zaświadczenie o studiowaniu na miejscowej uczelni itd. itp.
Urząd Dzielnicy Praga Południe postanowił podejść do sprawy inaczej. Jak najprościej sprawdzić, czy ktoś gdzieś mieszka? Przyjść i zobaczyć na własne oczy. Ale trochę głupio, będąc prezydentem miasta stołecznego albo nawet naczelnikiem w ratuszu, wybrać się do kogoś jak ksiądz po kolędzie. Od czego jednak są strażnicy miejscy? Misja – wizja lokalna. Zawsze to ciekawsze niż ściganie biedaków pijących piwo na ławkach czy zakładanie blokad na koła.
Nasz bohater, Lucjan, w wynajmowanym przez siebie praskim mieszkaniu nie przebywa przez cały czas; mało kto z nas przebywa przez cały czas w mieszkaniu i nikomu przebywania cały czas w mieszkaniu nie życzę. Lucjan Olszówka czasem chodzi do pracy, a czasem – na piwo. Gdy więc dzielni stróże urn i porządku zjawili się pod zadeklarowanym adresem, nikt im nie otworzył. Strażnik nie był wyposażony w fotografię czy rysopis groźnego uzurpatora czynnego prawa wyborczego w mieście stołecznym. To jednak nie zraziło funkcjonariusza. „Czy mieszka tu Lucjan Olszówka?” – zapytał osobę podejrzaną o niebycie sąsiadem Lucjana Olszówki.
Rynek najmu w dużych miastach sprawia, że mieszkania zmienia się często. Zanikają więzi sąsiedzkie. Szereg sympatycznych, mniej lub bardziej hipsterskich inicjatyw typu „piknik ulicy” czy inne imprezy sąsiedzkie to wciąż kropla w morzu potrzeb. Rzadko więc na zadane na klatce schodowej pytanie w rodzaju „Czy mieszka tu Zenon?” otrzymamy odpowiedź „Zenek? Syn Mirka? Jasna sprawa, jego brat jest w Anglii, a siostra wyszła za organistę”.
W warszawskiej kamienicy z mieszkaniami na wynajem znacznie bardziej prawdopodobna odpowiedź na takie pytanie brzmi: „Yyyy?”. I – nie zgadniecie, drodzy czytelnicy i drogie czytelniczki – zbliżoną odpowiedź usłyszał dzielny patrol straży gminnej w dzielnicy Praga Południe, gdy przyszedł zapytać o Lucjana Olszówkę. Nie ma takiego, nie było, nie widziałem, nie wiem. Gdyby do mnie ktoś nagle zapukał z podobnym pytaniem, też pewnie utrudniłbym korzystanie z prawa wyborczego komuś, kogo jedyną winą jest niedostąpienie dyskusyjnej przyjemności znania się z moją osobą.
Lucjan Olszówka nie został więc dopisany do listy wyborców; zaskarżoną przez niego decyzję rozpatrzy stosowny sąd. Przyzna mu zapewne rację – po czasie. Kwestia pójścia – lub nie – na referendum nie będzie już dla niego rzeczywistym wyborem. 13 października pozostanie mu obejrzenie miny Hanny Gronkiewicz-Waltz na ekranie.
Czy cała sprawa to po prostu niedopatrzenie? Czy na Pradze trudniej zostać stołecznym wyborcą niż na Woli? A może przed referendum droga do warszawskich urn się wydłuża?