Pisze do mnie znajomy poeta ze Szczecina. Przez całe dorosłe życie był poetą-korwinistą, co było zresztą bardzo ciekawe, bo jego wiersze przypominały późnego Majakowskiego albo wczesnego Woroszylskiego:
Pod jarzmem państwa zgięci, i wielcy, i mali
Jednak wytrwali!
Gdy Moloch państwa z ich wysiłków szydzi
Gdy popijając caffe latte Żydzi
Sączą nienawiść do biednych bogaczy
I chcą podnosić straszne koszty pracy,
Do pasożytów publicznego korca
Wrzuca grosz wdowi smutny przedsiębiorca
Za ladą, w biurze, nad korbowym wałem
Myśli: przetrwałem!
Złudne nadzieje, bo wampir powraca
On nie wie co to gospodarność, praca,
On ssie krwawicę przedsiębiorców gołych
Aby ją wydać na przedszkola, szkoły
By zabrać dzieci matkom oraz mężom żony
Aby był człowiek przez Państwo kształcony
Aby był słaby i podległy grupie
Podobny dupie
No więc autor tych wersów napisał do mnie, że przestał być poetą-korwinistą, stał się poetą-feministą. Nie wierzyłem własnym oczom. W jakim sensie feministą? – zapytałem. Jak to poeta, odpowiedział mi wierszem:
Nie trzeba wcale takiej silnej woli
By popierdolić
Naprawdę wcale tak wiele nie trzeba
By jebać
Wystarczy tylko kobiety wysłuchać
Żeby zaruchać
Odpisałem mu, żeby w takim razie zatrudnił się w jakiejś infolinii dla klientów, wtedy wysłucha wielu kobiet. „ale ja już kiedyś pracowałem w infolinii – odpowiedział, nie używając wielkich liter, bo te rezerwuje tylko dla wierszy – nasłuchałem się: proszę pana, to jak ja mam ruszać tym palcem, gdy nie mam myszki. tyle że wbrew pozorom faceci dzwonią z tym problemem tak samo często jak kobiety. a jak to są kobiety, to przeważnie starsze panie. I oczywiście niemki, bo call center w szczecinie niemców obsługuje”. „Ale w szczecinie przez duże czy przez małe s?” – zapytałem i w odpowiedzi dostałem emotikon, którego nie mam odwagi odcyfrować.
Cóż po poecie w czasie marnym. Albo markowym. Kupiłem markowe spodnie, czarne sztruksy. Po pierwszym deszczu marka, czyli logo na metce, puściła farbę i teraz mam słuszny rozporek, bo czerwony. W metrze pytają mnie, czy mam miesiączkę, ja odpowiadam, że donaszam spodnie po papieżu. Kupiłem też piłeczkę dla kota, w sklepie zoologicznym. Na widok piłeczki kocur skulił się ze strachu, zaczął syczeć i wlazł pod kołdrę. Dostałem maila reklamowego: „Tysiące rozkładowych mieszkań!”. Rozumiem, że chodzi o lokum na cmentarzu.
Dariusz Łukasiewicz napisał mi, że sytuacja mieszkaniowa w Polsce jest najgorsza wśród krajów OECD, jeśli nie liczyć Turcji. Turcy się burzą. Polacy siedzą cicho. Może dlatego, że czytają Radosnego Markosława. Przeczytałem w „Gazecie Wyborczej” wywiad z profesorem Markosławem Radosnym, Radosławem Markowym, a dokładnie Markowskim. Markowy Radosław radośnie sławi. Mówi, ile nam wzrosło. Za komuny ciągle publikowano statystyki, z których wynikało, ile nam wzrosło. Im bardziej nie było kiełbasy, tym bardziej nam wzrosło, tym bardziej publikowano i tym bardziej nie było kiełbasy. Teraz nie ma roboty. Im bardziej nie ma roboty, tym bardziej nam wzrosło i tym bardziej nie ma roboty. Markowy Radosław oznajmił, że w zaszczytnej kategorii państw Europy Środkowo-Wschodniej przeszliśmy z dziesiątej pozycji na trzecią, jeśli chodzi o jakość demokracji i gospodarki. Jakże to – pyta „Gazeta”, a Radosław tłumaczy: no bo zawaliły się Węgry, Litwa, Słowacja i parę innych bratnich narodów. Pięknie, myślę sobie, wystarczy zbombardować jeszcze dwa kraje i zdobędziemy Puchar Okręgówki.
Ale coś mi tu nie gra, bo w tej samej gazecie w innym tekście czytam, że mamy jedne z najniższych wynagrodzeń w Unii, że Niemiec jest dwa i pół razy wydajniejszy od Polaka, a zarabia sześciokrotnie więcej. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Może dlatego, że niemca obsługujemy w szczecinie? Ale proszę się nie głowić, Radosny Markosław tłumaczy nam wszystko jednym prostym zdaniem: najlepsza w tym rankingu demokracji i gospodarki jest Estonia, bo tam zrobiono bardzo liberalną reformę i naprawdę duże nierówności, nie takie jak w Polsce. No to teraz wiemy, co to znaczy dobra demokracja i dobra gospodarka. Skuliłem się, zasyczałem i schowałem pod kołdrę.
Ale zakończę optymistycznym akcentem. Żeby nie być dłużnym koledze ze Szczecina, napisałem zadedykowany mu wiersz:
W niedokraju, niedopaństwie
Żyją sobie niedoludki
Czyniąc różne niedoczyny
Cierpiąc różne niedoskutki
Żyją ciągle w niedowieku
Jako wieczne niedolatki
Niedopraca, niedochody
I we flocie – niedostatki
A ich dolą jest niedola
W lepszych chwilach niedodola
Niedosukces, niedobieda
I nic więcej nikt im nie da