Nie czas w kremowych rękawiczkach rozprawiać o standardach debaty publicznej, gdy zagrożone są nędzne resztki naszych podstawowych praw.
Na początek będzie o dzieciątku. Niewiele o nim wiemy, bo urodziło się w dalekim kraju. Dzieciątko rosło, pewnie miało jakiś swój świat i swoje marzenia, kłopoty, zachwyty, plany, jak każdy człowiek w wieku pięciu, dziesięciu czy piętnastu lat. A potem umarło na białaczkę w szpitalu. Lekarze o dwadzieścia dni spóźnili się z chemioterapią. Nie dlatego, że nie znali wcześniej diagnozy. Znali, ale nie rozpoczęli leczenia. Pech dzieciątka polegał na tym, że była nastolatką w trzynastym tygodniu ciąży. A na Dominikanie, gdzie wszystko to miało miejsce, „prawo do życia jest nietykalne od momentu poczęcia do śmierci”.
W Irlandii z podobnego powodu odeszła Savita Halappanavar. W Polsce Agacie Lamczak lekarze też mówili, że powinna „dbać o dziecko, a nie o własną dupę”. Dziewczyna zmarła w męczarniach na owrzodzenie jelita grubego, matka przegrała sprawę przed Trybunałem w Strasburgu. We wszystkich tych przypadkach ciąża i tak została przerwana przed śmiercią, przez naturalne poronienie lub obumarcie płodu.
Na plebanii poznańskiej parafii Andrzeja Boboli wikary Mariusz G. pościelił łóżko swojej konkubinie i poszedł słuchać muzyki. Wiedział, że kobieta miała pierwsze skurcze. Nad ranem obudził go krzyk. Taka jest przynajmniej oficjalna wersja. Kobieta miała krwotok, chciała wezwać karetkę. Ale ksiądz pomocy nie wezwał i jak zeznał potem, nie chciał zostać tatą. Dziecko urodziło się martwe. Matka przeżyła, ale różnie mogło być. Poznańska prokuratura stanęła na głowie, by znaleźć dobre wytłumaczenie dla niepodjęcia odpowiednich czynności przeciw księdzu. I właśnie umorzyła sprawę. Otóż biegli orzekli, że nie ma pewności, czy rodzące się dziecko było człowiekiem. Nie wiem, czym było w takim razie. Reniferem? Alienem? Może kropielnicą?
Poznańska prokuratura ma zresztą i inne zasługi w odwracaniu kota ogonem. Choćby w sprawie kobiety, która dla odmiany chciała mieć dzieci, ale lekarka wysterylizowała ją bez zgody, według własnego widzimisię. Dwa razy umarzano postępowanie, aż poszkodowana sama wytoczyła lekarce proces. I oczywiście wygrała.
Katarzyna Bratkowska trzy dni temu oświadczyła, że w Wigilię usunie ciążę. Zrobiła to w geście ostatecznej rozpaczy, żeby debatujący z nią na antenie poseł Żalek wreszcie coś zrozumiał. Gruby błąd sądzić, że poseł Żalek zrozumie cokolwiek, ale stało się, Bratkowska znalazła się w centrum ludowego święta, które pewien bloger określił trafnie „festiwalem rzygania”.
Hulaj dusza, można w Bratkowską rzucić każdym kałem lub się tylko elegancko odżegnać, można złożyć donos do prokuratury lub obietnicę adopcji jej domniemanego zarodka. Nie wiem, jak byłoby potem z wychowaniem, ale – w razie znudzenia się – przecież to dziecko przebrzydłej feministki i od czego są ośrodki szkolno-wychowawcze, gdzie takie diabelskie pomioty bije się i gwałci dezodorantem. Niech dziecko cierpi za grzechy matki, niech przeprasza, skoro taka Graff czy Michnik jeszcze za przodków nie przeprosili.
Nie wiem, czy Katarzyna Bratkowska jest w ciąży. Prawdopodobnie nie jest. Ale gdyby była, to podpowiem prosty wniosek: powinna w nią zajść z księdzem i usunąć na jakiejś poznańskiej plebanii, pod opiekuńczymi skrzydłami Kościoła i prokuratury.
W sumie gdyby robiła to sama wieszakiem lub środkami wczesnoporonnymi, każdy prokurator mógłby jej nagwizdać. Za aborcję idzie siedzieć lekarz i osoby pomagające. Dlatego ksiądz powinien w tym czasie słuchać muzyki, a karetkę wezwać dopiero po wszystkim, bez względu na to, co to „po wszystkim” miałoby dla Bratkowskiej oznaczać.
Przepraszam, przecież święta, a ja tu Państwu taki horror. Niemniej jakoś nie mogę zrozumieć, że te otaczane troską Kościoła życie od blastuli do dziaduli nagle przestaje istnieć jako człowiek, jeśli powołał je do życia ksiądz. Drogie księże dzieci, bomba na was leci. A prokuratura nic nie wskóra. Jak maksymalną bezczelnością i hipokryzją wykazuje się Kościół, żeby gładko zaakceptować coś takiego. Żadna wojna o gender, będąca zresztą chochołem wyciągniętym przeciw realnemu problemowi pedofilii w Kościele, nie jest w stanie tego przebić.
Ja bym od razu dzwoniła do Franciszka: halo, czy tu papież? Czy wie pan, że w Polsce aborcja w dziewiątym miesiącu jest legalna, pod warunkiem, że odbywa się w kościele?
Najważniejsze jednak w tej historii jest to, co Bratkowska chciała powiedzieć Żalkowi, choć ten nie miał szansy zrozumieć. Przepychane właśnie tylnymi drzwiami zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej spowoduje następną falę nieszczęść, których Savita, Agata czy nastolatka z Dominikany są przykładami. O reszcie podobnych tragedii nigdy się nie dowiemy, bo nie dotarły do mediów lub dobrze je zatuszowano. Tu chodzi o życie i zdrowie tysięcy kobiet, czyli przecież ex-dzieciątek, i to życie zupełnie realne.
Nie wiem, co robią obecnie dla obrony polskich kobiet Monika Olejnik, Joanna Senyszyn i Dominika Wielowieyska, że mają czelność potępić Bratkowską. Nie czas w kremowych rękawiczkach rozprawiać o standardach debaty publicznej, gdy zagrożone są nędzne resztki naszych podstawowych praw. Kiedy nie ma już możliwości wymiany argumentów, trzeba przewrócić stolik. Bratkowska powiedziała głupio, ale zrobiła mądrze. Za to ją podziwiam.