Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Kiedy galeria sztuki staje się miejscem oporu

Galeria Labirynt pokazuje sztukę zaangażowaną politycznie. Reaguje na homofobiczną kampanię władzy czy czarne protesty, zaprasza artystów z Ukrainy. Po co? Na to pytanie odpowiada nam jej były już dyrektor.

Wystawa w Galerii Labirynt Rozmowa

Jakub Majmurek: Kierowałeś, z krótką przerwą, Galerią Labirynt w Lublinie od 2010 do 2025 roku. Co w tym okresie zmieniło się w twoim rozumieniu roli galerii sztuki współczesnej?

Waldemar Tatarczuk: Kiedy zaczynałem prowadzić galerię w 2010 roku, najważniejszym ideałem, jaki mną kierował, była sztuka. Labirynt był dla mnie bardzo ważnym miejscem jeszcze w czasach studenckich, trafić tam – to było nieosiągalne marzenie młodego artysty.

Galerią kierował wtedy Andrzej Mroczek, on w latach 70. był bardzo progresywnym dyrektorem, pokazującym dzieła neoawangardy tamtej dekady, ale po roku 2000 jego program był już trochę konserwatywny. Artyści, których prezentował, stawali się coraz starsi, a młodzi, na których jego galeria też zawsze mocno stawiała, często wpisywali się w języki starszego pokolenia, ja byłem takim przykładem pod koniec lat 90. i długo później.

Gdy zacząłem kierować galerią, nawiązałem do tradycji Mroczka, z jednej strony odwołując się do neoawangardy lat 70., z drugiej – pokazując młodych artystów i artystki. Jednocześnie planowałem współpracę z Ukrainą, z artystami z Azji, pokazywanie sztuki performance.

Czytaj także Awangarda w mieście kryzysu. Jak działa dziś Muzeum Sztuki w Łodzi? Jakub Majmurek rozmawia z Danielem Muzyczukiem

Już na początku, sporadycznie, w Labiryncie pojawiała się też tematyka społeczna i polityczna, związana z prawami mniejszości. W 2011 roku w ramach festiwalu Trans-Europa Paweł Leszkowicz przygotował wystawę Love is Love, która pokazywała kampanie na rzecz praw społeczności LGBT+ w różnych krajach. W 2015 Magda Linkowska wspólnie z Pawłem Leszkowiczem i Tomkiem Kitlińskim kurowali wystawę Wojna i pokój, podejmujący temat militarny w sztuce polskiej – trafiła jednak też na nią ukraińska artystka z Donbasu – Anastasiia Mikhno.

W 2015 roku PiS wygrywa w Polsce wybory. To zmienia działanie galerii?

Na pewno przełomowym projektem była De-mo-kra-cja – wystawa i dwudniowe spotkanie w maju 2016 roku, gromadzące osoby ze świata sztuki: artystów, kuratorki, dyrektorów instytucji, galerzystki, krytyków. To była reakcja nawet nie tyle na przejęcie władzy przez PiS, ile na to, co partia robiła z sądami i mediami.

Premier i minister kultury Piotr Gliński zaczął też robić wówczas „porządki w kulturze”. Labirynt nie dostał dotacji, których się spodziewał na kolejny rok, przestrzeń stała pusta. Natura, jak wiemy, nie znosi próżni, stąd pojawił się pomysł na błyskawiczne zorganizowanie wystawy i spotkania.

W ciągu następnych lat Labirynt pod twoim kierownictwem zorganizuje cały szereg takich mocno interwencyjnych projektów. Patrzysz na De-mo-kra-cję jak na moment, od którego Labirynt zmienia się w instytucję interwencyjną, bardziej zainteresowaną działaniem w sferze społecznej niż sztuką?

Na pewno w wyniku tej wystawy zacząłem patrzeć inaczej na rolę galerii sztuki współczesnej. Doskonale wiemy, jak działają takie instytucje. Im większy, ambitniejszy projekt, tym dłużej trzeba nad nim pracować, risercz zajmuje przecież kupę czasu. Tempo wygląda na ogół tak, że odkąd stawiamy problem i zaczynamy zbierać pracę na wystawę, do momentu wernisażu mijają co najmniej dwa lata. W efekcie trudno mówić, że sztuka pokazywana na takiej wystawie jest jakoś bardzo współczesna – zwłaszcza jeśli powstawała w odpowiedzi na problem sprzed dwóch lat.

Przy okazji pracy nad De-mo-kra-cją zacząłem interesować się nie tyle sztuką współczesną, ile współczesnością, która jest w sztuce. Chciałem, by instytucja zaczęła pokazywać tę współczesność. To wymagało zmiany modelu pracy, odejścia od trwającego miesiącami czy latami riserczu. Jeśli mamy pokazywać współczesność, to trzeba działać szybko. De-mo-kra-cja pokazała mi, że taki model pracy jest możliwy, i że znajduje to też zrozumienie wśród artystów.

Jak powstawała ta wystawa?

Zacząłem od dzwonienia do artystek i artystów i pisania maili z krótkim tekstem odnoszącym się do jednego z wykładów Piotra Piotrowskiego. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak wiele osób chciało wziąć udział – część pytała jaką bym chciał pracę, inne same coś proponowały. Pytałem jednocześnie kolejnych rozmówców, czy znają inne osoby artystyczne, które mogłyby chcieć wziąć udział w projekcie.

De-mo-kra-cja i kolejne wystawy uczyniły z galerii forum publicznej debaty? Otworzyły na działanie polityczne, postartystyczne, aktywistyczne?

Krytycy działań Labiryntu z prawej strony oskarżali galerię o udział w sporze politycznym. Ja na to na ogół odpowiadałem, że po prostu otwieram galerię na sztukę artystek i artystów, którzy chcą wypowiedzieć się na aktualne tematy. Bo żadnej z tych wystaw by nie było, gdyby nie artyści, którzy komentowali rzeczywistość w swoich pracach. Nadal tak uważam. Czy to jest aktywizm?

Jakie jeszcze poza De-mo-kra-cją wystawy wymieniłbyś w tym kontekście?

Kolejną była Jesteśmy ludźmi z 2020 roku. Powstała w reakcji na słowa Andrzej Dudy w kampanii prezydenckiej, który powiedział wtedy o społeczności LGBT+: „próbuje się nam proszę państwa wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia”. On w swojej wyborczej pielgrzymce zawędrował też do Lublina. Poszedłem na kampanijny wiec i po jego zakończeniu wracałem wkurzony, zastanawiając się, co z tym można zrobić.

Następnego dnia zacząłem pisać maile do osób artystycznych. Ze względu na pandemię to był wyjątkowy rok, nasza przestrzeń znowu stała pusta, a wystawa została otwarta już dwa tygodnie później. Przy tym inaczej niż De-mo-kra-cja tamta wystawa zmieniała się, ewoluowała w czasie, w sumie miała cztery otwarcia.

Najpierw zajmowała tylko jedną salę, potem przeszła też do drugiej, w sumie wzięło w niej udział około 80 osób. Niekoniecznie nawet ze świata sztuki – na wystawie obecne były też głosy osób, które po prostu chciały zamanifestować swoją obecność albo wsparcie. Obecny był więc np. Bart Staszewski, mieszkający w Warszawie lublinianin i aktywista. Zorganizował m.in. akcję, w ramach której przyklejał tabliczkę z napisem „strefa wolna od LGBT” do nazw miejscowości, których władze lokalne przyjęły niesławne deklaracje przeciw „ideologii LGBT”.

Czytaj także Oby moda na bycie queer trwała jak najdłużej [rozmowa] Paulina Januszewska

Ta wystawa była bardzo chaotyczna. Im więcej prac się pojawiało, tym bardziej starałem się aranżować przestrzeń, by jeszcze bardziej pogłębić ten chaos. Tak, by wystawa przypominała manifestację w przestrzeni publicznej.

W tym samym roku Labirynt pokazuje wystawę reagującą na protesty kobiet przeciw orzeczeniu Trybunału Przyłębskiej ograniczającą prawo do aborcji – Nigdy nie będziesz szła sama.

Myślenie o tej wystawie zaczęło się podczas pierwszej demonstracji po wyroku Trybunału, jaka się odbyła w Lublinie. Znajoma, z którą szłyśmy przez jakiś czas powiedziała mi: „zobacz jakie niesamowite wizualne rzeczy dzieją się na tym proteście, Labirynt powinien zrobić z tego wystawę”.

Odpowiedziałem, że nie dam rady, jestem zmęczony. Cały zespół był zmęczony pracą przy Jesteśmy ludźmi, bo ta wystawa ciągle się zmieniała, a praca nad nią była ciężka emocjonalnie. Ale zgłosiła się do mnie Nadia Wójcik, młoda artystka, która zaproponowała, żeby przed Labiryntem wystawić instalację złożoną z tektur, jakie pojawiały się na lubelskich protestach. Podobna instalacja stanęła w Warszawie przed MSN i ona się tym zainspirowała. Uznaliśmy wtedy, że zrobimy jednak nie instalację na zewnątrz, tylko wystawę w środku. 

Jej centrum stanowiła wielka ściana z tektur, których większą część zebrała Nadia, do tego dokumentacja fotograficzna protestów wydrukowana i rozwieszona na ścianach galerii oraz projekcje zdjęć z protestów, jakie dostałyśmy od osób z całej Polski. Kiedy ludzie dowiedzieli się o wystawie, zaczęli nam wysyłać swoje materiały – zdjęcia, wideo, obrazy. Wystawa więc ciągle się rozwijała.

Labirynt przeszedł najbardziej tą wystawą z pola artystyczne w aktywistyczne?

Raczej w pole dokumentacji aktywizmu. Uznaliśmy, że w mieście dzieją się ważne wydarzenia i warto, by galeria je dokumentowała. Jednocześnie w informacjach o wystawie pisaliśmy, że jeśli ktoś chciałby wyrazić wsparcie dla protestów, ale boi się wyjść na ulice, to może wziąć udział w „stacjonarnej manifestacji” w Labiryncie. Bo na protestach nie zawsze było bezpiecznie, a w galerii stworzyliśmy przestrzeń, do której policja nie wchodzi. Wtedy też zespół edukacyjny galerii uruchomił „otwarte studio transparentów”, można było przyjść, namalować sobie tekturę i wziąć ją ze sobą na kolejny protest albo zostawić na wystawie.

Wymieniłbyś jeszcze jakieś takie interwencyjne wystawy?

Można jeszcze wymienić wystawę kurowaną przez Magdę Linkowską i Agnieszkę Cieślak Trzy plagi (2019), która wpisywała się w tematykę roku antyfaszystowskiego. To była bardziej konwencjonalna, kuratorska wystawa, badająca pewien temat, a nie tylko reagująca na rzeczywistość. Miała dwie części, w pierwszej pokazaliśmy mierzące się z tematami rasizmu, nacjonalizmu i fundamentalizmu religijnego, prace wybranych, zaproszonych artystów, druga była wyłoniona w wyniku open calla skierowanego do młodych osób artystycznych.

Jak z dystansu oceniasz próby reagowania galerii na polityczną rzeczywistość? Jako udane czy nie? Jakimi kryteriami to właściwie mierzyć?

To jest bardzo ciekawe pytanie, zadawałem je sobie w ostatnim roku pracy w galerii. Tłem dla tych rozważań była też wystawa z 2023 roku Curort Vieniava, w ramach której oddaliśmy przestrzeń galerii młodym osobom. Mogły one „robić co chciały” w przestrzeni galerii, pokryć np. jej ściany rysunkami, zorganizować koncert albo performance. To był pomysł, by odwrócić hierarchie instytucji sztuki: zamiast oferować widowni naszą wiedzę i ekspertyzę, zaprosić ją do tworzenia galeryjnej przestrzeni.

Czytaj także Dwa tysiące wydarzeń rocznie. Co dokładnie dzieje się w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej? Agnieszka Wiśniewska rozmawia z Joanną Mytkowską

Tuż przed końcem mojej kadencji organizowaliśmy też wystawę Głosy z Ukrainy, dokumentującą doświadczenie wojenne Ukraińców. Zastanawiałem się, na ile ta wystawa może sprawić, że widzowie nie tylko usłyszą głosy Ukraińców, ale może zmienią zdanie np. na temat wojny. Na początku pracy z takimi wystawami jak Jesteśmy ludźmi zakładałem dość naiwnie, że sztuka może zmienić zdanie ludzi, że może mieć bezpośredni polityczny efekt. Dziś wiem już, że to nie działa tak prosto, że skuteczność sztuki trzeba mierzyć w zupełnie inny sposób.

Jaki?

Po chyba drugiej odsłonie Jesteśmy ludźmi rozmawiałem z przyjaciółką, aktywistką LGBT+, pytałem ją czy z jej perspektywy jest sens robić podobne wystawy, czy one cokolwiek zmieniają. Odpowiedziała, że takie działanie ma sens, bo w ten sposób społeczność widzi, że ktoś o niej myśli, coś dla niej robi. Na wystawę przyszła też praca w formie niewielkiej fotografii przedstawiającej wielki szary blok, gdzie w jednym oknie zawieszona jest tęczowa flaga. Autorka zdjęcia napisała nam, że gdy idzie ulicą i widzi tę flagę, to czuje się lepiej, bo ma poczucie, że ktoś o niej myśli.

Na jednym z otwarć wystawy zobaczyłem wiele par osób tej samej płci trzymających się za ręce. I pomyślałem sobie wtedy: warto było stworzyć tę wystawę choćby po to, by pary jednopłciowe miały publiczną przestrzeń, gdzie mogą się czuć bezpiecznie.

Ten program realizowałeś w stolicy województwa uchodzącego za bardzo konserwatywne. Jak działalność galerii postrzegana była w lokalnym kontekście politycznym? Przez władze miasta czy lokalnych polityków, jak np. Przemysław Czarnek, który w grudniu 2015 roku zostaje wojewodą lubelskim?

Czarnek był jednym z naszych największych PR-owców (śmiech). Opowiadał w Sejmie o jednej z wystaw w Bibliotece Azyl, dzięki czemu wzrosła na niej frekwencja. Jeśli chodzi o władze lokalne, to Labirynt jest galerią miejską i ja nigdy nie miałem problemów ze strony miasta, żadnych uwag do organizowanych przez nas wystaw czy innej działalności galerii. Prezydent Lublina Krzysztof Żuk powtarzał, że tak długo jak on rządzi, w miejskich instytucjach kultury nie będzie cenzury i faktycznie jej nie było.   

Przy okazji wielu z tych wystaw, o których mówiliśmy TVP Lublin robiła materiały niechętne Labiryntowi, gdzie lokalni politycy wypowiadali się o tym, jakie okropne rzeczy dzieją się w galerii i to skandal, że prezydent na to pozwala, Labirynt był używany do ataków na prezydenta. W tych materiałach pracownicy Ratusza, pytani przez dziennikarzy odpowiadali, że zgodnie z ustawą o prowadzeniu działalności kulturalnej to dyrektor odpowiada za prowadzenie instytucji kultury i organizator nie ma prawnej możliwości ingerencji w jej program.

Antyaborcyjna aktywistka Kaja Godek zorganizowała nawet petycję w sprawie zatrzymania finansowania Galerii Labirynt, trafiła ona pod obrady rady miasta, ale przepadła niewielką większością głosów.

A próbowałeś nawiązać jakieś kontakty z konserwatywnymi środowiskami?

Jakoś w okolicach pandemii wspólnie z Edwinem Bendykiem organizowaliśmy w galerii spotkania z młodymi aktywistami: przedstawicielami organizacji pozarządowych grup nieformalnych, zapraszaliśmy też młodzieżówki partii politycznych. Nikt ze środowisk prawicowych nie przyszedł.

Jednocześnie w 2022 roku na chwilę przestajesz być dyrektorem, gdy przegrywasz konkurs. Jak do tego doszło?

Ta chwila trwała osiem miesięcy. Konkurs był nierozstrzygnięty. Komisja miała dziewięcioro członków. Dwóch wysłało ministerstwo kultury, dwie kolejne osoby reprezentowały związek zawodowy NSZZ „Solidarność”, bliski ówczesnemu rządowi. Do tego jednym z przedstawicieli środowisk twórczych był przedstawiciel Związku Polskich Artystów Plastyków, organizacji o raczej konserwatywnym profilu – miałem więc pięć pewnych osób przeciw sobie.

Pamiętam pytania od przedstawicieli „Solidarności”. Prosili na przykład, bym zdefiniował, czym jest sztuka współczesna. Pytali też: „mówi pan, że chce stworzyć w galerii przestrzeń dla osób nieheteronormatywnych, ale co z osobami heteronormatywnymi”?

W tym samym roku odbył się jednak drugi konkurs, który już wygrałeś?

Tak, w międzyczasie zmieniła się sytuacja związkowa w galerii. Duża grupa osób, które należały wcześniej do „Solidarności”, masowo zrezygnowały i zapisały się do Inicjatywy Pracowniczej. Więc jedno miejsce Solidarności przypadło przedstawicielowi IP. Ostatecznie, z tego co pamiętam, pięć osób głosowało za, jedna przeciw, trzy się wstrzymały.

Czytaj także Muzeum refleksyjne, czyli sprzeczne z polską racją stanu Michał Sutowski, Agnieszka Wiśniewska

Drugim tematem silnie obecnym w galerii w trakcie twojej kadencji był temat ukraiński. Skąd takie silne skupienie na tym kierunku?

Ze sztuką ukraińską miałem kontakt od 2006 roku, gdy ówczesny dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie Jerzy Onuch zaproponował mi przygotowanie polsko-ukraińsko-białoruskiego wydarzenia performatywnego. Brałem potem udział w kilku podobnych projektach, jeździłem do Ukrainy co najmniej raz do roku i zacząłem poznawać lepiej białoruskie i ukraińskie środowisko artystyczne.

Gdy w 2009 roku stanąłem do konkursu na dyrektora Labiryntu, było dla mnie jasne, że jesteśmy w mieście położonym 100 km od granicy i pokazywanie w nim ukraińskiej sztuki jest oczywistością. Wcześniej sztukę z Ukrainy pokazywała szeroko Monika Szewczyk w Galerii Arsenał w Białymstoku, także w Lublinie ośrodek Brama Grodzka zapraszał pisarzy z Ukrainy, czasem organizował też wystawy. Jako dyrektor od początku pokazywałem sztukę ukraińską, jeździłem też do Ukrainy, gdzie prowadziłem warsztaty, organizowałem wydarzenia z obszaru performance czy kurowałem wystawy prezentujące polską sztukę.

Słuchaj podcastu Jakuba Majmurka

Wojna zwiększyła zainteresowanie galerii Ukrainą?

Tak, przy tym w pierwszym roku wojny ja na chwilę przestaję być dyrektorem galerii. Nie mogę więc użyć instytucji, by pomóc artystom, w momencie, gdy szczególnie potrzebują tej pomocy. Wtedy powstał pomysł projektu, który teraz znów się rozwija, strony The Sky is Open. To internetowe archiwum prac powstających dziś w Ukrainie, w realiach pełnoskalowej wojny – w projekt zaangażowało się wiele instytucji sztuki w Polsce. W ten sposób możemy dokumentować sztukę powstającą w bardzo wyjątkowych warunkach, ale też wypłacać artystom honoraria.

Jednocześnie chciałbym podkreślić, że nie uważam organizowania wystaw sztuki ukraińskiej za formę wsparcia dla artystów. Na tym polega praca galerii – na pokazywaniu sztuki. Pokazuję dobrą, często wybitną sztuka, z którą warto jest zapoznać polską publiczność.

Wystawy sztuki ukraińskiej adresowałeś do polskiej publiczności, nie do mieszkających w Polsce Ukraińców?

Nie, te wystawy były robione z myślą o nieukraińskiej publiczności. Dla osób z Ukrainy są często po prostu zbyt mocne, mają zbyt duży ładunek emocjonalny. Zwłaszcza dla osób z terenów okupowanych – z Donbasu, Mariupola czy Melitopola – które nie mają dziś możliwości powrotu do domu. Sztuka, jaką pokazujemy, często w bardzo emocjonalny sposób mówi o doświadczeniu wojny i potrafi być ciężka także dla polskiej publiczności.

A co jest dla ciebie stawką pokazywania współczesnej ukraińskiej sztuki Polakom?

Nie wierzę, że zmienię w ten sposób nastawienie polityczne publiczności. Ale jednocześnie traktuję pokazywanie ukraińskiej sztuki jako działanie dekolonizacyjne. Polska i duża część Europy została wychowana w micie o wielkiej kulturze rosyjskiej i najczęściej nie mamy pojęcia, że to, co nazywa się „wielką kulturą rosyjską”, wcale nie pochodzi z Rosji. Jako artyści rosyjscy funkcjonują na przykład urodzony w Kijowie Kazimierz Malewicz, Charkowie Tatlin czy pochodzący z Dnipra Ilja Kabakow.

W sztuce ukraińskiej widać też bardzo ciekawą zmianę pokoleniową, coraz wyraźniejszą obecność interesujących artystek i artystów z młodego i bardzo młodego pokolenia, 20–30 latków. Niewielką ich część zaprosiłyśmy wraz z Daryną Skrynnyk-Myską do udziału wystawie Głosy z Ukrainy. Wojna nie zmniejszyła zainteresowania sztuką w Ukrainie, wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że sztuka stała się jednym z narzędzi przetrwania – i chciałem to wszystko pokazać publiczności w Polsce.

*

Waldemar Tatarczuk – performer, twórca instalacji, kurator. Ukończył Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie (dyplom w pracowni malarstwa prof. Mariana Stelmasika). Od 1988 roku występuje jako performer. Prezentował swoje akcje w licznych ośrodkach artystycznych w Europie i Azji, biorąc udział m.in. w prezentacjach: Asiatopia (Bangkok, Tajlandia), KIPAF (Seul, Korea Południowa), Differences (Warszawa). Tatarczuk był jednym z współtwórców i kuratorem Europejskiego Festiwalu Sztuki Performance (EPAF) oraz współzałożycielem Lubelskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Od 2010 do 2025 roku pełnił funkcję dyrektora Galerii Labirynt.

***

Tekst powstał w ramach realizacji przedsięwzięcia „Muzea w czasach polikryzysu” finansowanego przez Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności (KPO).

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie