Twój koszyk jest obecnie pusty!
Wszyscy jesteśmy chorzy, choć jeszcze nie wszyscy zdiagnozowani
Wg wielu różnych badań nasz stan zdrowia tylko w 10-15 proc. zależy od systemów ochrony zdrowia, a jednak medycyna pełni ważną rolę w naszym życiu, jest rodzajem kultu, którego kapłanami są lekarze, pilnie strzegący swoich kompetencji i pozycji.
„Zdrowie jest stanem pełnego fizycznego, psychicznego i społecznego dobrostanu, a nie tylko brakiem choroby lub ułomności”. To obowiązująca, przyjęta przez WHO w 1948 roku definicja zdrowia. Jak widać, stawia ona poprzeczkę dość wysoko, zdaniem jej krytyków – zbyt wysoko, ale jest ideałem, który chciałoby się osiągnąć, choć jest nieosiągalny.
Staramy się jednak i to coraz bardziej. Ciężko pracujemy nad tym, żeby nie zachorować, czuć się zawsze dobrze, dużo wysiłku wkładamy w leczenie, a usług medycznych zawsze nam za mało. A może jest ich za dużo lub źle je wykorzystujemy? Może medycyna tyleż pomaga, co szkodzi, albo nie ma tak wielkiego znaczenia, jakie jej przypisujemy? Wg wielu różnych badań nasz stan zdrowia tylko w 10-15 proc. zależy od systemów ochrony zdrowia, a jednak medycyna pełni ważną rolę w naszym życiu, jest rodzajem kultu, którego kapłanami są lekarze, pilnie strzegący swoich kompetencji i pozycji.
Najbardziej znana, radykalna krytyka medycyny pochodzi z książki Ivana Illicha wydanej w 1975 roku. To Medical Nemesis, która miała też kilka polskich wydań. Jest do dziś przywoływana, a jej rozpoznania, może w mniej radykalnym wydaniu, uważa się za prorocze i nadal aktualne. Jest też zjadliwą krytyką definicji WHO.
Nemezis to zemsta, odpowiedź na hybris, nadmierną ludzką pychę, która zawsze ostatecznie prowadzi do upadku. Illich, o ile nie stworzył, to upowszechnił pojęcie medykalizacji. Polega ona na poddawaniu kontroli medycznej coraz szerszego zakresu naturalnych zjawisk, choćby tych związanych z kolejnymi etapami życia czy nieuniknionych, trywialnych dolegliwości.
Autor Medical Nemesis prowadził też termin jatrogenia. Jatrogenia kliniczna to wszelkie szkody wprost wynikające z działania medycyny – efekty błędów lekarskich, zakażenia szpitalne, konsekwencje niepotrzebnego leczenia. Jatrogenia społeczna i strukturalna to mechanizmy, które uzależniają nas od medycyny i sprawiają, że nie umiemy sami sobie radzić z problemami, które zawsze pojawiają się w życiu, tracimy autonomię na rzecz medycyny. Stwarza to złudną nadzieję, że możemy zawsze czuć się dobrze, cieszyć się pełnym dobrostanem, i nigdy nie umrzeć. I nie chodzi tu tylko o kształtowanie postaw i czynniki kulturowe – na naszych chorobach i potrzebach zdrowotnych ktoś zarabia: lekarze, terapeuci, wielkie firmy farmaceutyczne i cały przemysł wellness, w ich interesie leży, abyśmy jak najczęściej korzystali z ich usług i produktów.
W kraju, w którym podstawowa opieka medyczna jest dostępna, o ile mieszkasz dużym mieście, a na wizytę u specjalisty czeka się latami, narzekanie na „nadmiar medycyny” może wydawać się luksusem. Mimo to chciałabym podrzucić wam kilka propozycji książkowych – do przemyślenia.
Dr Suzanne O’Sullivan, Wiek diagnozy. Jak obsesja na punkcie zdrowia czyni nas bardziej chorymi, przeł. Jan Dzierzgowski, Znak 2025

Wszystkie historie przedstawione w książce są prawdziwe.
To książka o tyle ciekawa, że napisana przez praktykującą od trzydziestu lat neurolożkę, w której omawia ona przypadki z własnej praktyki lekarskiej i naprawdę wie, co się dzieje we współczesnej medycynie, kompetentnie pokazuje mechanizm różnych chorób i diagnoz.
Nie używa ona kategorii „medykalizacja”, ale skupia się na „naddiagnozowaniu”, uznawaniu zbyt wielu stanów za choroby, zbyt częstym etykietowaniu ludzi jako chorych, a taka etykieta ma swoje konsekwencje – narzuca jednostce rolę i tożsamość chorego, co może mieć negatywne konsekwencje. Trochę wynika to z rozwoju wiedzy medycznej, szczególnie badań genetycznych. Mogą one wykrywać różne anomalie, co do których nie ma pewności, jaki mają wpływ na zdrowie, a i tak nie da się ich wyleczyć. Albo mogą wskazywać na predyspozycje do choroby, zanim ona wystąpi, a może się w ogóle nie pojawić.
Ważniejszym jednak powodem jest rozszerzanie kategorii diagnostycznych tak, że stają się one workiem, który może pomieścić bardzo rozmaite objawy. To, co było dobrze zdiagnozowaną chorobą, nad którą można sensownie prowadzić badania, rozmywa się. Autorka podaje tu między innymi przykłady przewlekłej boreliozy i „długiego covidu”, który jest diagnozowany nawet u osób, które nigdy nie chorowały i nigdy nie miały pozytywnego wyniku testu. Także lekkich form autyzmu i ADHD, które zresztą mają nie być chorobami, tylko przejawami neuroróżnorodności.
Co prawda diagnoza doraźnie poprawia samopoczucie – nareszcie wiem, co mi jest! – jednak na dłuższą metę, jak pokazują badania, nie poprawia funkcjonowania jednostki, a czasem wręcz pogarsza, jeśli zacznie się ona nadmiernie identyfikować z rolą chorego. Natomiast ciężkie przypadki są jednak chorobami, jeśli rozumiemy przez chorobę stan, który uniemożliwia samodzielne funkcjonowanie, a nie pełnię dobrostanu.
Wobec wielu z tych dolegliwości O’Sullivan najchętniej zrezygnowałaby z diagnoz ściśle medycznych na rzecz psychosomatyki. Co prawda wielokrotnie pisze, że nie należy lekceważyć dolegliwości o takim podłożu, które mogą bardzo utrudniać życie, ale wiadomo, że bywa to odbierane jak podejrzewanie pacjentów o „wymyślanie sobie chorób”. I czy taka diagnoza nie jest sposobem na pozbywanie się problemów, których medycyna nie jest w stanie jeszcze rozwiązać? Z jej książki dowiemy się również o objawach latami lekceważonych przez lekarzy, dopóki nie udało się ich powiązać z konkretną jednostką chorobową.
Autorka dostrzega też mechanizmy systemowe, które sprzyjają naddiagnozowaniu – po prostu chęć zysku. Jako antidotum zaleca słuchanie pacjentów i rozmawianie z nimi, zamiast kierowania ich na kolejne badania i do kolejnych specjalistów. I oczywiście kierowanie się dobrem pacjenta, a nie chęcią zysku.
Barbara Ehrenreich, Z przyczyn naturalnych. Ludzka obsesja dobrego samopoczucia i nadludzkie wysiłki, żeby żyć dłużej, przeł. Anna Dzierzgowska, Grupa Wydawnicza Relacja, 2025

Ostatnimi laty zrezygnowałam z wielu zabiegów medycznych – na przykład z badań przesiewowych pod kątem raka, z badań kontrolnych, cytologii – którym powinna poddawać się rozsądna osoba, posiadająca ubezpieczenie zdrowotne. Nie wynikało to z żadnego samobójczego impulsu.
Wynikało z tego, że autorka kultowej książki Za grosze woli spędzać czas inaczej niż w gabinecie lekarskim. Osiągnęła wiek, w którym „może już umrzeć”. Nadal ćwiczy, bo to lubi, je i pije to, na co ma ochotę. Do lekarza chodzi, kiedy źle się poczuje, ale odczuwa społeczną presję, aby w jej wieku intensywniej zajmować się swoim zdrowiem – badać się, stosować odpowiednią dietę, nieustannie kontrolować stan swojego organizmu, zestarzeć się zdrowo i właściwie. Dostrzega w tym medykalizację, powołując się na Illicha i potwierdzając jego diagnozy.
Zwraca też uwagę na klasowość tych kwestii. W każdym wieku ideał właściwego zarządzania swoim zdrowiem i samopoczuciem wymaga nakładów finansowych i należy do habitusu klas wyższych. Klasy niższe – wciąż palące papierosy i opychające się junk foodem – traktowane są z pogardą. Opowiada o nowych obsesjach – fitness, wellness i mindfullness. Poza tym filozofuje – zawsze interesowała ją nauka, ma doktorat z biologii komórki, a tutaj, używając tej wiedzy, opowiada o swojej koncepcji ciałoumysłu ludzkiego i „żywego” oraz „sprawczego” wszechświata (nie należy traktować tych określeń dosłownie).
W końcu dociera do pytania o śmierć, której mimo starań i fantazji miliarderów z Doliny Krzemowej nie da się uniknąć. Lęk przed śmiercią, jej zdaniem, wynika z nadmiernie rozdętego „ja”, indywidualizmu charakterystycznego dla czasów nowoczesności. Nie potrafimy sobie wyobrazić, że nasza jaźń mogłaby przestać istnieć, a świat istnieć bez niej. Stłumić „ja”, pozwolić odczuć łączność z całością wszechświata i zminimalizować lęk przed śmiercią może np. psylocybina i ogólnie psychodeliki. Życzliwie też patrzy na wspomagane samobójstwo. Mnie się to wydaje całkiem dobrym pomysłem, choć wiem, że można raczej liczyć na uporczywe podtrzymywanie życia, niż na napar z grzybków.
Ehrenreich zmarła w 2022 roku w wieku 81 lat.
Rina Raphael, Ewangelia wellnessu. Fałszywa obietnica dobrostanu, Przeł. Hanna Pasierska, Czarne 2025

Słoneczny, wiosenny dzień w Kalifornii. Na deskach słynnego Santa Monica Pier zebrały się dwa tysiące kobiet. Nad ich głowami skrzeczą mewy, lecz panie nie poświęcają temu uwagi. W skupieniu witają słońce, ćwicząc na matach do jogi we wszystkich barwach tęczy rozłożonych w idealnych odstępach na blisko kilometrowym pomoście. Z ryczących głośników dolatują polecenia instruktorki: „Wszechświat wzywa, a twoja prawa noga pragnie odpowiedzieć”.
Wellness to po polsku – chyba najbliżej znaczeniowo – dobrostan, wellbeing? Fizyczny, psychiczny, duchowy – wszelki. To rozrastające się zjawisko kulturowe i ogromny biznes, odpowiadający na te same potrzeby, na które odpowiada medycyna – pragnienie długiego, zdrowego i szczęśliwego życia. Autorka zna te praktyki z autopsji i wie, jak łatwo wpaść tu w przesadę, zacząć zachowywać się irracjonalnie, ale też broni ich, oczywiście jeżeli zachowujemy właściwą miarę.
Bogactwo praktyk, które się mieszczą w tej kategorii, jest trudne do ogarnięcia i co chwilę pojawiają się nowe. Mają pozwolić poradzić sobie ze stresem, obarczając za to odpowiedzialnością jednostki, a nie warunki, takie jak brak bezpieczeństwa socjalnego czy przepracowanie. Propagują różne sposoby troszczenia się o siebie, praktyki duchowo-psychologiczne i mające przynosić rozmaite korzyści, coraz bardziej wymyślne, czasem ekstremalne aktywności fizyczne. Zachęcają do rygorystycznych reżimów dietetycznych – diety czystej i naturalnej, a więc opartej na wykluczeniach: mięsa, nabiału, żywności przetworzonej, glutenu, GMO, cukru, soli, tłuszczu, chemii.
Tworzy to ogromny rynek na usługi trenerów, coachów oraz produktów: strojów, gadżetów, zdrowej żywności, suplementów, naturalnych kosmetyków i środków czyszczących. Do tego dochodzi czysta szarlataneria: alternatywne leki, nieuznawane przez medycynę kuracje, kryształy i amulety, także odrzucenie szczepionek. Wiążą się z tym określone style życia i przypisywane im wartości moralne, wiara, że co „naturalne”, to dobre. Oraz złudzenie kontroli sprawowanej nad swoimi ciałami i naszym samopoczuciem. A internet pełen jest żyjących z opowiadania o właściwym życiu i straszących konsekwencjami życia niewłaściwego influencerek.
Choć przypomina to medykalizację, to wiąże się z utratą zaufania do medycyny. Medycyna po prostu zawodzi, bo nie potrafi wszystkiego wyleczyć, poza tym ogranicza się do ciała traktowanego mechanicznie, zapomina o psychice, relacje i komunikacja z lekarzami są niesatysfakcjonujące, usługi reglamentowane, obowiązują w rygory naukowe, którym nie podlegają reklamowane cudowne kuracje i uzdrawiające duszę praktyki. Specjaliści, którzy próbują prostować niesprawdzone lub szkodliwe informacje, nie mają odpowiednich zasięgów, żeby stanowić przeciwwagę dla reklam, rozmaitych guru i influencerek z internetu. Autorka dodaje do tego, że medycyna wciąż lekceważy problemy specyficznie kobiece, a to kobiety w dużej mierze korzystają z praktyk wellness.
Podobnie jak z medycyną, także i tu trudno postawić wyraźną granicę między rozsądnym dbaniem o swoje zdrowie i siebie, a miejscem, w którym zaczyna się obsesja. Może podobnie jak mówimy o nadmiernej medykalizacji, tak też można mówić o „wellnesizacji” i jej konsekwencjach?
Caroline Crampton, Ciało ze szkła. Historia hipochondrii, przeł. Martyna Tomczak, Czarne 2025

Nie bez powodu hipochondrię nazywa się „chorobą starą jak świat.”. Odkąd w ludzkiej świadomości zagościło pojęcie zdrowia, towarzyszy nam niewyjaśniony lęk o jego stan.
Hipochondria to termin stygmatyzujący, więc właściwie zakazany. W powszechnie obowiązującej klasyfikacji chorób ICD znajdziemy „zaburzenia hipochondryczne”, czyli jest to choroba. To uporczywy i nadmierny lęk o swoje zdrowie, przekonanie o występowaniu choroby mimo prawidłowych wyników badań, przywiązywanie nadmiernej wagi do błahych symptomów. Hipochondria zawsze opiera się na jakichś choćby banalnych czy nieznaczących objawach, ale budzących niepokój i domagających się wyjaśnienia.
Ciało ze szkła to esej, wędrówka przez różne czasy pokazująca, jak zmieniały się wyobrażenia o chorobie, zdrowiu i jego zagrożeniach. Stąd tytuł: w starożytności znano przypadki ludzi, którzy uważali, że ich ciała są kruchym glinianym dzbanem, kiedy wynaleziono szkło, pojawili się chorzy o ciałach ze szkła, ostatni taki przypadek odnotowano w 1964 roku. Może wszyscy wyzdrowieli, odkąd upowszechnił się plastik? Poznamy też różnych sławnych hipochondryków i osobistą historię autorki, która cierpi na zaburzenia hipochondryczne po tym, jak w młodości przeszła chorobę onkologiczną. Na wiele sposobów stara się je opisać i zrozumieć – choć nie prowadzi jej to do jednoznacznych konkluzji.
Granica między zdrowiem i chorobą jest płynna, trudno też oddzielić ciało od psychiki. Diagnozy – czy te medyczne, używające języka medycyny, czy też autodiagnozy, sposoby, w jaki pacjenci opowiadają o swoim samopoczuciu – zawsze są pewnymi konstruktami społecznymi. Tworzy się je w dostępnych językach, korzystając z dostępnej wiedzy. Dziś można się nabawić cyberchondrii – poszukując porad i wiedzy w internecie. Nadmiar wiedzy, podobnie jak kolejne sprawdzające badania, nie łagodzą hipochondrii, a wręcz przeciwnie. „Ciało ze szkła” to też obraz ciała, przez które wszystko widać, bo wydaje nam się, że taki wgląd daje nam współczesna wiedza.
Dr O’Sullivan dużo pisze o tym, jak przy diagnozowaniu potrzebne jest uważne wysłuchanie pacjenta, a potem wyczerpująca rozmowa. Myślę, że jest to część problemu – lekarze słuchają pacjentów tylko po to, żeby szybko wystawić receptę albo skierowanie, a potem leczą, nie patrząc na nich, tylko na wyniki w komputerze. A dobrze by było, gdyby umieli, przedstawiając diagnozę, uwzględnić wszystkie objawy, o których mówił pacjent, wyjaśnić, z czego wynikają, którym można zaradzić, a które trzeba będzie zaakceptować i z nimi żyć. Jeden z przywoływanych przez Crampton autorów nazwał to „kompetencjami narracyjnymi” lekarza.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.