Twój koszyk jest obecnie pusty!
Dwa tysiące wydarzeń rocznie. Co dokładnie dzieje się w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej?
Na przestrzeni ostatnich 20 lat wiele muzeów przeszło przemianę od instytucji, które zapraszały do oglądania i do podziwiania, do instytucji, które zapraszają do dyskusji. Publiczność jest też głównym podmiotem i tematem MSN-u.
Agnieszka Wiśniewska: Ile wydarzeń odbywa się w Muzeum Sztuki Nowoczesnej miesięcznie?
Joanna Mytkowska: Wydarzenia są podzielone na trzy kategorie. Pierwsza to program publiczny, który dzieli się na ten, który muzeum wytwarza i na ten, który wytwarzają goście. W skali roku to ponad 300 wydarzeń.
Ile wymyśla muzeum, a ile goście?
Mniej więcej po połowie.
A druga kategoria?
Program edukacyjny, czyli praca z różnymi grupami i społecznościami; warsztaty, oprowadzania, wydarzenia w muzeum oraz w szkołach. To od trzech do sześciu wydarzeń dziennie. Pracuje nad nimi osobny zespół, który ma do dyspozycji przestrzenie wystawiennicze, dedykowaną salę na parterze i pomieszczenia w podziemiu muzeum. Dodatkowy program oprowadzania po wystawach i muzeum przygotowuje również zespół obsługi i rozwoju publiczności.
Co jeszcze?
Performanse, choć one są rzadkie, około pięćdziesięciu rocznie. Plus wydarzenia związane z naszym życiem w mieście: targi książki, różne festiwale. A, musimy pamiętać też o kinie – od dwóch do trzech filmowych seansów dziennie. Oraz o wydarzeniach wokół książek, często nawet kilku w miesiącu.
To prawie dwa tysiące wydarzeń rocznie.
Są jeszcze wydarzenia komercyjne, będące dla muzeum sposobem zarabiania pieniędzy. Tego publiczność muzeum nie widzi, bo wynajmy odbywają się tylko w niektóre poniedziałki.
W jednym z wywiadów mówiłaś, że „dyskurs się zmienił i dziś kwestionujemy rolę kolekcji, a nawet potrzeby istnienia przestrzeni wystawowych. Ciężar przesunął się na edukację, działalność kulturalną i solidarnościową, współdzielenie się infrastrukturą. Sami sobie też stawiamy te pytania”. Czy nadal je stawiacie w MSN? Jak widać działania związane z edukacją czy dzieleniem się infrastrukturą to duża część waszego programu.
Nasze dylematy to dylematy także innych muzeów. Odbiór kultury się bardzo zmienił i publiczność wyraża dziś pragnienie, by być bardziej zaangażowana w tworzenie programu Na przestrzeni ostatnich 20 lat wiele muzeów przeszło przemianę od instytucji, które zapraszały do oglądania i do podziwiania, do instytucji, które zapraszają do dyskusji. Publiczność jest też głównym podmiotem i tematem MSN-u.
Dlatego, że rzeczywistość się zmieniła?
To proces dwukierunkowy. Wynika z jednej strony z tradycji MSN-owej, od początku byliśmy nastawieni na reagowanie na to, co na zewnątrz muzeum. A z drugiej – ze zmiany społecznych oczekiwań.
Ale z wystaw nie rezygnujecie?
Nie! Wystawy pozostają ważną częścią programu. Zastanawialiśmy się natomiast, na ile możemy dyskutować z publicznością program tych wystaw. Tu niestety jest wiele ograniczeń: konserwacja, wypożyczenia, odpowiedzialności. Więc w tym sensie ten obszar jest jeszcze dosyć, powiedziałabym, niedostępny.
Tradycja MSN-owska spotkała się zatem ze zmianami trendów? Trochę do oglądania, dużo do dyskutowania?
Takie podejście powoduje czasem ciekawe nieporozumienia. Muzeum to nie jest jedna wystawa. Rozmawialiśmy ostatnio z dziennikarzem, który chciał ocenić naszą działalność, porównując frekwencję wystawy kolekcji MSN-u do frekwencji na wystawach tzw. blockbusterowych. My nie pracujemy w ten sposób. Nie stawiamy na jedno nazwisko albo jeden chwytliwy temat, ustawiając pod niego cały program muzeum. Proponujemy raczej szereg różnych perspektyw i wydarzeń, w których może się odnaleźć wiele różnych publiczności.
Dyskusje nie są dodatkiem do wystaw?
W bardzo małym stopniu. Program publiczny jest niezależną częścią programu muzeum. Tylko od trzech do pięciu wydarzeń poświęcamy konkretnej wystawie.
Jak powstaje program publiczny?
Program publiczny jest kształtowany m.in. w relacji z naszą Społeczną Radą Programu Publicznego, To ona często wyznacza tematy, które muzeum powinno podejmowąć. Rada została powołana, by wzmocnić kontakt MSN z otoczeniem społecznym i kulturowym. Dzięki niej możemy reagować na to, co się dzieje w Warszawie – oczekiwania i potrzeby mieszkańców, inicjatywy i ruchy społeczne, nowe idee i pomysły oraz wyzwania. Osoby zasiadające w Radzie reprezentują różne warszawskie społeczności i środowiska, w większości niezwiązane bezpośrednio ze światem sztuki i kultury, dzięki czemu wprowadzają do programu instytucji różnorodną wiedzę, perspektywy i sposoby działania.
Priorytetem na najbliższy czas jest pytanie: czym jest nowoczesna Polska?
Drugim ważnym filarem programu publicznego jest pokazanie różnych aspektów aktywności środowiska artystycznego. Dużo pracujemy z tymi organizacjami, które funkcjonują czy to w Warszawie, czy gdzieś indziej w Polsce, w polu sztuki. Istotna część programu to wynik zgłoszeń do nas osób i organizacji, które chcą w MSN zrealizować swoje pomysły.
Jako Krytyka Polityczna gościliśmy u was dyskusję z Arlie Russell-Hochschild. Czy każdy może zorganizować wydarzenie w MSN?
Nie ma open calla na stronie. Tu oparliśmy się na doświadczeniach innych instytucji, które twierdziły, że otwarte nabory są mało efektywne i powodują głównie frustrację. Postawiliśmy na aktywny kontakt z partnerami. Pomaga nam to utrzymać ramową spójność programową.
Wspominałyśmy o zmianach w trendach w muzealnictwie i tym, jak spotkały się one ze sposobem działania MSN. Muzeum jest dość młode, choć powstało decyzją z 2005 roku, więc sprzed 20 lat. Przez lata kilka razy się przeprowadziliście, od roku jesteście w docelowej siedzibie. Jak te 20 lat doświadczenia wpłynęło na kształt muzeum dziś?
Na początku działaliśmy intuicyjne. Zespół, który tworzył MSN w 2007 roku, reprezentował przede wszystkim dynamicznie rozwijające się środowisko artystyczne.
Choć oczekiwania wtedy były zupełnie odmienne. Ówczesne władze wyobrażały sobie wtedy muzeum bardzo tradycyjnie, może nawet jako reprezentujące obraz polskiej nowoczesności lub polską drogę do niepodległości poprzez dzieła sztuki. Potem bardziej neoliberalnie, jako reprezentujące najwspanialsze dzieła sztuki, autorytety.
A wy? Co sobie wyobrażaliście?
Reprezentowaliśmy niezwykle złożone środowisko, które miało wizję kultury jako dynamicznej debaty. Nasza instytucja była oparta o oddolny ferment i włączanie różnych punktów widzenia z jednej strony, a z drugiej strony o międzynarodówkę artystyczną, która wraz z globalizacją niezwykle się poszerzyła – czyli artystów, osoby, które ciągle się spotykają na wystawach, konferencjach, imprezach artystycznych w wielu punktach świata. Nas interesowały gorące debaty, które były związane z tym, co interesowało publiczność albo po prostu warszawianki i warszawiaków.
Jakie na przykład?
Spór o budynek Christiana Kereza. Kiedy w ramach festiwalu Warszawa w Budowie ujawniliśmy mapę roszczeń związanych z reprywatyzacją, nie wiedzieliśmy nawet, że to taka wrażliwa wiedza, że dolewamy oliwy do ognia. Spór o budynek sprawiał, że instytucja stała się gorącym miejscem, niekoniecznie sprzyjającym kontemplacji dzieł sztuki.
Ta strategia angażowania jak największej społeczności wynikała też z prostej konstatacji, że jeżeli muzeum ma powstać, musi mieć za sobą jak największą grupę wsparcia, ponieważ dla ówczesnej władzy nie byliśmy priorytetem.
Dzisiaj jesteście ważniejsi?
Pamiętaj, że sztuka współczesna nie była wówczas specjalnie popularna. Teraz jest, bo dostała się w kręgi lifestyle’owe. Muzea są modne jako część metropolitalnego stylu życia. Kiedy przed laty robiliśmy wystawę z naszego punktu widzenia popularną, bo ważną w kręgach ludzi sztuki, publiczność była stosunkowo niewielka, a wydarzenie nie budziło większych emocji.
Za to budowa muzeum emocje budziła.
Pokazanie publiczności ważnego procesu, czyli próby wybudowania muzeum, zmienienia centrum miasta, było świadomym zabiegiem. Pozwoliło nam zaangażować i realnie, i emocjonalnie dużą grupę ludzi w to wspólne tworzenie instytucji.
Było bardzo wiele wzruszających momentów. Parę razy odwoływano tę budowę. Kiedyś Tomek Saciłowski zrobił taki performance, że wziął łopatę i sam zaczął kopać fundamenty.
Te społeczności, które były z wami na Pańskiej, w Emilce, nad Wisłą, potem przyszły na Marszałkowską? Na Pańskiej i w Emilce byliście alternatywną, na eventach znało się połowę towarzystwa z widzenia. W tym wielkim budynku w centrum miasta jesteście mainstreamem. A dla pierwszej publiczności może nawet niefajną komercją.
Myślę, że wypowiedziałaś wszystkie nasze lęki. Chcieliśmy, żeby nasza stara, wierna, ukochana publiczność przeszła z nami, a oprócz tego znacznie się poszerzyła. To rodzi jednak dylematy.
Jakie?
Potrzeby różnych publiczności są po prostu odmienne. Na pewno aktywnie działają grupy zorganizowane wokół konkretnych spraw: środowiska artystyczne, grupy seniorskie, aktywiści związani z Warszawą w Budowie, środowiska migranckie, alumni i wiele innych. Ale przed nami wiele wyzwań i pytań.
Jakich?
Np. związanych ze skalą i bezpieczeństwem. Mieliśmy niedawno wizytę Ostatniego Pokolenia, z którym jesteśmy związani od bardzo dawna. Przy okazji manifestacji pod Sejmem przyszli do nas posprejować wystawę, właściwie fragment wystawy kolekcji prezentującej wydruki zdjęć z Archiwum Protestu Publicznego. Wszystko odbyło się w kulturalnej atmosferze, nie powodując realnych szkód ekspozycji. Natomiast my jako MSN funkcjonujemy w wielu światach, współpracujemy z muzeami i w związku z tą sytuacją spotkaliśmy się z odmowami wypożyczeń, argumentowanymi niepokojami o bezpieczeństwo dzieł sztuki w naszym muzeum.
Do innych muzeów też wpadali z wizytami aktywiści.
Tak, ale my uchodzimy za muzeum wyjątkowo otwarte.
Pytałam o liczbę wydarzeń, a ile osób z tej otwartości korzysta?
W tym roku sprzedamy 300-330 tys. biletów. Ale rok ten jest niepełny, bo sprzedaż biletów ruszyła w muzeum wraz z otwarciem wystawy kolekcji pod koniec lutego. Blisko drugie tyle osób korzysta z oferty wydarzeń niebiletowanych realizowanych na parterze.
A docelowo, jaką zakładacie roczną publiczność biletowaną?
Powinniśmy sprzedać 400 tys. biletów, żeby trzymać się założeń budżetowych. W tej chwili jedna czwarta, a w przyszłości jedna trzecia tego budżetu to będzie to, co wypracujemy: bilety, wynajmy i sprzedaż książek. A także hojni sponsorzy.
Jeśli będziecie rocznie sprzedawać 400 tys. biletów i drugie tyle osób gościć na wydarzeniach bezpłatnych, to czy nie istnieje ryzyko, że wessiecie ogromną część publiczności kulturalnej Warszawy z innych instytucji, gdzie były debaty, dyskusje, podobne do waszych działania edukacyjno-kulturalne?
To jest nasza troska. Teoria mówi, że kultura raczej się wzmacnia, ale żeby był zdrowy ekosystem, to instytucje muszą być różne. Kiedyś byliśmy bardzo odmienni od pozostałych dużych instytucji. Zachęta miała swój unikalny program, Zamek Ujazdowski swój – nasze otwarcie zbiegło się z kryzysem w czasach rządów PiS-u, kiedy te instytucje straciły na chwilę swoje tożsamości. Teraz są one powoli odbudowywane.
Z dyrektorką CSW Anną Łazar i dyrektorką Zachęty Agnieszką Pinderą jesteśmy w kontakcie. Chcemy współpracować, być może organizować wspólne otwarcia, przynajmniej raz na jakiś czas, żeby publiczność doświadczyła tych trzech instytucji jako wspierającego się ekosystemu.
Zachęta ma bardzo mocną markę. Zamek na nowo tworzy się jako miejsce bliskie artystkom i artystom. My pewnie będziemy mniej prezentować najnowszej produkcji artystycznej. Nie będziemy też robić rezydencji artystycznych. Zamierzamy za to zajmować się wystawami problemowymi, które mają szanse zafunkcjonowania w debacie publicznej, oraz wymianą międzynarodową, muzealną, bo to z kolei jest cenne dla kultury narodowej i mamy po temu narzędzia. Oczywiście będziemy proponować też wystawy monograficzne, ale nastawione raczej na interpretację artystek i artystów znanych, jak Maria Jarema czy Edward Dwurnik, czyli przesunięcia znaczeń w ramach znanego spektrum. Tak widzimy naszą rolę. Będziemy musieli świadomie rezygnować z niektórych formatów, właśnie dla dobra tego ekosystemu.
Mówisz o Zachęcie i CSW, dużych instytucjach, ale część waszego programu to rzeczy, które mogłyby się odbywać albo odbywały się wcześniej w innych miejscach, mniejszych instytucjach, też instytucjach społecznych, które będą się tu przenosić. Z nich możecie wysysać życie kulturalne.
Teoretycznie jeżeli w mieście pojawi się nowa instytucja, to ona raczej powoduje kumulację zainteresowania. Z drugiej strony, jeżeli coś w MSN-ie kogoś zainteresuje, to jest w stanie pójść do innego miejsca, żeby pogłębić wiedzę. Ale na tym etapie nie ma żadnych badań, które pomogłyby udzielić rzetelnej odpowiedzi na to pytanie. Będziemy starali się takie badania zaprojektować międzyinstytucjonalne.
Na koniec chciałam zapytać o kolekcję, bo niby zaczęłyśmy od tego, że rola kolekcji w muzeach spada, a jednak MSN od początku istnienia zbiera i tworzy kolekcje. Jak to wygląda?
W muzeum zajmującym się sztuką współczesną kolekcja pełni rolę podwójną,. Kanon jest z definicji bardzo dynamiczny. Buduje i dekonstruuje jednocześnie. To nie jest kolekcja tego typu, gdzie się przychodzi tylko potwierdzić pozycje.
Zaczęliśmy od „Wystawa Niestała. 4 razy kolekcja”, żeby pokazać, że ten kanon właśnie taki jest. Będziemy robić wystawy kolekcji co roku, ale nie będą one miały w muzeum stałej galerii. Funkcjonują na podobnej zasadzie jak dłuższe, trwające około roku, wystawy czasowe. Wyjątkowo w 2026 roku wystawy kolekcji nie będzie, ale w 2027 wróci.
W tej samej formie?
Nasza kolekcja jest młoda, nie jest jeszcze dostatecznie reprezentatywna, chcemy ją pokazywać w zderzeniu z innymi kolekcjami i w ten sposób pokazywać atrakcyjne dzieła sztuki i zwracać uwagę na różne kwestie, które naszej kolekcji dotyczą. Najbliższa wystawa powstanie we współpracy z kolekcją niezwykle prestiżowej instytucji, Museo Reina Sofia w Madrycie, z którą jesteśmy związani w ramach L’Internationale, czyli konfederacji jednoczącej muzea o wspólnej społecznej wizji. Pokażemy zderzenie naszej kolekcji z kolekcją madrycką i zajmiemy się tematem dekolonizacji kanonu. To będzie okazja, by pokazać, jak się dekolonizują kraje postimperialne, do których Hiszpania się zalicza. My się z kolei zajmiemy tymi kwestiami, które już weszły do katalogu dekolonizacyjnego w krajach peryferyjnych, czyli klasowością, historią pańszczyzny, tym, kto jest w muzeach reprezentowany, a kto niedoreprezentowany, czy dwuznaczną rolą mitu inteligencji jako elity kulturalnej.
To jest plan na rok 2027, a co zobaczymy w roku 2026?
Prace Marii Jaremy i współczesnej, amerykańskiej artystki etiopsko-polskiego pochodzenia, Julie Mehretu. Pokażemy dużą wystawę zrobioną we współpracy z Lembachhaus z Monachium o surrealizmie i antyfaszyzmie – w związku z tym mnóstwo kanonicznych dla historii sztuki dzieł: Paula Klee, Maxa Ernsta, Hansa Bellmera, Remedios Vario i wielu innych.
A co w najbliższym czasie?
W listopadzie otwiera się wystawa Kwestia kobieca. 1550-2025, kurowana przez Alison M. Gingeras. To duża wystawa przeglądowa, na której Gingeras rozwija dwie tezy. Po pierwsze twierdzi, że idea, że nie ma sztuki kobiet, jest stosunkowo świeża, bo powstała dopiero, kiedy napisano uniwersalne historie sztuki. Oczywiście zawsze było mniej kobiet w sztuce niż mężczyzn, ale systemowe wykluczenie kobiet zostało jakby zatwierdzone, nazwane w ten sposób w momencie, kiedy został opisany kanon uniwersalny i tam nie było kobiet, czyli mniej więcej w latach 50. XX wieku.
Po drugie Gingeras stara się pokazać szeroko tę sztukę. Zarówno w ogromnym horyzoncie czasowym, pierwsze prace są z 1550 roku – jak np. anonimowe hafty mniszek – jak i poszerzyć jej obszar poza akademię i pokazując sztukę nazywaną nieprofesjonalną.
Wystawie Kwestia kobieca towarzyszą cztery kapsuły wystawy Miasto kobiet, które pokazują rozwój feministycznego już wystawiennictwa. Od klasycznego, kiedy kobiety wypracowały w latach 70. swój własny język związany z ciałem, a wystawiennictwo się zmieniło, weszły do sztuki nowe materiały, np. tkanina, w której kobiety chętnie pracują.
Chcemy się odnieść też do PRL-u i pokazać, jak wtedy kształtował się właśnie nie feminizm, tylko emancypacja, i pokazać tę różnicę. Będzie kapsuła wokół międzynarodowego zjazdu kobiet w walce o pokój w 1975 roku. Kapsuła o walce o prawa reprodukcyjne, już z bardzo współczesnej perspektywy, która raczej pokazuje, jak się manipuluje obrazami, żeby ciągle te prawa ograniczać. Czwarta kapsuła jest postfeministyczna, kwestionuje twardy podział na kobiety i mężczyzn, czyli pokazuje rozpłynięcie się kwestii genderowej poza binarny podział.
Kiedy otwarcie?
21 listopada, zapraszam.
**
Joanna Mytkowska – krytyczka i historyczka sztuki, kuratorka wystaw. Dyrektorka Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
***
Tekst powstał w ramach realizacji przedsięwzięcia „Muzea w czasach polikryzysu” finansowanego przez Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności (KPO).































Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.