Warufakis: Czy klasa pracująca przestanie głosować na Trumpa?

Trump prowadzi brutalną walkę klas, ale też obiecuje, że na drzewach będą rosnąć pieniądze z kryptowalut.
Janis Warufakis. Fot. Steven Purcell/Brookings Institution/flickr.com

Trump wygrał dzięki głosom pracowników zmuszonych do walki o przetrwanie, których porzucili demokraci. Jako prezydent likwiduje teraz ostatnie zabezpieczenia socjalne, które utrzymują ich na powierzchni. Czy ci pracownicy zbuntują się przeciwko Trumpowi? Niekoniecznie.

Partia Republikańska w USA odbiega od innych zachodnich sił politycznych. O ile amerykańscy demokraci, brytyjscy konserwatyści czy niemieccy socjaldemokraci przyjęli w ostatnich latach program zaciskania pasa, błędnie sądząc, że pozwoli to ograniczyć dług publiczny, o tyle Republikanie nigdy tak naprawdę nie dążyli do wprowadzenia dyscypliny fiskalnej. Politycy z ich obozu, od Richarda Nixona po Ronalda Reagana i George’a W. Busha, prowadzili kampanie wyborcze przeciwko „big goverment”, czyli dużym wydatkom rządu federalnego, ale gdy już dochodzili do władzy, nakręcali deficyt budżetowy, obniżając bogaczom podatki i pakując kolejne gigantyczne środki w siły zbrojne.

Mimo to republikanie nigdy nie przestali dążyć do austerity jako zasady moralnej. Tak konstruowali budżet, by ograniczyć wydatki na wsparcie dla klasy pracującej, a deficyt z rozmysłem zwiększali tak, by korzystali na tym bogacze. Hasło „starve the beast” – zagłodzić bestię – oznaczało z jednej strony obcięcie amerykańskich programów socjalnych, a z drugiej – zaciągnięcie nowych długów w interesie najbardziej zamożnych obywateli.

I tak wszyscy umrzemy. Ale 1 procent zarobi na tym miliardy

W tym sensie Trump jest kwintesencją polityka powojennej Partii Republikańskiej. Atutami w jego talii są powab Doliny Krzemowej, stablecoiny, niskie podatków dla firm, groźba wprowadzenia ceł i oczywiście dolar – waluta, która jak żadna inna potrafi przyciągać zagranicznych inwestorów, as w rękawie wszystkich poprzednich prezydentów. Trump gra tymi kartami na turbodoładowanie deficytu, pragnąc osiągnąć cel, do którego od lat dążą republikanie: chce wzbudzić w Kongresie taki zapał do zaciskania pasa, żeby móc wreszcie przetrącić kręgosłup programom ubezpieczenia społecznego i zdrowotnego, Social Security i Medicaid.

Niemniej „Wielka, piękna ustawa” Trumpa jest wyjątkowa nawet jak na standardy republikańskiej polityki klasowej, w której, wydawać by się mogło, wszystkie chwyty są dozwolone. Wyświechtane preteksty dla zaciskania pasa („odpowiedzialność fiskalna”, „redukcja zadłużenia”) zostały złożone na ołtarzu rzeczywistego celu: całkowitego demontażu systemu wsparcia, z którego korzysta wielu obywateli, po to, by nieliczni mogli się jeszcze bardziej wzbogacić.

W tym miejscu jednak kończą się porównania między Trumpem a poprzednimi prezydentami z Partii Republikańskiej. Tak zwani „reaganowscy demokraci”, czyli wyborcy, którzy głosowali na prawicę, utrzymując ją przy władzy w latach 80. oraz w kolejnych dekadach (podobnie jak zwolennicy Margaret Thatcher z klasy pracującej w Wielkiej Brytanii) mieli to szczęście, zachowali zatrudnienie w okresie wielkiego wzrostu bezrobocia i skorzystali na zwiększeniu średniej wynagrodzeń. Jednak odwlekanie ich osunięcia się w szeregi prekariatu nie mogło trwać w nieskończoność.

Po krachu finansowym z 2008 roku amerykański kapitalizm zmienił się na zawsze. Banki zostały uratowane dzięki bailoutom, ale z roku na rok coraz więcej pracowników z dotychczas stabilnymi, dobrymi etatami zaczęło tracić zatrudnienie i musiało walczyć o przetrwanie, utrzymując się z krótkoterminowej, niskopłatnej pracy bez perspektyw rozwoju. Reagan i Bushowie wygrywali wybory, bo głosował na nich proletariat z bezpiecznym zatrudnieniem; teraz jednak zdegradowani i pozbawieni poczucia stabilności pracownicy byli tak zniechęceni do wszystkiego, że w ogóle przestali się interesować polityką. I to właśnie ich zmobilizował w końcu Trump, to oni dali mu zwycięstwo – zwłaszcza że ich szeregi zasiliło wielu proletariuszy cieszących się wcześniej stabilnym etatem.

Macie dość polityki? O to chodziło

czytaj także

Kiedy Bill (i Hillary) Clintonowie otwarcie romansowali z Wall Street, Barack Obama ratował bankierów bailoutami, a Joe Biden realizował samobójczą strategię, zapewniając wyborców, że zawdzięczają demokratom „znakomitą” gospodarkę, Trump zdołał wypłynąć na fali gniewu klasy pracującej. Żeby przyciągnąć wyborców, których dawno temu porzucili demokraci, potrzeba było bardzo niewiele. Wystarczyło podzielić się rozważaniami bez ładu i składu o tym, że w kraju „wszystko się posypało” albo pogadać trochę o „krwawej jatce”, jaką takim ludziom jak oni urządziły bezduszne, samolubne elity.

Demokraci całą nadzieję pokładają w tym, że kiedy wyborcy zaczną odczuwać na własnej skórze bolesne skutki wprowadzenia „Wielkiej, pięknej ustawy”, odwrócą się do Trumpa plecami. Jego budżet jest bez cienia wątpliwości najbardziej perfidnym narzędziem walki klasowej od czasów Reagana, Thatcher i Busha. Trump idzie tropem Robin Hooda, tylko na opak. Dostał od biedniejszych Amerykanów mandat do rządzenia i użył go, by jedną ręką pozbawić ich usług socjalnych oraz medycznych, czyli całego ich zabezpieczenia, a drugą rozdać potężne zasiłki dla najbogatszych.

Ja też pokładam całą nadzieję w tym, że tak szybko zdradzona przez prezydenta klasa pracująca, która stanowiła dużą część jego bazy wyborczej, odwróci się od Trumpa. Ale obawiam się, że będzie inaczej. Klasa pracująca w USA nie zbuntowała się przeciwko Reaganowi, gdy okazało się, że szanse na bogacenie się pracowników odpłynęły w siną dal, a zamożni zarobili jeszcze więcej dzięki zadłużeniu rządu federalnego. Dlaczego? Nakarmiono ich dwoma powiązanymi iluzjami: marzeniem o zyskach ze sprzedaży ich nieruchomości (których cena, wywindowana dzięki długom i bańce reaganomiki, runęła w końcu w 2008 roku z katastrofalnym skutkiem) oraz snami o potędze Ameryki, która miała znów zdobyć prymat na świecie, jakby nie prześladowały jej widma wojny w Wietnamie.

Dziś Trump też sprzedaje dwie powiązane ze sobą bajki. Pierwsza to marzenie o bogactwach z kryptowalut w postaci kampanii na rzecz prywatyzacji dolara, czyli próba zupełnie nowego ataku na dobra społeczne – próba, której poprzedni republikańscy prezydenci nie potrafili sobie nawet wyobrazić, bo nie mieli takiej technologii. Wraz z szałem na sztuczną inteligencję przyniosła ona nie tylko bajeczne zyski Wall Street i Dolinie Krzemowej, ale do tego wywołała falę świeżego optymizmu wśród elektoratu Trumpa z klasy pracującej.

Znaczący segment ruchu MAGA marzy o przyszłych źródłach przychodu niezależnych od zarobków i jest całkowicie ślepy na ryzyko, jakie niesie ze sobą mentalność „coś za nic”, która stała za katastrofą rynku kredytów subprime. Trump może kraść ich food stamps, czyli bony żywnościowe albo odebrać im ubezpieczenie zdrowotne, a oni wciąż widzą w nim „antysystemowca”, który wyczarowuje magiczne formy bogactwa.

Druga bajka to trumpistowski odpowiednik zwycięstwa Ameryki w zimnej wojnie. Sekretarz Skarbu USA Scott Bessent udzielił telewizji Fox News wywiadu, w którym opowiadał o podpisanej niedawno umowie handlowej z Unią Europejską. Znajdują się w niej liczne jednostronne ustępstwa UE na rzecz Trumpa oraz absurdalne zobowiązanie Unii, by do 2029 roku zainwestować w Stanach Zjednoczonych 600 miliardów dolarów. Pytany o to, czy to wszystko nie sprowadza się przypadkiem do „przejęcia majątku offshore”, Bessent dyplomatycznie zgodził się z taką oceną. „Myślę, że można to ująć tak: inne kraje zapewniają nam taki państwowy fundusz inwestycyjny” – stwierdził.

Te dwie obietnice – że na drzewach będą rosnąć pieniądze z kryptowalut, a świat sfinansuje odrodzenie Ameryki – być może wystarczą, by osłonić Trumpa przed gniewem zdradzonego elektoratu klasy pracującej. A jeśli tak będzie, to kto zbierze grona gniewu, gdy jego przekręt wyjdzie w końcu na jaw, a skumulowana wściekłość zrodzi nową populistyczną narrację?

**
Copyright: Project Syndicate, 2025. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Janis Warufakis
Janis Warufakis
Ekonomista, współzałożyciel DiEM25
Ekonomista, od stycznia od lipca 2015 roku minister finansów Grecji, współzałożyciel ruchu DiEM25 (Democracy in Europe Movement 2025). Autor książek „Globalny Minotaur” (2016) i „A słabi muszą ulegać?” (2017), „Porozmawiajmy jak dorośli” (2019).
Zamknij