Propozycja ministra Domańskiego wygląda ciekawie i uczciwie. Jednak największą jej zaletą będzie polityczne spacyfikowanie dyskusji o likwidacji podatku Belki – w czym należy szczerze życzyć powodzenia.
Dzięki równie intensywnej co jałowej inbie o wydatkowanie środków z KPO prawie niezauważona przeszła propozycja ministra finansów Andrzeja Domańskiego zmieniająca zasady w opodatkowaniu zysków z dochodów kapitałowych, szerzej znanym jako podatek Belki. Chodzi oczywiście o opodatkowanie zysków z lokat bankowych, funduszy inwestycyjnych i rynku akcyjnego.
Podatek wprowadzony w 2002 roku przez Marka Belkę, ministra finansów w rządzie Leszka Millera, jest od ponad dwu dekad cierniem, którego usunięcie obiecują politycy w kolejnych kampaniach wyborczych. Fakt, że później wszyscy skrzętnie o tym zapominają, jest nawet krzepiący. Opodatkowanie dochodów od zysków kapitałowych jest bowiem pewnym cywilizacyjnym minimum.
W powtarzanym od wielu lat Ogólnopolskim Badaniu Inwestorów prowadzonym przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych postulat likwidacji tego podatku pojawia się praktycznie co roku. Samo badanie jest raczej ankietą w środowisku tej organizacji, jednak czytanie o tym, że dziewiętnastoprocentowy podatek od zysków z dochodów z inwestycji giełdowych jest główną przeszkodą w rozwoju polskiego rynku kapitałowego, budzi uzasadnione rozbawienie. Polska giełda obecnie ma kapitalizację (wartość wszystkich notowanych aktywów) na poziomie 2 bln PLN, a wpływy do budżetu z tytułu podatku Belki w ostatnich latach wzrosły do blisko 10 mld, co oznacza, że badani inwestorzy po prostu kręcą rytualną dramę.
Zniesienie podatku Belki jest głupsze niż wchodzenie na Rysy w klapkach
czytaj także
Minister Andrzej Domański zaprezentował koncepcję stworzenia Osobistych Kont Inwestycyjnych, które miałyby być prowadzone przez banki i biura maklerskie. Ich najważniejszą zaletą byłoby zwolnienie z podatku od dochodów kapitałowych do wartości aktywów wynoszącej 100 tys. zł. Do 25 proc. w ramach tego limitu mogłoby być zainwestowane w obligacje, a pozostałe 75 proc. w akcje lub fundusze akcyjne. Powyżej limitu 100 tys. miałby być naliczany podatek od wartości aktywów, w szacunkowej wysokości 0,8–0,9 proc.
Przypominałoby to podatek katastralny od aktywów finansowych – płacony nie od zysku, ale od samego faktu ich posiadania. Oczywiście nadal można będzie inwestować poza OKI, ale wówczas podatek Belki będzie naliczany na dotychczasowych zasadach. Takie podejście to jednak istotna jakościowa zmiana w podejściu do zysków z kapitału, która powinna spowodować szybsze bicie każdego lewicowego serduszka.
Proponowane rozwiązanie pomaga złagodzić kilka politycznych i ekonomicznych problemów. Po pierwsze wbija klin między drobnych inwestorów a naprawdę dużych graczy finansjery, z którymi ci pierwsi często się utożsamiają, zapominając, że dzieli ich kilka lub kilkanaście zer w skali inwestycji. Jest zasadnicza różnica między posiadaniem kilkudziesięciotysięcznej poduszki finansowej a utrzymywaniem się z dużych giełdowych inwestycji. Profesjonalni uczestnicy rynku finansowego będą musieli bardziej zatroszczyć się sami o własne interesy, bo większość dotychczasowych sprzymierzeńców w walce z podatkiem Belki znajdzie się pod progiem opodatkowania.
Po drugie, wielu czytelników na pewno pamięta aferę z polisolokatami. W latach dwutysięcznych banki oferowały produkt polegający na zakupie jednostek funduszy inwestycyjnych sprytnie zapakowanych w polisę ubezpieczeniową. Pozwalało to na uniknięcie podatku Belki – i tak te produkty były reklamowane. Była to jednak ich jedyna zaleta, gdyż umowy zawierały bardzo wysokie opłaty za zarządzanie i opłaty likwidacyjne oraz charakteryzowały się wysokim ryzykiem inwestycyjnym. Po okresie, na który zawierana była umowa, trudno było odzyskać sam wpłacony kapitał, nie mówiąc już o zyskach. Ludzie tracili spore kwoty.
Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że możliwość uniknięcia podatku od dochodów kapitałowych była przyczyną ich sporej popularności i późniejszych dramatów. Konstrukcja Osobistych Kont Inwestycyjnych jest oparta na trafnie rozpoznanej (i nieco patologicznej) fobii Polaków do płacenia podatków, którą ilustruje historia polisolokat.
Kolejną okolicznością jest sytuacja na rynku nieruchomości, który przez wiele lat służył za pierwszoplanowe miejsce na lokowanie nadwyżek finansowych. W efekcie mamy mocno przeszacowane ceny nieruchomości, a po prawie 20 latach zakup mieszkania pomału przestaje być tak dobrym pomysłem na inwestycję jak dawniej. Procesy korekty na rynku nieruchomości w średniej perspektywie będą coraz bardziej wyraźne, co w naturalny sposób skieruje uwagę Polaków ku innym formom oszczędzania.
Miliarderzy się bogacą, reszta biednieje. Czas na podatek majątkowy?
czytaj także
Wprowadzenie kwoty wolnej od podatku od dochodów kapitałowych pomaga w ulokowaniu części tych środków w obligacjach rządowych oraz na giełdzie. Zarazem, jeśli dobrze odczytuję rządowe zapowiedzi, Osobiste Konta Inwestycyjne będą osobnym kanałem sprzedaży obligacji, gdzie będzie można robić na nie zapisy. Dzięki temu nadwyżki finansowe w kwotach dwucyfrowych, którymi według badań dysponuje połowa gospodarstw domowych w Polsce, będą mogły stabilnie finansować jakiś fragment polskiego długu publicznego z pominięciem prowizji, które pobierają fundusze kupujące te same obligacje.
Wewnętrzne finansowanie długu publicznego ma tę kolosalną zaletę w stosunku do rynku finansowego, że jest stabilnie oprocentowane i niezależne od kursu walut. W strukturze polskiego zadłużenia 21,7 proc. (czyli 379 mld zł) to zadłużenie zagraniczne. Ta wartość przez ostatnie lata stopniowo się obniżała, a jeśli OKI okażą się udanym projektem, pomogą w ustabilizowaniu zobowiązań zewnętrznych skarbu państwa.
Według rządowych zapowiedzi OKI mają jednak być przede wszystkim wsparciem dla warszawskiej giełdy. Ta po covidowej zapaści i następujących po niej wzrostach w ujęciu 20-letnim jest jedynie o 33 proc. wyżej niż w 2005 roku. Dodatkowo wskaźnik kapitalizacji polskich spółek giełdowych w stosunku do PKB wynosi jedynie 20 proc. i w ostatnich latach spadał. Oznacza to, że wartość wszystkich polskich spółek notowanych na GPW wynosi jedynie jedną piątą rocznego PKB. W rekordowym 2007 roku ten sam wskaźnik był dwa razy wyższy.
Warszawska giełda do dziś nie się nie podniosła po utracie strumienia finansowego z OFE, który został zatrzymany przez pierwszy rząd Tuska. Dla porównania kapitalizacja giełdy we Frankfurcie w stosunku do niemieckiego PKB wynosi około 50 proc. Wniosek jest jeden: polska giełda rośnie o wiele wolniej niż polska gospodarka. Polskie firmy nauczyły się inwestować z pominięciem pozyskiwania kapitału z warszawskiego parkietu, przez co inwestują mniej, niż by mogły przy prawidłowo działającym rynku akcyjnym. Polacy byli namiętnymi graczami giełdowymi w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych – mieliśmy wówczas największy odsetek inwestorów indywidualnych. Później jednak zrazili się do tej formy inwestowania, wybierając nieruchomości, co zaowocowało poważnymi kosztami społecznymi.
Z perspektywy interesu publicznego inwestowanie na lokalnej giełdzie jest o niebo bezpieczniejszym sposobem lokowania prywatnych nadwyżek finansowych niż inwestycyjne zakupy mieszkań. Stąd preferencyjne 75 proc. na inwestycje giełdowe w projekcie Osobistych Kont Inwestycyjnych.
czytaj także
Osobnym problemem jest finansowanie innowacji, do czego emisja publiczna jest zasadniczo najlepszym miejscem. Do tego miał służyć New Connect – mniejszy parkiet warszawskiej giełdy, przeznaczony dla małych i średnich firm, które dzięki mniej surowym wymogom emisyjnym miały tam pozyskiwać kapitał na innowacje. Wyszło średnio – obroty na New Connect są żałosne, a kapitalizacja wynosi obecnie jedynie 14 mld zł, co stanowi mniej 0,7 proc. kapitalizacji głównego pakietu. Ambicją MF jest zatem, by strumień finansowy przechodzący przez OKI wsparł ten sektor i zachęcił małe firmy z ciekawymi pomysłami do tej drogi pozyskiwania kapitału. Trudno odmówić temu planowi pewnego sensu, skoro już kilka miliardów zmieniłoby nastroje i oczekiwania wokół tej części giełdy.
Patrząc szerzej na propozycje firmowane przez Andrzeja Domańskiego, należy zdecydowanie docenić zmysł do wyprzedzania zjawisk rynkowych oraz próbę zagospodarowania środków, które będą stopniowo opuszczać jeszcze niedawno przegrzany rynek nieruchomości. Z punktu widzenia szeregowych użytkowników Indywidualnych Kont Inwestycyjnych otrzymujemy zwolnioną od podatku sensowną wysokość środków – w przypadku gospodarstwa domowego to 200 tys. zł na dwoje małżonków – które jednak muszą być zaparkowane we wskazanych rodzajach instrumentów finansowych. Te zachęty pozwolą zmniejszyć pokusy lokowania środków w słabo regulowanych miejscach przypominających zwykłe szulernie – mam tu na myśli giełdy kryptowalut.
Sam system jest wzorowany na rozwiązaniu szwedzkim, gdzie korzysta z niego 40 proc. dorosłych obywateli. MF prognozuje, że w ciągu trzech lat na OKI powinno trafić między 60 a 100 mld złotych.
Dostatek vs populizm: ta dyskusja zdecyduje o przyszłości amerykańskiej polityki
czytaj także
Całość wygląda uczciwie. Mam jednak pewien niedosyt, gdyż opodatkowanie dochodów kapitałowych jest doskonałym narzędziem do animowania rynku sztuki. Mając na uwadze roboczy charakter projektu, podczas prac legislacyjnych spokojnie można by rozważyć wsparcie zakupów sztuki rozsądnej wielkości ulgą w drugiej części rozwiązania, czyli w opodatkowaniu wysokości aktywów powyżej kwoty 100 tys. zł. Można by też w konstrukcję konta wszyć ulgę na ten cel rozliczaną w ujęciu dwu- lub trzyletnim. Podobne rozwiązania funkcjonują w krajach europejskich i przyczyniają się do animacji rynku sztuki.
Największą zaletą opisywanych propozycji będzie jednak efekt politycznego spacyfikowania dyskusji o likwidacji opodatkowania dochodów kapitałowych, w czym należy szczerze życzyć powodzenia.