Samo życie queerowym życiem zgodnie ze swoją tożsamością jest już aktem rebelii – mówią Gabi Skrzypczak, Edna Baud i Filip Kijowski, z którymi rozmawiamy o wystawie Strefy LGBT+ Sztuka queerowa w czasach dobrej zmiany. Można ją oglądać do 31 sierpnia br. w poznańskiej Galerii Miejskiej Arsenał.
Paulina Januszewska: Jak Polska zareagowała na Strefy LGBT+?
Gabi Skrzypczak: Nie tak, jak sobie to wymarzyłam. Pod Galerią Miejską Arsenał nie ma żadnych protestów, prawica milczy o naszej wystawie, żaden poseł nie postanowił zdemontować prac, a większość opinii, które dostajemy, jest pozytywna. Odwiedzający cieszą się, że tak przekrojowy projekt powstał i dzięki niemu można podsumować osiem lat „dobrej zmiany”. Podejrzewam, że skandalowi, za który poprzedni rząd uznał samo istnienie osób queerowych, zapobiegł wybór lokalizacji wystawy.
Poznań nie od dziś jest nazywany polskim San Francisco z uwagi na swoją otwartość.
G.S.: Tym bardziej cieszymy się, że Galeria Miejska Arsenał i Pawilon, z którym współorganizujemy tę wystawę, miały swoją platformę na Marszu Równości w Poznaniu, gdzie mogliśmy świętować Miesiąc Dumy pod szyldem samorządowej instytucji razem z innymi ważnymi dla społeczności LGBTQ+ podmiotami. Poznańska parada bardzo różni się na przykład od tej warszawskiej. Jest zdecydowanie mniej kapitalistyczna i nastawiona na wielkie korporacje, więc bardzo doceniam ten splot okoliczności.
Filip Kijowski: Mi szczególnie cenny wydaje się entuzjazm osób z mniejszych miejscowości, które często pokonują kilkugodzinne podróże do Poznania, tylko po to, by zobaczyć wystawę. Sam w trakcie jej otwarcia byłem w Koszalinie, gdzie pracowałem z rodzicami osób queerowych nad przygotowującą do tamtejszego Marszu Równości choreografią i też słyszałem, jak wiele osób zauważa to wydarzenie. Głód kultury queerowej poza dużymi ośrodkami jest ogromny, dlatego mam nadzieję, że Strefy LGBT+ staną się nie tylko impulsem do wycieczek, ale i zastanawiania się, jak zadbać o wszystkich.
Edna Baud: Po wernisażu napisał do mnie kolekcjoner, który pod wpływem wystawy poprosił o kontakt do jakiejś queerowej osoby studenckiej. Chciał kupić jej prace, by wspomóc naszą społeczność, która znowu stoi przed prawicowym backlashem. Wystawa otworzyła się w przededniu drugiej tury wyborów prezydenckich i natychmiast przestała być archiwalna, choć z takim założeniem powstawała – jako opowieść o minionym okresie.
czytaj także
Karol Nawrocki już nadał nowy kontekst polityczny waszej wystawie, ale czy aż tak różny od tego, który trwa od 2023 roku? Wprawdzie nie mamy już stref anty-LGBT+, ale praw – też nie. Czy wasza wystawa jakkolwiek się do tego odnosi?
G.S.: Podczas konstruowania wystawy z Tomkiem [Pawłowskim-Jermołajewem, współkuratorem wystawy – przyp. aut.] kierowaliśmy się koniecznością wyeksponowania strategii funkcjonowania w niesprzyjających warunkach, które mogą się przydać innym. Wyobrażałam sobie nasze środkowoeuropejskie doświadczenia jako cenną wskazówkę dla krajów zachodnich, w których przecież osoby LGBT+ miały jakieś prawa, a teraz obserwują wielki polityczny zwrot ku prawej stronie. Niech patrzą, że nam mimo tylu przeciwności udało się tyle zrobić.
Nie sądziłam, że tak szybko będziemy musieli w Polsce do tego wrócić. Do końca głosowania łudziłam się, że nie ma szans, żeby taki kandydat jak Karol Nawrocki wygrał. Pocieszam się jednak myślą, że nie musimy zaczynać od nowa, lecz kontynuujemy opór i solidarność, a wystawę, którą dofinansowało ministerstwo kultury, traktujemy jak reparacje za czasy wielkiej ultraprawicowej dehumanizacji. Jednocześnie wiemy, że obecny rząd niczego nam nie da, bo nawet zmiany, które dotyczą osób transpłciowych paradoksalnie zaszły dzięki poprzednikom, a konkretniej – Zbigniewowi Ziobrze.
F.K.: W tegorocznych badaniach ILGA-Europe, które analizują sytuację osób LGBTQ+ w krajach europejskich, Polska uzyskała 0 proc. w dwóch kluczowych kategoriach: rodzina oraz mowa i przestępstwa z nienawiści. Oznacza to, że w naszym kraju nie istnieją żadne przepisy, które chroniłyby osoby queerowe przed przemocą lub pozwalały im zakładać związki i rodziny.
W tym samym raporcie znalazła się jednak jeszcze jedna interesująca kategoria: przestrzeń dla społeczeństwa obywatelskiego. Tu Polska dostała 50 proc., co oznacza, że równolegle pod rządami władzy prawicowej czy centroprawicowej rosną głosy niezależne. Intensywniej działają w formie kolektywnego oporu oraz przestrzeni do dzielenia się doświadczeniami środowiska artystyczne, kolektywy, NGO-sy. Sztuka queerowa, którą dokumentujemy i pokazujemy, w każdej rzeczywistości politycznej stanowi więc źródło praktyk radzenia sobie z opresją, uczenia się siebie nawzajem i tego, jak żyć łatwiej.
E.B.: Galerie sztuki powinny być przestrzenią schronienia dla osób wykluczonych i marginalizowanych. Niektóre z nich pełniły tę funkcję także w najtrudniejszych czasach. Do takich miejsc należy choćby galeria Labirynt w Lublinie. Teraz poznański Arsenał staje się archiwum oporu i instrukcją na przyszłość, gotową jednak rozbudowywać istniejące struktury o nowe strategie. Będziemy ich potrzebować, bo w obliczu utopionych nadziei już wiemy, że neoliberalna polityka niczego nam nie zaoferuje, a nadchodzące rządy skrajnej prawicy będą próbowały zabrać nam jeszcze więcej.
czytaj także
Biorąc pod uwagę fakt, że nie ma jednej strategii na bycie queerem w Polsce, powiedzcie, proszę, co wam osobiście pozwoliło przetrwać czas dobrej zmiany i co znalazło swoje miejsce na wystawie.
G.S.: Świadomość, że możemy opisywać historię na własnych zasadach. Nie potrzebujemy do tego IPN-u czy innych instytucji pamięci. Temu poświęcona jest Kronika, czyli ta część wystawy, która pokazuje dokumentację z działań m.in. szerzącej wiedzę i literaturę o tematyce LGBTQ+ Biblioteki Azyl czy kolektywu X-Files, udostępniającego swoją platformę osobom tworzącym queerową poezję w mniejszych miejscowościach. W tym swoistym archiwum znalazł się też projekt Barta Staszewskiego.
On chyba niekoniecznie utożsamia się ze sceną artystyczną.
G.S.: To prawda, ale wykorzystał strategie artystyczne do tego, by ze swoimi zdjęciami rogatek miast mianujących się „strefami wolnymi od LGBT” dotrzeć do szerokiego grona odbiorców – również tych zza granicy. Z kolei Karol Radziszewski ze swoją strategią dokumentowania queeru, w tym z sięgającym do czasów PRL-u Queer Archive Institute, z jednej strony pokazuje, że osoby LGBT+ istniały zawsze, a z drugiej wykorzystuje swoją bardzo dobrze ugruntowaną rynkowo pozycję rozpoznawalnego artysty do działań crowdfundingowych. Sprzedawał na przykład printy swoich prac, z czego cały dochód przekazywał na wsparcie dla queerowej społeczności.
Do historii w pewnym sensie odnosi się chyba też sąsiadująca z Kroniką Stodoła.
G.S.: W tej części osoby artystyczne przełamują dostępne narracje na temat polskości poprzez przechwytywanie, czy po prostu korzystanie z przynależnych im przecież symboli narodowych. W końcu queerowość nie wyklucza bycia Polakiem czy katolikiem. Mikołaj Sobczak robi to w sposób krytyczny, a Daniel Rycharski – w afirmatywny. Strategie są różne.
F.K.: I zależą od kontekstu. Dla mnie podczas współtworzenia z lokalną społecznością Biblioteki Azyl w Lubelskiej Galerii Labirynt najważniejsza była wiedza oddolna, czyli taka, która nie pochodzi z doświadczenia zdobytego w instytucji kultury, ale zostaje w tej instytucji umieszczona. Do współpracy zapraszaliśmy młodzież, studentów i osoby, które nie mają zaplecza teoretycznego ani profesjonalnie nie zajmują się sztuką, by proponowały zgodne z własną autonomią i realizowane na własnych warunkach, bez obaw o cenzurę, pomysły na performanse, wystawy i inne wydarzenia. Tak rozumiem zadanie swoje i instytucji kultury. Możemy skutecznie funkcjonować wtedy, gdy zaufamy stronie społecznej, wejdziemy z nią w dialog i uznamy, że samorzecznictwo i eksperckość może wynikać z samej queerowości, a nie z doktoratów czy wieloletniej praktyki artystycznej. Zaistnienie tej wymiany jest zasilające dla wszystkich i buduje realną solidarność.
E.B.: Często myślimy o tym, jak zawrócić prąd historii, szukając wielkich narracji medialnych i przełomowych teorii akademickich. Tymczasem najważniejszą robotą do wykonania jest zawieranie bezpośrednich relacji z realnymi ludźmi w kapitalistycznej, heteronormatywnej i patriarchalnej współczesności, której głównym frontem działania jest dzielenie społeczeństwa.
F.K.: Kilka dni przed naszą rozmową byłem na premierze tomiku poezji Tarasa Gembika Nieskończone teraz i wydaje mi się, że ten tytuł najlepiej podsumowuje walkę o prawa osób LGBT+ i w ogóle ludzi. Ona nigdy nie jest skończonym projektem. Liczy się jednak uważne uczestnictwo tu i teraz z innymi osobami. To skłania mnie do zadawania kolejnych pytań: jakich strategii możemy używać, by reagować na to, co się przed nami odsłania?
czytaj także
Co byś odpowiedział?
F.K.: Bardzo inspiruje mnie w tym kontekście adrienne maree brown i jej książka Emergent Strategy, w której autorka proponuje, by działać „w tempie zaufania”. To sformułowanie jest oczywiście metaforyczne i może znaczyć różne rzeczy dla różnych osób, ale dla mnie jest gotowością do rezygnacji z niektórych naszych pragnień czy wizji – jako instytucji albo jako artystów – i otwartością na zmianę kierunku albo celu działania, np. pod wpływem rozmowy z lokalną społecznością. Chodzi o bycie w ciągłym w procesie poznawania tych osób. I żeby to spotkanie miało charakter prawdziwie międzyludzki, a nie transakcyjny.
Czy osadzone w kontekście przyjemności cielesność i seksualność również mogą być queerowymi strategiami oporu? I czy to one właśnie są głównymi tematami kolejnej części waszej wystawy, czyli Komnaty?
E.B.: W swojej sztuce bardziej niż do fizyczności odwołuję się do konceptu tożsamościowego. Wydaje mi się, że to on jest kluczowym tematem Komnaty i z niego również mogą wypływać kwestie, o których mówisz.
G.S.: Samo życie queerowym życiem zgodnie ze swoją tożsamością jest już aktem rebelii. Poszukiwanie przyjemności w niesprzyjających okolicznościach stanowi kontynuację lub wyraz tego buntu. Najciekawsze wydaje mi się jednak to, że PiS-owska „dobra zmiana” była realnie dobrą zmianą w reprezentacji innych literek w LGBTQIA+ niż tylko „G” i trochę „L”. Przykładowo praca Liliany Zeic opowiada o wieloletniej niewidzialności lesbijskiej, która odbywała się zarówno wewnątrz społeczności zdominowanej reprezentacyjnie przez homoseksualnych cis mężczyzn, jak i w obrębie ruchów feministycznych. W latach 70. lesbijskość traktowano wręcz jako niebezpieczną dla równości, kobiet i ich praw. Liliana stworzyła kostium inspirowany strojami polskich myśliwych, grając metaforą kamuflażu, który z jednej strony pokazuje brak obecności, a z drugiej utożsamienie z zagrożeniem.
Dziś w podobnym położeniu znalazły się osoby transpłciowe i niebinarne.
G.S.: Dokładnie – ich długo ignorowane istnienie stało się celem nagonki z różnych stron, w tym tej nazywającej się feministyczną. Myślę jednak, że jako queerowa społeczność zyskaliśmy jakąś świadomość nienormatywnej płciowości, nienormatywnej seksualności, albo normatywnej, ale realizowanej w nienormatywny sposób. To ogromny znak tych czasów. Komnata niekoniecznie musi więc wyposażać w konkretne strategie, ale zaznacza przełom w myśleniu o tym, z czym lub kim kojarzy nam się dziś queer. Mówiąc „nam” mam właściwie na myśli też całe społeczeństwo, które w czasie rządów PiS dowiedziało się, że „chłop” i „baba” to tylko część szerokiego spektrum.
Ale czy tożsamość nie bywa także pułapką dla artysty?
E.B.: Gabi zastanawiała się kiedyś, czy gdybyśmy zrobili galerię, w której prace wystawiają tylko osoby transpłciowe robiące sztukę na tematy inne niż LGBT+, i tak wszyscy nazwaliby to sztuką queerową. Czy queerowa jest więc jakakolwiek sztuka wykonywana przez osobę queerową, czy taka, która zawiera element walki, tożsamości, opowieści o queerowości? Mi się wydaje, że potrzebujemy hybrydowego podejścia.
F.K.: A ja znów powiem: to zależy od kontekstu. Ten polski jest opresyjny wobec społeczności osób LGBTQ+, nie uznaje ich za pełnoprawnych obywateli, więc nasze pojawianie się w przestrzeni publicznej prawdopodobnie zawsze dostanie etykietę queerowego. To się dzieje poza naszą kontrolą, a próba odklejania jej wydaje mi się bezcelowa. Sam queerowość rozumiem natomiast bardziej nawet nie jak tożsamość, ale metodologię, czyli np. tworzenie przestrzeni, w której praktykuje się troskę, słuchanie siebie nawzajem w kręgu czy niehierarchiczną kolektywność.
Rottenberg: Z jakiej pozycji mamy oglądać obrazy Andrzeja Wróblewskiego?
czytaj także
W tekście kuratorskim pada teza o przełamywaniu „statusu quo ustanowionego przez gejowską hegemonię”. To może sugerować nam, kto wiódł prym w dotychczas pokazywanej w Polsce sztuce queerowej. Czym zatem Wasza wystawa różni się od poprzednich o tej tematyce? Zasięgiem reprezentacji?
G.S.: Myślę, że ta wystawa nie podważa queerowości, którą wypracowaliśmy Polsce. Celowo jej nie kwestionuje, nie bierze pod lupę ani nie rozszczelnia poprzez żadne odkrywcze wątki. Oczywiście osoby, które zaprosiliśmy do udziału podchodzą w bardzo nowatorski sposób do queeru, ale sama wystawa taka nie jest. Stanowi raczej zapis historii sztuki. Oczywiście naszym punktem odniesienia była mocno oparta na gay studies i archiwaliach Muzeum Narodowego w Warszawie wystawa Pawła Leszkowicza Ars Homo Erotica z 2010 roku. Znalazło się w niej niewiele kobiet, więc rzeczywiście całość dość wypadła dość gejocentrycznie. Nie oceniam tego. Już wtedy zrobiły to krytyczki, nazywając mizerną i zatytułowaną Lesbijskie Imaginarium część pokazanych prac Lesbijskim Marginalium.
O waszej nie da się powiedzieć, że marginalizuje jakieś tożsamości.
G.S.: Ale jestem przekonana, że w przyszłości, zgodnie z wszem i wobec głoszoną tezą o panowaniu (oby nieprzemijającej) mody na queer, powstanie więcej tego typu wystaw i część z nich skrytykuje naszą, uznając ją wręcz za zbyt zachowawczą czy nieopowiadającą wszystkiego.
E.B.: Strefy LGBT+ to próba podsumowania, przeliczenia głosów, ludzi, zasobów, a nie tworzenie nowego fermentu. Na to z pewnością przyjdzie za chwilę czas, zwłaszcza że polityka nie przestaje przecież inspirować. Jednocześnie widzę, że w przeciwieństwie do innej wystawy Jesteśmy ludźmi w Labiryncie, która powstała w 2021 r. w reakcji na nienawistne wypowiedzi Andrzeja Dudy, naszą tworzą tylko osoby queerowe. O ile wtedy wydawało mi się kompletnie naturalne, że pokazywaliśmy wielkie prace Mirosława Bałki czy innych cis i hetero artystów, sojuszników itd., o tyle dziś mam już inną wrażliwość i przekonanie, że możemy sami opowiadać o naszych problemach. Nie potrzebujemy niczyjej legitymizacji.
Jak istotną rolę w czasie rządów PiS-u w konstrukcji waszej wystawy i waszych biografiach odgrywał obieg instytucjonalny sztuki, a raczej trwanie na jego obrzeżach?
G.S.: Michał Grzegorzek i Anton Ambroziak napisali w przewodniku do wystawy bardzo ciekawe teksty, w których udowadniają, że najważniejszym bastionem sztuki stały się kluby i ulice, więc rzeczywiście obieg instytucjonalny nie odgrywał tu najważniejszych skrzypiec. Sama jednak – jako początkująca wtedy kuratorka – polegałam na małych instytucjach, które mimo trudnego klimatu politycznego, podejmowały mnóstwo świetnych inicjatyw. Funkcjonowały przecież: wspominany tu Labirynt, wydawnictwo Bomba, Scena Robocza. Zamek Ujazdowski gościł Draganę organizowaną przez KEM [kolektyw queerowo-feministyczny, działający styku choreografii, performansu, dźwięku i praktyk społecznych – przyp. red.], a wasza świetlica Krytyki Politycznej zorganizowała wystawę 100 lesb.
E.B.: Niektórzy lubią mówić, że sztuka queerowa kwitła dzięki opresji „dobrej zmiany”, ale ja wolę twierdzić, że powstawała mimo niej i że oczywiście wymagała wielu osobistych negocjacji z rzeczywistością, a także zaangażowania aktywistycznego. Zastanawiam się, czy tego typu energia jest możliwa do odtworzenia, jeśli czekają nas rządy PiS-u i Konfederacji. Czy będziemy pamiętać, że nie wystarczy tylko wydrapać się z bagna, że trzeba zmienić wszystko, by było lepiej? Tego nie wiem, ale mam nadzieję, że czegoś nauczyliśmy się na błędach naszych wcześniejszych strategii.
czytaj także
Brałam kiedyś udział w panelu z Lilianą Zeic i Anną Dziuban, które powiedziały, że praktyka artystyczna osób queerowych w czasach dobrej zmiany nieustannie była aktem oporu i zwłaszcza dla młodych artystów jedyna znana im rzeczywistość, która na dłuższą metę jest wypalająca…
G.S.: Dlatego teraz – gdy nikt nas wprost nie atakuje – możemy trochę odetchnąć.
E.B.: Potrzebujemy marzeń o wspaniałym świecie, gdzie już nie trzeba robić sztuki na przekór polityce i tak dalej, ale wydaje mi się, że niezależnie od tego, jak „dobry” zapanuje system, to queerowe życia zawsze pozostaną drażniące. Wychodzę z założenia, że żyjemy na sinusoidzie i lepiej mieć zawsze uniesioną gardę.
Poszukiwanie jakieś „normalności” lub oddechu, czy to w czasach rządów neoliberałów, czy prawicy, u mnie przebiega dwutorowo. Pamiętam, że po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie, zacząłem konstruować od zera rower, żeby mieć odskocznię od aktywizmu, sztuki i polityki. Jednocześnie teraz po wyborach mam w sobie jakąś formę rozczarowania i wrażenie, że przechodzimy formę żałoby, która powoduje większe zmęczenie ciał i niepokój o jutro. Ale dzięki tej wystawie i nawet naszej rozmowie czuję, że zyskuję narzędzia, żeby sobie z tym poradzić.
Z czegoś jednak w międzyczasie trzeba było żyć. Jak wykluczenie z obiegu instytucjonalnego wpłynęło na sytuację ekonomiczną queerowych osób artystycznych?
G.S.: Tak naprawdę dla wszystkich jego uczestników świat sztuki jest ruletką. Może dlatego potem Wojtki Bąkowskie mówią, że panuje moda na queery i że im jest łatwiej. Jednocześnie obieg instytucjonalny to niespecjalnie przyjazne dla kogokolwiek miejsce. Czasem można zarobić dobre pieniądze typu 7 tys. za jedną wystawę, ale w skali roku to jest nic.
E.B.: Nie ma przepisu na godne przeżycie w świecie sztuki.
F.K.: W kontekście ekonomicznego wsparcia instytucjonalnego najbardziej interesuje mnie to, jak podmioty publiczne mogą uczyć się długotrwałego wsparcia projektów oddolnych, pojawiających się z potrzeby społecznej w reakcji na konkretny moment w historii. Dostrzegam problem z tym, że w reakcyjnym „gorącym momencie” znajdują się chęci i środki na to, by powoływać inicjatywy, a kiedy napięcie i zainteresowanie medialne maleją, okazuje się, że budżet się kończy.
Organizacje pozarządowe wiedzą o tym najlepiej, gdy okazuje się, że po zmianie władzy na teoretycznie mniej prawicową nie trzeba dotować działań na rzecz równości. Ale wróćmy jeszcze do tej „mody na queerowe jasełka”, którą ogłosił artysta Wojciech Bąkowski, żaląc się na rzekomą wszędobylskość elgiebetów w polu sztuki i roztaczanie nad nimi krytycznego parasola ochronnego w obawie o cancelling. Jak reagujecie na podobne zarzuty?
G.S.: Gdy o tym przeczytałam, stwierdziłam, że kolejny artysta próbuje nas neoliberalnie przekonać, że sztukę zweryfikuje rynek, więc po prostu niech każdy otwiera swój kramik z paróweczkami i zobaczymy, które się sprzedadzą. Pewnie te queerowe – nie, więc ich nie róbmy. Nie wiem jednak, jak w takim razie w uniwersum Wojciecha Bąkowskiego materializuje się na przykład to, że Karol Radziszewski osiągnął duży sukces komercyjny. Czy to znaczy, że rynek jednak nie zweryfikował, czy zweryfikował źle queerowe jasełka? Nie wiem, czy jest sens się do tego odnosić. Może powiedzmy jeszcze, że panuje moda na prawa człowieka albo bycie przyzwoitą osobą i feministką? Tylko bardzo uprzywilejowana osoba może palnąć coś takiego.
F.K.: Gdy słyszę takie komentarze, to czuję chyba już tylko nieprzyjemny cringe. Parę lat temu pierwszy rwałem się do brania udziału w podobnych dyskusjach. Dziś zdaję sobie sprawę, że musiałbym rozmawiać z kimś, kto nie ma nie tylko wiedzy, ale przede wszystkim chęci zrozumienia rzeczywistej sytuacji osób queerowych zajmujących się sztuką współczesną i działaniami wokół kultury w Polsce. Szkoda na to energii. Lepiej spożytkować ją na wymianę z ludźmi chętnymi do dialogu.
E.B.: Dla mnie to tylko jedna z wielu „edgy” konserwatywnych wypowiedzi w internecie. Pamiętam inny wywiad Wojciecha Bąkowskiego, w którym opowiadał, że nie wyobraża sobie świata bez policji. No bo ktoś przecież musi pałować tych, którzy nie słuchają państwa, prawda? W zderzeniu z tym queerowe jasełka mnie nie ruszają, a są jedynie dowodem na to, jaka w polskim, oskarżanym o lewactwo artworldzie panuje różnorodność, bogata w głosy także z prawej strony.
Wymarzony efekt, na który liczycie po wystawie, to…?
G.S.: Tak, jak mówiłam wcześniej – czekam na totalnie krytyczną wobec naszej wystawę. Taką, która powie, że ja i Tomek jesteśmy starymi konserwatywnymi dziadami, którzy muszą przejść do lamusa, bo dyskurs wokół sztuki queerowej tak bardzo się rozwinie.
F.K.: Chciałbym, żeby młode osoby, studenci, którzy zobaczą naszą wystawę i słyszą w pracowniach artystycznych od swoich profesorów, że nie ma przyszłości i kariery w sztuce queerowej, zweryfikowali ten pogląd i podjęli decyzję o kierunkach praktyki zgodnie z własną intuicją.
E.B.: Może będą chciały się odróżnić od nas i to będzie bardzo cenne. Każda narracja i kultura musi się rozwijać. Nie może składać się z samych laurek. Chyba na to liczę.
G.S.: Dobrze byłoby też wypracować praktykę, w ramach której osoby kuratorskie stawiałyby pewne kamienie milowe raz na jakiś czas w różnych obszarach sztuki i sprawdzały, w jakim momencie jesteśmy. W 2024 roku w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie otworzyła się przecież wystawa przekrojowa i częściowo retrospektywna polskiej sztuki feministycznej. Nam też udało się nie tylko spojrzeć wstecz, ale i zrobić nowe zamówienia, jak choćby symboliczny sztandar Daniela Kotowskiego, łączącym ze sobą antyfaszyzm, „pedalstwo” i kulturę osób Głuchych. Oby to była po prostu furtka do rozwijania intersekcjonalnych aspektów teorii queer.
**
Gabi Skrzypczak (ona/jej) – współkuratorka wystawy STREFY LGBT+, Sztuka queerowa w czasach dobrej zmiany. Poznańska historyczka i teoretyczka sztuki. Zainteresowania naukowe rozwija wokół intersekcjonalnych aspektów teorii feministycznej i queer.
Filip Kijowski (on/jego) – improwizator, performer, i artysta zaangażowany społecznie. Pomysłodawca i założyciel queerowej Biblioteki Azyl w Lubelskiej Galerii Labirynt. W zależności od kontekstu bada czynniki przyczyniające się ku tworzeniu ucieleśnionej wspólnotowości. Studiuje MA Dance: Participation, Communities, Activism, w The Place – London Contemporary Dance School.
Edna Baud (ona/jej) – artystka wizualna i dźwiękowa, absolwentka kulturoznawstwa na UMCS w Lublinie. Fascynują ją relacje między ludźmi a maszynami, lingwistyka i fenomenologia tajemnicy. W swojej praktyce kreśli topografie niesamowitych alegorii, tworząc semiotycznie gęste i sugestywne prace.