Zandberg pokazał, że potrafi zagrać cynicznie i oportunistycznie. To dobry znak – bo cynik szybciej się dogada ze starymi działaczami z byłego PZPR niż ideowiec. Starzy towarzyszenie nie wiedzieli, jak rozmawiać z radykałem i utopistą, ale z oportunistami potrafią – mówi prof. Przemysław Sadura.
Agnieszka Wiśniewska: Gdyby młodzi wybierali prezydenta, to w drugiej turze byliby Sławomir Mentzen i Adrian Zandberg. Czemu różnice między młodymi i starymi wyborcami są aż tak duże?
Przemysław Sadura: W grupie wiekowej 18–29 lat wybiera się inaczej niż w starszych grupach, bo młodsi szukają wyrazistości. Premiowane są partie z bardziej radykalnym przekazem, może być to radykalizm programowy, ale może być też radykalizm estetyczny.
Przyzwyczailiśmy się do tego, był to standard III RP, że w różnych wcieleniach partie Korwina-Mikke dostawały głosy młodych. Skrajność do niedawna wyznaczali Konfederacja i Sławomir Mentzen, a pojawił się Braun, który dostał sporo głosów 30-latków, więc też niestarych ludzi.
czytaj także
Z drugiej strony pojawił się Adrian Zandberg, który okazał się najbardziej radykalny, ale z lewej strony. Magdalena Biejat była bardziej umiarkowana. Zmobilizowała kobiety, Nowa Lewica przygotowała ofertę dla 30-latek, ale przyszedł Zandberg i ukradł młodych, uwiódł ich rzeczywiście świetnym przekazem i dobrze zrobioną kampanią w social mediach.
Gdy Janusz Korwin-Mikke dostawał dobre wyniki wśród młodych, to zawsze pojawiły się głosy, że młodzi są bardziej radykalni, szukają czegoś innego, ale później z tego wyrastają. Teraz tych młodych szukających innej polityki jest więcej. Wyrosną?
Jak spojrzymy na strukturę wiekową wyborców Konfederacji, to jest tam ogromna grupa najmłodszych, którzy w stopniu większym niż dotąd bywało, zostali przyciągnięci przez Konfederację, ale znajdziesz tam sporą grupę 30-,40-latków, którzy w przeszłości prawdopodobnie mieli możliwość przynajmniej raz zagłosować na jakieś wcielenie partii Korwina. Konfederacja zbiera plony dwudziestoletniej orki Korwina, który wykonywał niemal syzyfową pracę, robił te kampanie, wtaczał ten kamień, ale gdy już prawie robił dobry wynik, to coś odpalił przed wyborami – a to zaatakował niepełnosprawne dziecko, a to coś mizoginicznego opowiedział – i jego poparcie lądowało tam, gdzie powinno. Po porażkach zaczynał od nowa i tak przez całą historię III RP.
W ten sposób jest trochę 30-, 40-, prawie 50-latków, którzy już ten przekaz znają. Oczywiście wyborcy ci mogą też myśleć kategoriami interesu – są sformatowani pod neoliberalizm i np. mają własną działalność gospodarczą. Może tam być trochę szurów, którzy nienawidzą kobiet albo są ksenofobami. Ta barwna koalicja rośnie w siłę. To pokazuje, że praca nad młodymi wyborcami ma sens.
Efekty lat pracy Korwina zebrał także Grzegorz Braun, który dostał ponad 6 proc. Jak to możliwe, że sondaże przedwyborcze tego nie przewidziały?
Większość sondaży robiono na próbie tysiąca osób, poziom ufności 95, czyli margines błędu wynosił trzy punkty procentowe. W przypadku Brauna trafiałyby wszystkie sondaże, które przewidywały, że dostanie między 4,84 a 7,84 proc., ale takich prawie nie było. W tych wyborach, jak i w wielu innych prawicowi wyborcy mieli skłonność do unikania odpowiedzi albo udzielania odpowiedzi nieprawdziwej, więc notowania kandydatów skrajnej prawicy są niedoszacowane.
Wszystkich?
Tak. Nawrockiego też. I to jest wskazówka, jak czytać sondaże przed drugą turą. Musimy korygować wynik Karola Nawrockiego o co najmniej dwa punkty procentowe na jego korzyść.
Druga ważna rzecz: jeśli rozmawiamy o sondażach, to pamiętajmy, że było bardzo wielu kandydatów ze zbliżonym wynikiem. Szczerze mówiąc, nie przywiązywałem się do kolejności kandydatów, którzy dostawali kilka procent w sondażach, chociaż zakładałem, że odbędzie się walka między Szymonem Hołownią a Magdalena Biejat, ewentualnie Adrianem Zandbergiem.
czytaj także
Było kilkoro kandydatów, którzy mieli w sondażach kilka procent, ale to wynik Brauna zaskoczył najbardziej. Czym przekonał wyborców?
Można się zastanawiać, który element jego faszyzującej narracji przyciągnął ludzi. Nie jest to chyba antysemityzm, nawet jeśli Braun zachowuje się jak żywcem przeniesiony z lat 30. XX wieku endecki inteligent-żydożerca. Myślę jednak, że Braun zyskał dzięki narracjom antyunijnym i antyukraińskim.
Pisaliście ze Sławkiem Sierakowskim w raporcie Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom, że nastroje antyukraińskie narastają.
Narastają i nie ma na nie miejsca w głównym nurcie, w mediach mainstreamowych. A to potem wybija głosowaniem na kandydatów, którzy są przeciw UE i przeciw Ukraińcom. Dla mnie to jest niezrozumiałe, że prowadzący debaty nie reagowali, kiedy Braun wylewał swój antysemicki, ksenofobiczny ściek.
Może ten wspomniany mainstream liberalny sam nie chciał uwierzyć, że Braun może mieć tak duże poparcie? Widząc w sondażu 3 proc. dla Brauna, myśleliśmy, że jak się skoryguje te 3 o błąd sondażowy, to wyjdzie zero, a okazało się, że wyszło 6.
Po prostu próbujemy patrzeć na rzeczywistość przez różowe okulary. Kilka razy biliśmy raportami Krytyki Politycznej na alarm. Kiedy opublikowaliśmy raport Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom, nasłuchaliśmy się, że przesadzamy i po co takie rzeczy mówić.
Tak samo było pół roku temu. W raporcie opublikowanym na rocznicę wyborów 15 października, Ukryty kryzys władzy, pisaliśmy, że w elektoracie koalicji rządowej dominują nastroje negatywne, rozczarowanie, poczucie zawiedzionych nadziei, że brakuje poczucia sprawczości. I z tym deficytem nic nie zrobiono. Teraz jest już w zasadzie za późno, żeby cokolwiek zmienić.
czytaj także
Rafał Trzaskowski, który przez ostatnie lata był murowanym kandydatem na prezydenta, przestał być w minioną niedzielę faworytem. Zamiast zaklinać rzeczywistość, politycy muszą zacząć ją zmieniać, bo tego ludzie oczekują od rządu.
Niewygodna prawda jest taka, że Trzaskowskiemu może być trudno, jeśli nie będzie kandydatem całej koalicji rządowej. Liderzy wszystkich partii powinni nie tylko go poprzeć, ale też aktywnie przekonywać do niego wyborców. Pomogło by też zawarcie kompromisu wokół niezałatwionych spraw takich jak aborcja i składka zdrowotna dla przedsiębiorców, żeby ludzie usłyszeli, co Trzaskowski podpisze w pierwszych tygodniach prezydentury.
Poparła go Magdalena Biejat. Ona i Adrian Zandberg zrobili dobre wyniki. Czy to znak, że jeszcze lewica nie zginęła?
Nie zginęła, ale ciągle też nie oprzytomniała. Sprawdza się stara zasada, że generalnie niezależnie od epoki około 10 proc. naszego społeczeństwa ma poglądy lewicowe. Czy to była II RP, czy to jest III RP. Ewenementem było wysokie poparcie dla SLD, ale wtedy SLD miało wyborców o nielewicowych poglądach. Teraz lewica bardzo tę lewicową część społeczeństwa dopieściła, dając im możliwość wyboru i aż troje kandydatów.
To sprawiło, że wróciły dyskusje o podziałach na lewicy.
Liderzy lewicowych partii żyją w złudnym przekonaniu, że ich elektoraty bardzo się między sobą różnią. Niedawno na focusach pracowałem z grupą, która głosowała na lewicę, a w tych wyborach popierała różnych jej kandydatów i oni między tymi lewicami nie widzą różnic. Jedna pani mówiła, że to Biejat jej podpowiedziała, jak głosować w pierwszej turze, żeby głosować sercem, więc ta pani zagłosowała na Joannę Senyszyn.
Uczestnicy tamtych badań mówili mi, że nie rozumieją, o co się pokłócili Magda z Adrianem, czemu się nie lubią. Może czas na czyszczące rozmowy na lewicy, czas poskładać to towarzystwo, bo podziały są niedorzeczne.
Afera mieszkaniowa zaszkodziła Nawrockiemu, ale nie przeszkodzi mu w zwycięstwie
czytaj także
Oczywiście, jeśli dalej Adrian będzie uważał, że ma monopol na lewicowe sumienie, to będzie trudne. Chociaż w czasie kampanii, kiedy atakował Biejat pokazał, że potrafi też zagrać cynicznie i oportunistycznie. To paradoksalnie dobry znak – bo cynik szybciej się dogada ze starymi działaczami z byłego PZPR niż ideowiec. Starzy towarzysze nie wiedzieli, jak rozmawiać z radykałem, rewolucjonistą, utopistą, ale z oportunistami potrafią.
Jak lewica się nie dogada, to mechanizm politycznej ewolucji wyeliminuje ich z życia politycznego, a w ich miejsce przyjdzie inna formacja. Bo lewicowi wyborcy nie znikną.
**
Przemysław Sadura – doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Wykłada na Wydziale Socjologii UW. Kurator Instytutu Krytyki Politycznej. Założyciel Fundacji Pole Dialogu. Bada relacje między państwem i społeczeństwem w obszarach funkcjonowania różnych polityk publicznych. Autor m.in. książki Państwo, szkoła, klasy i współautor (ze Sławomirem Sierakowskim) książki Społeczeństwo populistów.