Z uniwersum „Wiedźmina” najbardziej lubię grę, która sprawiła, że czas pandemii wspominam całkiem dobrze. Udało mi się skonsumować ją do ostatniej misji i poznać każde zakończenie. Wstyd się przyznać, ale jestem rozczarowana, że w IV części trzeba będzie grać Ciri, może tego nie dożyję.
Piotr Marzec (scenariusz i rysunki), Smoła, Kultura Gniewu 2024
To podobno najlepszy tegoroczny polski komiks. Podobno, bo nie mam porównania, ale chętnie w to wierzę. Dla mnie to może jedno z ciekawszych wydarzeń literackich tego sezonu. Oczywiście, że literackich – jest literatura pisana, mówiona i rysowana. Ta jest rysowana i pisana, to psychologiczny horror, historia rodzinna i komiks w komiksie oraz jeszcze jeden komiks.
Tradycyjnie spróbuję wam opowiedzieć, jak ta historia się zaczyna i czego możecie się dalej spodziewać. Zaczyna się niewinnie, od uroczego pieseczka adoptowanego przez młodą dziewczynę. Lulu&Piesek to krótkie komiksowe historyjki (będzie ich trochę więcej), w istocie opowiadające o trudnych do nazwania emocjach i lękach, rysowane przez Suzan, która właśnie jedzie samochodem i zabiera autostopowiczkę Sheilę. Jesteśmy w Stanach Zjednoczonych, współcześnie.
czytaj także
Suzan pokazuje Sheili swój komiks, pokazuje jej też Atlas ptaków (z przypisu dowiemy się, że to interpretacje obrazów Johna Jamesa Audubona. Sprawdzam – ornitolog, XIX wiek, jego dziełem życia było skatalogowanie ptaków Ameryki Północnej). Zwierza się, że myśli nad nowym komiksem i zbiera do niego materiały. Od autostopowiczki chce usłyszeć jakieś historie.
Sheila opowiada jej, że jedzie do stuletniego, położonego w środku lasu domku swojej babci. O wujku Howardzie, którego nagle opuściła żona, i jego synach. Opowiada trochę o swoim życiu – praca w barze, jakiś mężczyzna, którego się bała, wracając w nocy do domu, i który ją napadł, o zalaniu mieszkania i w konsekwencji strasznym remoncie. Wydaje się, że wyolbrzymia. Opowiada również swój sen o czarnym ptaku o zlepionych piórach. (Ptaki, upiorne, będą bardzo ważne w tej historii).
Suzan stawia jej prostą diagnozę: „Chcesz powiedzieć, ale nie mówisz wprost, że przyszło do ciebie dorosłe życie i cię przerosło… Więc wyruszyłaś do krainy dzieciństwa, aby się z nim pożegnać, odnajdując odpowiedź na pytanie, którego jeszcze nie potrafisz zadać”. Suzan postanawia dołączyć do świeżo poznanej koleżanki w domku jej babci i widzi w tym materiał na komiks. Stary dom, groźny las, w którym zastawione są różne pułapki… A do tego stale pada deszcz.
Tak to się przedstawia w wielkim skrócie i jest to jakby pierwszy rozdział tej historii. Warto uważnie go przeczytać i obejrzeć, bo zawiera potrzebne informacje i wskazówki, jak dalej poznawać i przeżywać. Rysunki są w zasadzie brzydkie, narysowane grubą, pobieżną kreską. A ogólnie dominuje czerń, ciemność i lepkość, smoła, która zaczyna nas wciągać i oblepiać. Proste ramki obrazków to teraźniejszość, faliste – wspomnienia i fantazje. Kolor czerwony w zasadzie przynależy Suzan, niebieski Sheili. (Kiedy Sheila ogląda zdjęcie domu, jest ono szaroniebieskie z czerwonym awersem, kiedy patrzy na nie Suzan, jest czerwone. Takie drobiazgi bywają istotne).
Piszę o tym, bo początek może być trudny do ogarnięcia, i warto się skupić, kiedy rozpoczynamy tę przygodę. A to i tak może okazać się niewystarczające. Ja po pierwszej lekturze, która mnie zafascynowała, wróciłam do początku i zrobiłam to jeszcze raz. Myślę, że można to robić wiele razy i za każdym znaleźć kolejny fragment tej układanki. Bo liczą się tu szczegóły i różne powiązania. Także kolory. Dla kogoś przyzwyczajonego do czytania głównie słów, albo traktowania obrazków jako ilustracji do nich, są to wrażenia trudne do nazywania, ale w Smole z pewnością trzeba czytać też kolory.
Wracając do naszych bohaterek. Sheila wspomina dzieciństwo, śni, dręczą ją koszmarne wizje. Pełno w nich ptaków, a właściwie ptaszysk. Niektóre obrazy działają jak plamy Rorschacha – coś widzimy, ale może inni zobaczą coś innego? Jest w nich jednak groza. Czy wszystko to wykiełkowało z jednego zapomnianego wydarzenia z dzieciństwa? (Nie, wujek Howard jej nie molestował).
czytaj także
Suzan rysuje o tym swój komiks. To, co pokazała wydawcy, zostało uznane za zbyt trudne i artystyczne, nie sprzeda się. A zamówienie jest na mrożącą krew w żyłach książkę, która będzie się sprzedawała. „Pokaż mi slasher. Faceta z kompleksem Edypa, w masce z ludzkiej skóry, który zabija zwierzęta, moczy łóżko i podpala stodoły”. Czy to wpływa na to, co rysuje Suzan? Czy opowiada o koszmarach Sheili, czy raczej to ona tworzy dla niej koszmary?
Sheila ogląda prace Suzan i oskarża o to, że ta ją wykorzystuje, prosi, żeby tego nie robiła. Zatem komiks staje się wyobrażonym komiksem Suzan i w końcu wizje bohaterek mieszają się ze sobą. Chociaż może to wszystko, łącznie z autostopowiczką jadącą do starego domu, jest komiksem wymyślonym przez Suzan? A może nie warto tak kombinować, wystarczy zanurzać się w kolejnych niepokojących odsłonach opowieści? W każdym razie to książka wielokrotnego użytku. Najpierw prowadzi nas ciekawość – na jakie pytanie musi odpowiedzieć sobie Sheila? Potem można wrócić i czytać od początku, żeby dostrzec różne smaczki i detale.
I jeszcze jest to o rzucaniu palenia – wiadomo, horror!
Andrzej Sapkowski, Rozdroże kruków, SuperNowa 2024
Geralt mimo najszczerszych chęci – i z raczej ważnych powodów – nijak nie mógł skupić się na gadaninie wójta.
Zacznijmy tak – Wiedźmin jest świetnie wymyśloną postacią, z potencjałem na bycie franczyzą, wokół której może rozwijać się całe uniwersum. Oldskulowy, zawsze trochę skwaszony i nieszczęśliwy, pozbawiony złudzeń co do świata Geralt jest nasz, tutejszy, słowiański. Twardziel, który skrywa miękkie serce. Cynik, który zawsze ostatecznie stanie po dobrej stronie mocy. Bez względu na to, czy ktoś czytał książki, grał, czy oglądał seriale, każdy go zna. Trudno uwierzyć, że kiedyś go nie było. Jest bohaterem zbiorowej wyobraźni i miejmy nadzieję, że w niej pozostanie, jako ważniejsza dla nas postać niż Superman czy Batman. Ale to nie znaczy, że każda realizacja w ramach tego uniwersum nas zachwyci albo przynajmniej zadowoli.
Ja najbardziej lubię grę, która sprawiła, że czas pandemii wspominam całkiem dobrze. Udało mi się skonsumować ją do ostatniej misji i poznać każde zakończenie. Moje ulubione to to, w którym Geralt uprawia winnicę, a towarzystwa dotrzymuje mu Jaskier. Wstyd się przyznać, ale jestem rozczarowana, że w IV części trzeba będzie grać Ciri, może tego nie dożyję.
Oryginalną sagę uważam za zadowalającą, ale jej prequel, czyli Rozdroże kruków, broni się jedynie jako część sagi, którą polubiliśmy i chcemy poznać kilka fundujących opowieść szczegółów, np. skąd się wzięło imię Płotka albo jak doszło do zniszczenia Kaer Morhen.
Gry zwykle mają na początku poziom treningowy, gdzie można sobie różne rzeczy poćwiczyć, tak jest też w Rozdrożu kruków, które sporo zaczerpnęło z gry. Młody Geralt spotyka starszego, tajemniczego wiedźmina, który zaczyna go trenować – jak bić pięścią, kijem i wywijać mieczami. Zajmuje to chyba z jedną trzecią książki i mnie potężnie znudziło. Potem – tak jak w grze – w różnych miejscach są ogłoszenia, że ktoś poszukuje wiedźmina, takie misje do wykonania. Oraz jakaś niezbyt wyrafinowana fabuła całej powieści.
Podobnie jak Kwaśniewski, wiedźmin był progresywnym bohaterem na miarę polskiej transformacji
czytaj także
Doprowadza ona dorastającego wiedźmina na „rozdroże”, gdzie będzie musiał zdecydować, czy, zgodnie ze swoim przeznaczeniem, będzie tylko zabijał potwory, czy też podejmie ryzyko moralne związane z wymierzaniem sprawiedliwości i wywieraniem zemsty na złych ludziach. (Mimo że mówi mu się kilkakrotnie, że szewc ma pilnować kopyta, wiedźmin polować na potwory, a przestępcami zajmuje się prawo). Kruki mają dodawać symbolicznej powagi temu wyborowi, ale są tylko nierobiącym większego wrażenia ozdobnikiem.
Ostatecznie nie tylko młody Geralt ma się czegoś nauczyć, ale przy okazji także czytelnik, przeważnie rodzaju męskiego. (Czytelniczek to nie wyklucza, bo dziewczynki/dziewczyny/kobiety czytają chłopięcą/męską literaturę i mogą chodzić w spodniach, a odwrotnie już nie, mężczyźni nie chodzą powszechnie w sukienkach i nie czytają kobiecej literatury). Krótko mówiąc, jest to literatura dydaktyczna.
czytaj także
Pierwsze zalecenie już poznaliście: jeśli chcesz coś osiągnąć, to musisz uczyć się i ciężko pracować, a to bywa trudne, a nawet bolesne. Jednak bez pracy nie ma kołaczy.
A następnie:
Nie należy gwałcić kobiet, a gwałconym należy pomagać. Natomiast doświadczenia seksualne można zdobyć w przyjaznej agencji towarzyskiej.
Pamiętaj, że zasoby naturalne Ziemi się wyczerpują, a górnictwo przestaje być opłacalne. (Niestety, nic nie ma o klimacie).
Dobrze jest słuchać starszych, mądrych kobiet. I można na nich polegać – pomogą, więc też im pomagaj. Dowiesz się od nich, że to mężczyźni wymyślili prawo zabraniające kobietom aborcji. A to „ciemnota, ignorancja i kołtuństwo”. „Ha, gdyby to oni zachodzili w ciążę, zabieg terminacji byłby ogłoszony świętym misterium i odbywałby się przy modłach, kadzidłach i chóralnych śpiewach”. (BTW ten bon mot – „gdyby mężczyźni zachodzili w ciążę, aborcja byłaby sakramentem” – pochodzi od Florence Kennedy, prawniczki, Afroamerykanki i radykalnej feministki).
czytaj także
I wreszcie, na innym poziomie, czytelnik dowiaduje się, że polszczyzna jest bardzo bogata, jest w niej dużo różnych słów, można też używać archaizacji i licznych makaronizmów, niektóre, np. te łacińskie, może nawet wypada znać. Oraz że ładne wypowiedzi nie powinny zawierać kolokwializmów w rodzaju „no weź” czy „obczaić”. Bez względu na to, jak to Sapkowskiemu wychodzi, jest to niedająca się zaprzeczyć przewaga jego prozy nad rozmaitymi tłumaczeniami czy innymi pozycjami YA.
Może jestem staroświecka, nie polecałabym agencji towarzyskich, jednak co do reszty stara Ciotka Dydaktyka we mnie jest zadowolona!