Czytaj dalej, Kultura, Weekend

Art-B: jak biznesmeni z pomocą izraelskich służb wykorzystali głód na magnetowidy

Sprzedaż wielkiej liczby sprzętu RTV na początku lat 90. mogła przynosić olbrzymie zyski. Polacy rzucili się bowiem wówczas do wymiany starych, marnej jakości telewizorów polskiej i sowieckiej produkcji oraz zakupu pierwszych w życiu magnetowidów, stanowiących w latach 80. symbol luksusu dostępny tylko najzamożniejszym.

W pierwszej połowie 1989 roku powstało w Polsce blisko 6 tysięcy prywatnych spółek. Część z nich dość szybko zbankrutowała, większość nigdy nie przekształciła się w znaczące firmy. Jednak co najmniej kilkadziesiąt stało się z czasem naprawdę dużymi graczami i funkcjonuje na rynku do dzisiaj. Wszelako żadna nie przypominała tempem rozwoju spółki Art-B, którą w lutym 1989 roku zarejestrował w Cieszynie 26-letni muzyk Bogusław Bagsik.

Jej kapitał założycielski stanowiło 100 tysięcy starych złotych, czyli – po denominacji – równowartość obecnych 10 złotych. W listopadzie przyłączył się do niego 30-letni lekarz Andrzej Gąsiorowski. Obaj poznali się kilka lat wcześniej na obozie muzycznym. W czerwcu 1990 roku w roli trzecie go udziałowca pojawił się prawnik Jerzy Pagieła, który objął 5 proc. udziałów. Do Bagsika, jako prezesa Art-B, należało od tego momentu 55 proc., a do Gąsiorowskiego, będącego wiceprezesem – pozostałe 40 proc. udziałów.

Do połowy 1991 roku Art-B zamieniła się z mikroskopijnej firmy w gigantyczny holding kontrolujący ponad 2 tysiące przedsiębiorstw. W większości były one zakładane przez Bagsika, Gąsiorowskiego i Pagiełę oraz ich kooperantów, a zajmowały się handlem towarami importowanymi przez Art-B. Jednak spółka połykała też stające jej na drodze podmioty państwowe, popadające w 1990 roku w tarapaty za sprawą głębokiej recesji. Gąsiorowski oceniał, że kapitał firmy wzrósł w tym roku o 18 tysięcy procent!

Dudek: Największa analogia między rządem PiS a PRL-em to telewizyjna propaganda

Nie tylko oscylator

Źródeł oszałamiających zysków Art-B było kilka. Przypuszczalnie na samym początku najistotniejsza okazała się pożyczka uzyskana w katowickim Banku Handlowo-Kredytowym, na podstawie której zaczęto wystawiać czeki. To właśnie obrót nimi pozwolił na uruchomienie tzw. oscylatora.

Polegał on na uzyskiwaniu wielokrotnego oprocentowania tego samego wkładu, błyskawicznie przerzucanego z banku do banku za pomocą czeków transportowanych helikopterem. Było to możliwe z powodu braku odpowiedniego systemu łączności między bankami, ale także dzięki przychylności ich urzędników, niezwracających – przynajmniej początkowo – uwagi na niekończące się wędrówki czeków opiewających na pokaźne kwoty. A ponieważ inflacja wciąż pozostawała bardzo wysoka, to i oprocentowanie wynosiło kilkadziesiąt procent w skali roku, a więc nawet naliczane przez kilka dni – dawało całkiem spore odsetki.

Pod koniec 1990 r. w Polsce działały 74 banki, z których dwie trzecie powstało właśnie w tym roku. Art-B miała rachunki w 68 z nich. Dopiero w lipcu 1991 r. wprowadzono obowiązek telegraficznego potwierdzania czeków między bankami, co definitywnie pogrzebało mechanizm oscylatora.

W teorii nad profesjonalizmem funkcjonowania powstających na dużą skalę banków czuwać miał generalny inspektor nadzoru bankowego. Stanowisko to stworzono w ramach Narodowego Banku Polskiego jeszcze w lutym 1990 r. i powierzono Tomaszowi Świackiewiczowi.

Nie wydaje się jednak, aby w okresie, gdy Art-B rozkręcała swój biznes, panował on nad żywiołowo rozwijającym się rynkiem bankowym. A działali na nim wówczas obok rzetelnych finansistów tacy ludzie, jak David Bogatin – założyciel Pierwszego Komercyjnego Banku w Lublinie, ścigany w USA za oszustwa podatkowe, czy też Piotr Bykowski – twórca Banku Staropolskiego, który kilka lat później ogłosił upadłość, narażając na straty kilkadziesiąt tysięcy swoich klientów.

Jednak w końcu 1990 r. to właśnie z nadzoru bankowego trafiła do UOP i prokuratury informacja, że spółka Art-B wykonuje podejrzane transakcje. Na ich podstawie prokuratorzy stwierdzili, że czeków, którymi obracali w bankach właściciele firmy, miało być 620, a opiewały na łączną sumę ponad 4 bilionów starych złotych, czyli 400 milionów obecnych. Zyski z ich wielokrotnego oprocentowania miały wynieść, wedle późniejszych deklaracji Gąsiorowskiego, około 30 miliardów starych, czyli zaledwie 3 miliony nowych złotych.

Nawet jeśli przyjąć, że zaniżył on tę kwotę, to wciąż nie jest jasne, skąd przedsiębiorcy mieli tak wielkie środki na kolejne inwestycje. Podobny pogląd prezentował Andrzej Topiński, wiceprezes NBP w latach 1989–1992, twierdząc, że „banki bardzo szybko się zorientowały, przestały mu [Bagsikowi – A.D.] oprocentowywać rachunki. Na samych odsetkach nie mógł już zarobić, ponieważ z czasem nie miał jednoczesnego oprocentowania na dwóch rachunkach”. Wydaje się, że ważniejsze od odsetek było jednak co innego: budowanie wrażenia, że Art-B dysponuje olbrzymią ilością gotówki, co miało szczególnie istotne znaczenie, gdy właściciele firmy postanowili wypłynąć na międzynarodowe wody.

Koreański dopalacz

Wedle relacji, którą Bagsik i Gąsiorowski przedstawili w rozwlekłym, sześcioodcinkowym serialu dokumentalnym Art-B. Made in Poland, wyprodukowanym w 2018 r. przez Canal+ Discovery, już na początku 1990 r. pomocną dłoń podał im południowokoreański koncern GoldStar, czyli obecny LG.

Obaj panowie, przeszkoleni przez tajemniczą amerykańską bizneswoman Glorię Reed, która nie wiadomo skąd pojawiła się w ich otoczeniu, ale błyskawicznie zaznajomiła ich z regułami obowiązującymi we wschodnioazjatyckim biznesie, udali się do Korei. Tam otrzymali kredyt kupiecki umożliwiający im zawarcie kolejnych kontraktów na zakup telewizorów i magnetowidów o łącznej wartości – uwaga – 700 milionów dolarów!

Sprzęt taki istotnie w dużej liczbie pojawił się na polskim rynku, opatrzony wspólnym logo Art-B i GoldStara. A ceny miał wyjątkowo konkurencyjne, Koreańczycy bowiem okazali się bieglejsi w meandrach polskiego prawa celnego od naszych bohaterów i poinformowali ich, że – z uwagi na niższe stawki – bardziej opłaca się sprowadzać urządzenia w częściach niż w całości. Konkretnie oznaczało to, że osobno przywożono telewizory i magnetowidy, a osobno – piloty do nich, które wkładano do pudełek ze sprzętem już w Polsce.

Zdając sobie sprawę, że opowieść o udzieleniu olbrzymiego kredytu kupieckiego dwóm początkującym biznesmenom z innego kontynentu nie wygląda przekonująco, Gąsiorowski próbował uwiarygodnić ją informacją, że wiceprezydent GoldStara był – podobnie jak on – protestantem, a konkretnie zielonoświątkowcem. I właśnie ta wspólnota religijna miała pomóc w doprowadzeniu pierwszego kontraktu do skutku. Wedle mojej wiedzy nikt tych informacji nie próbował nigdy zweryfikować w Korei Południowej, ale hipotetycznie sprzedaż wielkiej liczby sprzętu RTV istotnie mogła przynosić olbrzymie zyski.

Jak kantują nas sprzedawcy i dlaczego już nie będą mogli (aż tak bardzo)

Polacy rzucili się bowiem wówczas do wymiany starych, marnej jakości telewizorów polskiej i sowieckiej produkcji oraz zakupu pierwszych w życiu magnetowidów, stanowiących w latach 80. symbol luksusu dostępny tylko najzamożniejszym. Nabycie znacznie tańszego, koreańskiego sprzętu było już w zasięgu przeciętnego Polaka. Co więcej, sztywny przez kilkanaście miesięcy kurs dolara (1 USD = 9,5 tysiąca starych złotych), przy wciąż wysokiej inflacji, powodował, że każdy kolejny transport można było w Polsce sprzedać już drożej, choć w dolarach płacono wciąż tyle samo. A właściwie dopiero zamierzano zapłacić, bo partnerzy z GoldStara zgodzili się podobno na płatność odroczoną aż o rok.

Co jednak najciekawsze, Bagsik i Gąsiorowski twierdzą, że koreański sprzęt sprzedawali w Polsce poniżej kosztów zakupu. Po co? Aby jak najszybciej zamienić go na złotówki, które natychmiast wpłacano jako lokaty do banków, uzyskując w zamian tzw. akredytywę, czyli instrument umożliwiający bezgotówkowe rozliczenie. Było to pisemne zobowiązanie banku, którego klientem była Art-B, do wypłacenia GoldStarowi określonej kwoty w ustalonym terminie i zgodnie z warunkami akredytywy. Na tej podstawie Koreańczycy wysyłali do Polski kolejne telewizory i magnetowidy, a niedługo później dołączyli do nich inni, w tym producenci samochodów Hyundai.

Wysokie oprocentowanie lokat złotówkowych gwarantowało rentowność całej operacji. Oczywiście tak długo, jak długo obowiązywał będący jedną z antyinflacyjnych kotwic wspomniany sztywny kurs dolara, czyli do maja 1991 r. Decyzja o dewaluacji weszła w życie o północy z 16 na 17 maja i towarzyszyło jej odejście od stałego powiązania złotówki z dolarem amerykańskim na rzecz koszyka pięciu walut, w którym dolar miał już tylko 45 proc. udziałów, resztę zaś posiadały: marka niemiecka (35 proc.), funt brytyjski (10 proc.), frank francuski (5 proc.) i frank szwajcarski (5 proc.). Rozwiązanie to stanowiło wstęp do wprowadzenia w połowie października tzw. kursu pełzającego złotówki (crawling peg), w którego ramach z góry dewaluowano ją początkowo w tempie około 1,8 proc. Wtedy jednak twórcy Art-B przebywali już od ponad dwóch miesięcy w Izraelu.

Opisany przez Bagsika i Gąsiorowskiego mechanizm błyskawicznej akumulacji kapitału brzmi przekonująco, choć trzeba pamiętać, że nikt – łącznie z samym Leszkiem Balcerowiczem – nie mógł zagwarantować, jak długo uda się utrzymać sztywny kurs dolara, a coraz silniejsze naciski na dewaluację złotówki pojawiły się już w połowie 1990 r. ze strony polskich eksporterów, ponoszących z tego powodu coraz większe straty.

Balcerowicz musiał zostać, bo tak chcieli Amerykanie. Antoni Dudek o polskim skoku w kapitalizm

Bez odpowiedzi pozostaje też najistotniejsze w całej tej historii pytanie: czy ktoś wcześniej Bagsika i Gąsiorowskiego w Seulu zarekomendował, używając innych argumentów niż religijne? Sam Bagsik w trzecim odcinku wspomnianego serialu wprost powiedział, że w transakcjach z Koreańczykami, w tym zwłaszcza w newralgicznym odroczeniu płatności, pomóc miała „drobnostka – dobre słowo z paru zaprzyjaźnionych kręgów ludzi”.

Oczywiście żadnych konkretów umożliwiających identyfikację osób nie podał, a to właśnie owi „przyjaciele”, pozostający do dziś całkowicie anonimowi, byli realnymi architektami biznesowej aktywności właścicieli Art-B. Osobiście skłonny byłbym szukać ich w środowisku byłych funkcjonariuszy izraelskich służb specjalnych, choć możliwe są także inne opcje, tyle że o znacznie słabszych poszlakach.

**

Fragment pochodzi z książki Antoniego Dudka Dudek o historii. Narodziny III RP, która ukazała się w wydawnictwie W.A.B. Dziękujemy wydawcy za zgodę na przedruk.

**

Antoni Dudek (1966) – profesor nauk humanistycznych, pracownik Instytutu Historii UKSW w Warszawie. Publicysta i komentator polityczny. Twórca popularnego kanału youtubowego Dudek o Historii. Prowadzi w Programie II Polskiego Radia cykliczną audycję Rzeczypospolite, a na kanale „Super Expressu” program Dudek o Polityce. Autor i współautor ponad dwudziestu książek z zakresu historii Polski XX wieku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij