W konkurencji z prezydentem Warszawy osoba startująca z poparciem lewicy może znów, po raz trzeci z rzędu, zdobyć podobny wynik jak Magdalena Ogórek w 2015 roku (2,38 proc.) i Robert Biedroń w 2020 (2,22 proc.).
Cała polityczna Polska obserwuje prawybory w KO, walkę prezydenta Warszawy z ministrem spraw zagranicznych. Przy zachowaniu wszelkich proporcji można to porównać z tym, jak cały świat ekscytuje się wyborami w Stanach – tak jak globalna polityka zależy od tego, czy wystarczająco wielu wyborców demokratów zmobilizuje się w Detroit, Atlancie, Filadelfii czy Phoenix, by zrównoważyć mobilizację republikańskich wyborców z wiejskich i podmiejskich hrabstw Michigan, Georgii, Pensylwanii i Arizony, tak dynamikę przyszłorocznego wyścigu prezydenckiego określi to, czy powiatowe struktury PO bardziej przekona Sikorski czy Trzaskowski.
czytaj także
Ten wybór będzie miał znaczenie nie tylko dla Platformy, ale dla wszystkich innych politycznych graczy, których ostateczna decyzja, kogo wystawić w prezydenckim wyścigu, będzie zależała w dużej mierze od tego, kto wygra prawyborcze starcie. W tym dla lewicy – dla szans jej kandydatki w wyborach prezydenckich i tego, z jakim komfortem jej wyborcy będą mogli zagłosować w drugiej turze na kandydata KO. Bo ktokolwiek nim nie zostanie, najpewniej zmierzy się w niej z kandydatem PiS.
Za kogo więc – Sikorskiego czy Trzaskowskiego – wyborczyni lewicy powinna trzymać kciuki?
Trzaskowski grozi powtórką scenariusza z 2015 i 2020 roku
Z punktu widzenia szans kandydatki lewicy lepiej byłoby bez wątpienia, gdyby prawyborcze szranki wygrał obecny minister spraw zagranicznych. Trzaskowski jako kandydat KO może bowiem zupełnie odebrać tlen lewicowej kampanii. W konkurencji z prezydentem Warszawy osoba startująca z poparciem lewicy może znów, po raz trzeci z rzędu, zdobyć podobny wynik jak Magdalena Ogórek w 2015 roku (2,38 proc.) i Robert Biedroń w 2020 (2,22 proc.).
Elektorat lewicy w Polsce jest w swojej masie po prostu dość liberalny. I Trzaskowski jako kandydat kojarzony z najbardziej liberalnym skrzydłem KO, wpisujący się w pewne wyobrażenia aspiracyjnego, wykształconego elektoratu na temat tego, jak powinien wyglądać i prezentować się prezydent, będzie dla tego elektoratu po prostu atrakcyjną opcją. Tym bardziej że zdaje on sobie sprawę, że kandydatka lewicy nie będzie bić się w tych wyborach o zwycięstwo, a z dużym prawdopodobieństwem nawet nie o trzecie miejsce – co działa demobilizująco i zachęca do zagłosowania kandydata mającego największe szanse wygrać już w pierwszej turze.
Donald Tusk nie chce, by prezydentem został ktoś z Koalicji Obywatelskiej
czytaj także
Wiosną Magdalenie Biejat udało się co prawda w wyborach prezydenckich w Warszawie uzyskać całkiem przyzwoity wynik 12,86 proc. głosów. Tych wyników nie można jednak przenosić na całą Polskę. W stolicy lewica ma swój młody, dość dobrze wykształcony elektorat, dla którego polityczka taka jak Biejat była idealną kandydatką – niekoniecznie musi być taką dla deklarujących lewicowe poglądy wyborców średnio-starszego pokolenia z Koszalina, Sosnowca czy Legnicy. Na wynik Biejat złożyły się też pewnie głosy wcześniejszych wyborców Trzaskowskiego, którzy pewni zwycięstwa kandydata KO, chcieli pokazać mu z różnych przyczyn żółtą kartkę.
W zamówionym przez KO, opublikowanym w poniedziałek sondażu pracowni Opinia 24, badającym szanse dwóch kandydatów KO, gotowość głosowania na Trzaskowskiego deklaruje 77 proc. wyborców określających swoje przekonanie jako lewicowe i 74 proc. wyborców lewicy. Oczywiście ludzie udzielający takich odpowiedzi mieli na myśli, jak można przypuszczać, głównie drugą turę. Ale wielu z nich przy dobrej kampanii i słabych notowaniach lewicy Trzaskowski przyciągnie już w pierwszej.
Sikorski jest o wiele mniej atrakcyjny dla elektoratu lewicy. W tym samym badaniu gotowość głosowania na niego deklaruje 38 proc. wyborców o lewicowych przekonaniach i tylko 23 proc. wyborców lewicy.
Przestrzeń na kampanię
To kandydatce lewicy zostawia przestrzeń na prowadzenie kampanii. Tym bardziej że Sikorski wyraźnie pozycjonuje się jako kandydat prawego skrzydła KO i koalicji rządowej. „Uważam się za konserwatystę w wydaniu europejskim” – zadeklarował się we wtorek rano w rozmowie w radiu RMF FM.
Kto ma mocniejsze karty w prawyborach: swojak Trzaskowski czy wojak Sikorski?
czytaj także
W poniedziałek w swoich mediach społecznościowych szef MSZ ogłosił swoje siedem priorytetów na wybory prezydenckie. Niektóry z nich mogą trafiać także do wyborców lewicowych: tym najbardziej anty-PiS-owskim spodoba się obietnica odebrania Orderu Orła Białego Macierewiczowi, wyborcom zielonym spodoba się obietnica wsparcia energii odnawialnej, całej lewicy zapewnienie, że z prezydentem Sikorskim Polki zyskają w końcu dostęp do bezpiecznej aborcji, a w polskim prawie pojawią się związki partnerskie.
Kluczowy dla politycznego sensu startu Sikorskiego jest jednak priorytet nr 2. Zacytujmy go w całości:
„Prezydent musi łączyć różne wrażliwości. W maju do zwycięstwa nie zmobilizujemy Polaków emocją anty-PiS. Potrzebujemy pozytywnej wizji, języka ponad podziałami, poszanowania tradycji i dumy z tego, co w 2024 roku oznacza być Polakami. Bez wyborców konserwatywnych nie wygramy II tury”.
Widzimy tu jasny plan na kampanię, która mocno zarzuca konserwatywną kotwicę i od początku nastawia się na pozyskanie bardziej konserwatywnych wyborców – głównie PSL i Konfederacji – w drugiej turze.
Przy takiej kampanii Sikorskiego kandydatka lewicy mogłaby spokojnie, pozbawiona w zasadzie konkurencji, mobilizować elektorat lewicowo-liberalny, w tym część tego, który w ostatnich wyborach głosował na KO. Nawet taka kampania nie będzie dla kandydatki lewicy łatwa. W sondażu Opinii 24 w hipotetycznym wariancie startu Sikorskiego Agnieszka Dziemianowicz-Bąk i tak zajmuje ostatnie miejsce wśród kandydatów poważnych partii z poparciem 6 proc. – tylko o 2 punkty procentowe wyższym niż w wariancie ze startem Trzaskowskiego.
czytaj także
Starcie z Trzaskowskim zostawia jednak dużo mniej przestrzeni na lewicową kampanię, zwłaszcza gdyby lewica postawiła na kandydaturę stawiającą na prawa człowieka, rozdział Kościoła od państwa, odwołującą się do lepiej wykształconego i bardziej wielkomiejskiego elektoratu. A ogólnopolsko rozpoznawalnego kandydata, który mógłby przemówić do elektoratu nieco innego, lewica za bardzo nie ma. Potencjał ma bez wątpienia prezydent Włocławka, Krzysztof Kukucki, ale jest coraz mniej czasu, by w ogóle zapoznać Polaków z tą postacią.
Kto będzie lepszym prezydentem?
Oczywiście, dla wyborców lewicy ważniejsze niż szanse kandydatki tej partii w wyborach prezydenckich będzie to, jakim prezydentem będzie kandydat KO, jeśli wygra. Bez wątpienia wrażliwości elektoratu lewicy – która, nigdy dość przypominać, jest dziś w Polsce dość liberalna – bliższy będzie Trzaskowski. Prezydent Warszawy wpisuje się w obraz liberalnego, nowoczesnego, europejskiego prezydenta, odsługującego aspiracji europeizującej i liberalizującej się części Polski, do której należy duża część lewicowego elektoratu.
Sikorski ze swoją antykomunistyczną kartą, pobytem w Afganistanie, doświadczeniach w kwestii obronności, zdecydowanym, czy nawet trochę kanciastym wizerunkiem, wreszcie dworkiem w Chobielinie wpisuje się raczej w konserwatywne wyobrażenia głowy państwa. Zaplecze Sikorskiego, takie popierające go postaci jak Roman Giertych czy Michał Kamiński, mogą być problemem dla części lewicowego elektoratu.
Choć można wierzyć Sikorskiemu, że nie będzie jako prezydent blokował związków partnerskich i liberalizacji przepisów aborcyjnych, to jego zwycięstwo w prawyborach w KO, a następnie w wyborach prezydenckich może lekko przesunąć cały układ rządowy na prawo, wzmocnić w nim symbolicznie prawą nogę w postaci PSL i Polski 2050, osłabiając sprawczość lewicy w koalicji.
Trzaskowski jest jednak bezpieczniejszą opcją?
Do tego dochodzi jeszcze jedno kryterium: który z tej dwójki będzie miał większe szanse pokonać kandydata PiS w drugiej turze? Bo klęska kandydata obozu demokratycznego może przekreślić cały polityczny projekt koalicji 15 października. A mimo wszystkich rozczarowań, z jakimi te rządy wiążą się nieraz dla lewicowych wyborców, są one jednak projektem, któremu warto dać szansę na co najmniej jedną pełną kadencję. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak wyglądają alternatywy. I pod tym względem bezpieczniejszą opcją wydaje się ciągle Trzaskowski, to ona ma większe szanse na dowiezienie zwycięstwa.
Za kogo więc trzymać kciuki? Kryteria są co najmniej trzy – szanse kandydatki lewicy w wyborach, kształt prezydentury, szanse na pokonanie kandydata PiS – i nie ma łatwych odpowiedzi. Każdy w zależności od preferencji musi sobie więc sam odpowiedzieć we własnym politycznym sumieniu.