Muzyka

Sukces Bambi dobrze świadczy o dzisiejszej młodzieży

Nastolatka pisząca własne piosenki nie mieści się w ramach telewizyjnego show, tak jak przez wiele lat rapujące dziewczyny nie liczyły się jako uczestniczki sceny rapowej. Większość słuchaczy i słuchaczek wychowała się na muzyce, w której miejsce kobiet jest ściśle określone – kuchnią w tej opowieści są „zmysłowe” refreny, chórki i drugie skrzypce.

Problem dziaderstwa, któremu moje redakcyjne koleżanki poświęciły wiele przygnębiających tekstów, nie jest obcy światu nowoczesnego polskiego rapu. Dość powiedzieć, że gdy największa wschodząca gwiazda gatunku w Polsce, Bambi, zadebiutowała pod koniec 2021 roku na kanale wytwórni SB Maffija w ramach konkursu dla młodych talentów, reakcja zdominowanego przez kolesi labelowego komentariatu niejako antycypowała erupcję ścieku, z którym wkrótce musiała zmierzyć się Dorota Masłowska.

Masłowska: Duży talent u kobiety ściąga na nią rytualną przemoc

„Technicznie bardzo słabo, lirycznie bez szału”; „W podziemiu jest dużo lepszych artystów”; „Pora umierać”; „Tragedia, to chyba jakaś koleżanka na siłę promowana” – to tylko kilka fejsbukowych komentarzy, pierwszych z brzegu. Każdy, mimo zdawałoby się niepowalającego ładunku intelektualnego, można analizować godzinami w osobnych artykułach, bo kumulują się w nich obsesje obrońców status quo i fetysze takie jak liryka i technika, które przez lata działały na rapujące dziewczyny niczym knebel.

I tak, mimo zgoła nieodstających od czołówki kompetencji technicznych, lirycznych i wyróżniania się spośród różnych wariacji na temat Maty, udział w SB Starterze nie pomógł rozwinąć skrzydeł Bambi, notabene o rok młodszej niż Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną Masłowskiej. Wcześniej wokalistka nie dostała się też do kolejnych etapów telewizyjnego talent show dla młodych artystów – te zazwyczaj są żenująco anachroniczne, bo jurorzy oceniają przebieranki i umiejętność sprawdzenia się w cudzym repertuarze, w mniejszym stopniu osobowość i charyzmę, zupełnie pomijając umiejętność tworzenia czegoś własnego. Na przykład stylu.

Dupeczki mają głos

Nastolatka pisząca własne piosenki po prostu nie mieści się w tak zaprojektowanych ramach, tak jak przez wiele lat rapujące dziewczyny nie liczyły się jako pełnoprawne uczestniczki sceny rapowej. Większość słuchaczy i słuchaczek wychowała się de facto na muzyce, w której miejsce kobiet ściśle określone – kuchnią w tej opowieści są „zmysłowe” refreny, chórki i drugie skrzypce.

W których rajach podatkowych Kwiat Jabłoni ukrywa swój kapitał kulturowy?

Wystarczy zresztą zobaczyć, ile miejsca dla nich znalazło się na swoistych wakacyjnych wydarzeniach prezentujących twórców średniego i młodego pokolenia, jak SBM Festival (gdzie podczas trzydniowego wydarzenia oprócz Bambi własne pięć minut na małej scenie dostała jeszcze jedna dziewczyna, Inee) czy WakeUp Festival (zero dziewczyn), by zobaczyć, że przed nami jeszcze długa droga do w pełni cywilizowanych standardów.

„Młody Matczak”: nieudana ucieczka od bananowości

Na szczęście z testosteronowej szatni domku, w którym SB Maffija nagrywa swoje wakacyjne albumy, Bambi została wyciągnięta za warkoczyki przez najbardziej wpływową ambasadorkę kobiecego rapu w Polsce, Young Leosię. Gdy 20-letnia poznanianka dołączyła na początku roku do wytwórni Baila Ella, dziękowała swojej nowej szefowej (i przyjaciółce), pisząc: „wreszcie dupeczki mają głos”. Echo tego rozpoznania zawiera też wygłoszona w czasie kampanii wyborczej przygnębiająca refleksja Leosi, że „w naszej grupie wiekowej to dupeczki głosują najmniej”, która z pewnością była jednym z czynników, który przyczynił się do rekordowej frekwencji wśród młodych kobiet w ostatnich wyborach parlamentarnych.

W tej dekadzie ustawiony przez mężczyzn płot graniczny w świecie rapu zaczął być stopniowo demontowany. Jeden z dwóch fenomenalnych, opublikowanych w piątek singli Bambi zaczyna się wyliczanką, w której streszcza swoją błyskawiczną drogę na mainstreamowy szczyt: „Wystarczył jeden numer żebym miała billboard w mieście/ wystarczył drugi numer świecę na stadionie FC/ wystarczył trzeci, żeby, Quebo wpadł na sesję/ wystarczył czwarty numer, żeby sprzedać złoto w preorderze”. Można by dodać, że te kilka numerów, gęstych od refrenów, melodii i warstw – od IRL i Mille Walky po Big Big Girl i Karate Kid – wystarczyło, żeby dwudziestolatka miała większy dorobek świetnych utworów niż większość zapełniających stadiony sezonowych gwiazd.

Pod świętoszkowatą lupą

Polska nie jest jakąś mroczną wyspą męskiego dziwactwa – globalnie ostatnia dekada to z jednej strony czas postępującej emancypacji raperek, a z drugiej okres ponury i naznaczony przemocą (podobnie zresztą jak „męski rap”, gdzie ofiary wojen gangów, wojen narkotykowych i toksycznego patriarchatu ścielą się gęsto).

Światowym gwiazdom równie znani partnerzy przestrzeliwali stopy, inne dręczyły myśli samobójcze i depresja, a ich załamania nerwowe za sprawą opresyjnego modelu medialnego, chcąc nie chcąc, mogliśmy obserwować praktycznie na żywo. Większość rapujących kobiet, niezależnie od kraju pochodzenia, musiała mierzyć się ze świętoszkowatymi ocenami swoich ubrań, wyborów życiowych i języka. Kanyemu Westowi nadal wolno o wiele więcej niż Azaelii Banks.

Dlatego tak satysfakcjonujące jest obserwowanie, jak wiele nieoglądającej się na dyktat wielkich wytwórni, a w konsekwencji świeżej, poszukującej i awangardowej muzyki robią m.in. dziewczyny z USA czy Ameryki Południowej, których dokonania przybliżał niedawno Tomasz Skowyra w tekście o peryferiach kobiecego trapu. Tym bardziej że Argentyna, Chile, USA, Polska i Hiszpania, z których pochodzą opisane przez Skowyrę raperki, mają „skomplikowaną” historię społecznej akceptacji dla maczyzmu i seksizmu.

„Lubię być tak słodka, że aż nucisz Candy Shop, ale kiedy robię trap, to dziwko głośniej klaszcz” – tymi wersami Bambi kończy ostatni z singli zapowiadających zaplanowaną na 17 listopada płytę In Real Life. Parafrazując Gustawa Holoubka odpowiadającego Janowi Himilsbachowi – nie wiem jak państwo, ale ja czekam i klaszczę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij