Chcę wierzyć, że sprawa Hartmana to pojedyncza wtopa lewicowej koalicji i co do zasady przynajmniej googluje informacje o osobach, których nazwiska zamierza umieścić na swoich listach. Bo na tle dziesiątek innych wpisów profesora ten dotyczący praw pedofilów jest umiarkowanie kontrowersyjny.
Kandydatura prof. Jana Hartmana w wyborach do Sejmu zniknęła tak nagle i niespodziewanie, jak się pojawiła. Filozof i felietonista „Polityki” miał zostać jedynką Lewicy w Nowym Sączu. Gdy dzwoniłam do niego w zeszłą środę, by umówić się na wywiad, był w trakcie przygotowań do kampanijnej trasy po Polsce.
Wczoraj wieczorem okazało się jednak, że Hartman nie wystartuje. Poinformował o tym Ryszard Śmiałek, współprzewodniczący Nowej Lewicy w Małopolsce. Nie podał przyczyny zmiany decyzji, ale nietrudno się domyślić, że chodzi o ostatnią aktywność profesora na Twitterze. Otóż Hartman stanął w obronie pedofilów, stwierdzając, że oni też, jak wszyscy przestępcy, mają prawa – i powinno się ich karać, a nie piętnować.
Hartman i Dehnel wrogami ludu? Socjalizm reakcyjny tropi czarownice
czytaj także
Wpis wywołał masowe oburzenie. O ile reakcja prawicy nie dziwi – wszak ta nie przepuści żadnej okazji, by uderzyć w lewicę, przy czym lubuje się w brutalności, również wobec więźniów, których najchętniej sadzałaby na krzesłach elektrycznych – o tyle nikogo, kto mieni się postępowym, nie powinna gorszyć konstatacja, że przestępcy, również seksualni, mają prawa.
Oburzonym polecam zapoznanie się z art. 102 Kodeksu karnego wykonawczego, w którym określono szereg praw przynależnych skazanym. To między innymi prawo do utrzymywania więzi z rodziną, do odpowiedniego dla zdrowia wyżywienia, świadczeń zdrowotnych i warunków higieny, do komunikowania się z obrońcą, pełnomocnikiem czy kuratorem sądowym.
Lista jest długa i byłabym w szoku, gdyby politycy i polityczki Nowej Lewicy nie zdawali sobie sprawy z jej istnienia bądź celowo ignorowali istnienie praw skazanych. Jednak nie tylko w Polsce wystarczy użyć hasła „pedofilia”, by wywołać masową dezaktywację szarych komórek, a w efekcie histerię.
Natomiast zdanie o tym, by nie piętnować pedofilów, jest problematyczne z kilku powodów. Jeśli prof. Hartman przyjmuje archaiczną definicję słowa „piętnowanie”, to ma rację – nikogo nie powinno się naznaczać symbolem wypalonym na ciele przy użyciu rozgrzanego do czerwoności metalu. Jeśli tak, wypadałoby zaznaczyć, że nie chodzi o współczesne rozumienie tego określenia jako ostrego potępienia kogoś wobec opinii ogółu. Co do tego, że przestępców seksualnych powinno się potępiać (a do tego karać i resocjalizować), raczej niewiele osób ma wątpliwości.
Tyle że Hartman niesłusznie zrównuje pedofilów z przestępcami. Pedofilia jest zaburzeniem preferencji seksualnych, które dotyka ok. 1 proc. populacji, głównie mężczyzn, a nie czynem karalnym. Nie jest też czymś, co się wybiera. Wiele, jeśli nie większość osób cierpiących na pedofilię, nie gwałci i nie molestuje dzieci.
Psychiatrzy od co najmniej dekady wzywają do przeciwdziałania tego rodzaju stygmatyzacji, która sprawia, że pedofile boją się i wstydzą sięgać po profesjonalną pomoc, mogącą zapobiec krzywdzeniu nieletnich. Co więcej, nie wszystkie osoby, które się tego dopuszczają, są pedofilami – przestępstwa seksualne wobec dzieci często motywowane są pragnieniem dominacji nad bezbronnymi bądź zastępują relacje z dorosłymi, gdy ci są mniej dostępni (dotyczy to znacznej części księży gwałcących i molestujących dzieci). Tak czy inaczej, wpisy o pedofilach, o ile nie są utrzymane w klimacie jednoznacznego potępienia, to niezbyt rozsądny ruch w kampanii wyborczej, chyba że celem było sabotowanie własnej partii.
Chcę wierzyć, że sprawa Hartmana to pojedyncza wtopa lewicowej koalicji i co do zasady przynajmniej googluje informacje o osobach, których nazwiska zamierza umieścić na swoich listach. Bo na tle dziesiątek innych wpisów profesora ten dotyczący praw pedofilów jest umiarkowanie kontrowersyjny.
Kazirodztwo i klasistowskie wrzutki
W 2014 roku prof. Hartman został wyrzucony z Twojego Ruchu, partii Janusza Palikota, za artykuł o związkach kazirodczych. Pisał: „Jeśli udaje się powiązać harmonijnie miłość macierzyńską albo bratersko-siostrzaną z miłością erotyczną, to osiąga się nową, wyższą jakość miłości i związku. Być może piękna miłość brata i siostry jest czymś wyższym niż najwznioślejszy romans niespokrewnionych ze sobą ludzi?”. Czyli powinniśmy bić brawo, gdy np. ojciec urabia nastoletnią córkę, by następnie wejść z nią w relację seksualną (przypadek choćby Woody’ego Allena) i poślubić.
Scheuring-Wielgus: Może jesteśmy trochę nudni, ale solidni, pracowici i przewidywalni
czytaj także
Działalność publicystyczna prof. Hartmana, w tym ta facebookowo-twitterowa, obfituje w wyrazy pogardy wobec osób z niższych warstw społecznych, niewykształconych, pobierających zapomogi od państwa. Jest przeciwny rozwiniętej polityce socjalnej, co trudno nazwać postawą lewicową. Wysokie poparcie dla prawicy tłumaczył odwoływaniem się przez nią do „chamów i prostaków”, krytykował wszelkie próby zrozumienia motywacji tych wyborców, uznając, że to już właściwie akceptacja i usprawiedliwianie ich moralnej niższości.
Nie przekonywał go fakt, że ludzie mniej zamożni muszą w większym stopniu kierować się własnym interesem ekonomicznym – choćby po to, by móc zadbać o swoje dzieci. On sam nigdy nie musiał się o to martwić, bo swoją pozycję klasową odziedziczył, a nie wypracował – urodził się w zamożnej, inteligenckiej, zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Jego ojciec, Stanisław Hartman, był znanym profesorem matematyki, a pradziadek szanowanym prawnikiem i postępowym rabinem.
Wygląda więc na to, że według profesora sprawców przestępstw seksualnych wobec dzieci nie wolno potępiać, ale wyborców prawicy już tak. Chyba że miał jednak na myśli pedofilów, którzy nie krzywdzą, i piętnowanie polegające na zadawaniu fizycznych tortur, w co szczerze wątpię.
W dużej mierze zgadzam się z Tomaszem Kozakiem, który na naszych łamach bronił kandydatury Hartmana z pozycji marksistowskich. Idealizowanie ludu jest upupiające, zakłamane i nie ma większego sensu. Razi jednak ordynarna pogarda wobec każdego, kto nie jest wykształconym inteligentem o progresywnym światopoglądzie. Profesor niewątpliwie przejawia tendencje megalomańskie, uznając swoją wyższość nie tylko na poziomie społecznym, ale nawet genetycznym. W 2019 roku na antenie TVN24 stwierdził na przykład, że „masowe wykształcenie Polaków jest niemożliwe biologicznie”, przekonując, że większość nie ma dostatecznie rozwiniętej inteligencji.
Przypomnę jeszcze, że Hartman ma na koncie sporo żenujących, dziaderskich wypowiedzi. Na przykład w 2017 roku, odnosząc się do występu Maryli Rodowicz, przekonywał, że „nie ma takiego, kto uważałby, że stare baby powinny fikać w różowych miniówach”. Z kolei w 2015 roku chwalił się, że wystąpił na gali rozdania Paszportów Polityki „pod krawatem bordo”, nie to, co odbierający nagrodę Zygmunt Miłoszewski, którego nazwał obdartusem, bo nie spodobało mu się, że pisarz w swoim przemówieniu uderzył w ówczesną władzę.
czytaj także
„Do różnych urzędników zajmujących się kulturą, którzy dziś przyszli na imprezę ludzi kultury: macie państwo niezły tupet” – powiedział Miłoszewski, co było przytykiem do zasiadających na sali prezydenta Bronisława Komorowskiego i ministry kultury Małgorzaty Omilanowskiej. Hartman popełnił wówczas felieton, nazywając laureata smarkaczem gryzącym rękę, która go karmi. Profesor nie omieszkał też wspomnieć, że sam podczas gali otoczony był przez „pachnące dekolty” (kontrastujące z brudasem Miłoszewskim).
Najbardziej rozpoznawalna twarz Lewicy
Do wyborów zostały dwa miesiące i nie ma powodu, by sądzić, że odpuściłby sobie kolejne tego rodzaju wypowiedzi, co raczej nie pomogłoby Nowej Lewicy. Chyba że w zyskaniu większej popularności, bo Hartman w ciągu tygodnia wyrósł na jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy lewej strony politycznej. Ale popularność nie musi przekładać się na głosy.
Przyznam, że zapowiadana kandydatura prof. Hartmana jawiła mi się jako szansa na przerwanie nudy, która charakteryzuje politykę Lewicy. Liczyłam, że wykorzysta swój radykalnie antyklerykalny potencjał. 42 proc. Polek i Polaków ma złe zdanie o Kościele katolickim i są to głównie młodzi ludzie z większych miast, czyli grupa najbardziej przychylna lewicowym postulatom. Wypowiedzi lewicowych polityków i polityczek na ten temat są raczej ostrożne oraz, no właśnie, nudne. Pozostaje liczyć, że po bardziej stanowczą, antykościelną narrację sięgnie przynajmniej pisarz Jacek Dehnel, którego ogłoszono jako warszawskiego kandydata Lewicy, i na razie nie wykreślono.