Obawiamy się, że przez ten rok odejdzie kolejne 30 osób. To nie ma sensu. TR będzie już wtedy tylko wydmuszką, literami w logotypie.
Konflikt w TR narasta od 2019 roku, ale toczył się w ukryciu, między gabinetami dyrektorskimi i zespołem, a także między samym teatrem a Biurem Kultury Miasta Warszawy. 20 czerwca 2022 roku zespół aktorski konflikt ujawnił, pisząc na Facebooku: „W ciągu ostatnich dwóch lat zespół naszego teatru opuściło około 30 osób. […] m.in. koordynatorka Zespołu Edukacji TR Warszawa, pracowniczka naszego teatru od 26 lat; kierowniczka widowni, staż pracy: 12 lat; realizator wideo, staż pracy: 16 lat; asystent literacki, staż pracy: 10 lat; aktorka, staż pracy: 18 lat; aktor, staż pracy 18 lat”.
Aktorzy ujawnili, że najczęściej powodem odejścia z pracy było przemęczenie napięciami w pracy, wypalenie psychiczne, zastraszenie. Działania dyrektorki Natalii Dzieduszyckiej, jej pełnomocnika ds. programowych Romana Pawłowskiego oraz dyrektora artystycznego Grzegorza Jarzyny opisali jako pozorowane, wobec czego w styczniu 2022 roku zostało złożone wobec nich wotum nieufności. Zostało ono uchwalone przez Komisję Zakładową OZZ IP, do której należy 51 pracowników TR Warszawa (spośród 84 zatrudnionych w teatrze).
Rafał Trzaskowski ostatecznie zapowiedział na wrzesień ogłoszenie konkursu na nową dyrekcję, ale jego rozstrzygnięcie nastąpi na początku roku 2023, a zmiana na stanowiskach – dopiero we wrześniu 2023 roku.
W rozmowie z Mikołajem Lizutem w Tok FM Natalia Dzieduszycka zapowiedziała, że weźmie udział w konkursie, a Grzegorz Jarzyna stwierdził, że w zaistniałej sytuacji jest bezradny. Aktorzy oświadczyli, że do września 2023 roku zespół się „wykrwawi”, i mają nadzieję na bardziej zdecydowane działania organizatora, czyli warszawskiego Biura Kultury.
Aldona Machnowska-Góra, zastępczyni Prezydenta m.st. Warszawy, powiedziała w rozmowie z Krytyką Polityczną, że teatr działa, wyjeżdża za granicę, przedstawienia się odbywają, nie ma zatem podstaw, by przyspieszać procedurę odwołania dyrekcji.
Biuro Kultury zdaje sobie oczywiście sprawę z „kryzysu zaufania i komunikacji”, bo takie sygnały docierały do niego już w 2021 roku, obstaje jednak przy wytrwaniu do końca kadencji Natalii Dzieduszyckiej, która upływa 31 sierpnia 2023 roku. W pisemnym oświadczeniu podkreśla, że „w 2021 r. nie wpłynęło do Biura Kultury pismo, zarówno ze strony Komisji Zakładowej, jak i dyrekcji Teatru, które byłoby formalnym zgłoszeniem zaistniałego w instytucji problemu”. Dodaje, że mediacje zaczęły się dopiero w 2022 roku, w następstwie pisma z 17 stycznia, podpisanego przez Dobromira Dymeckiego z upoważnienia Prezydium Komisji Zakładowej OZZ IP przy TR, w którym czytamy o „braku zaufania do dyrekcji Teatru, poczuciu braku poszanowania pracowników i pracowniczek, masowych zwolnieniach wartościowych i kompetentnych osób oraz postępującej degradacji atmosfery twórczej na rzecz korporacyjnych procedur”. 18 stycznia do biura wpłynęło mailowo wotum nieufności wobec dyrekcji i pełnomocników TR Warszawa. Rozpoczęły się spotkania i mediacje, które jednak zakończyły się fiaskiem.
Rozmawiamy z członkami Zespołu Edukacji TR Warszawa: Michałem Domańskim i Anną Rochowską, koordynatorką zespołu, pracowniczką z 26-letnim stażem, której odejście stało się bezpośrednią przyczyną medialnego protestu aktorów.
Katarzyna Przyborska: Dlaczego pani odeszła?
Anna Rochowska: Nie godzę się na to, co dzieje się w teatrze. Nie byłam szykanowana, nie miałam kłopotów, ale widzę, co się od dwóch lat dzieje w zespole. Angażowałam się także w to, żeby sytuację naprawiać. Nie udało się, więc złożyłam wypowiedzenie.
Michał Domański: Ania jest jedną z najbardziej doświadczonych osób w zespole, jest dla nas autorytetem i wsparciem. Jej odejście to ostateczny znak, że dyrekcja się skompromitowała.
A.R.: Poczułam, że wyczerpują się siły. Co można zrobić w sytuacji, gdy dyrekcja, która dostaje sygnał za sygnałem, że zespół nie chce z nią pracować, nie bierze tego do siebie i nie rezygnuje? Można tylko samej odejść.
M.D.: Wiele osób odeszło, chcąc w ten sposób okazać swój opór i niezgodę. Jednak decyzja Ani przelała czarę.
czytaj także
Dlaczego mediacje się nie powiodły?
A.R.: Według mnie mediatorka przyszła do nas za późno i nie spotkała się z gotowością do realnej zmiany ze strony dyrekcji.
M.D.: Natalia Dzieduszycka napisała w mediach społecznościowych, że nie zmieni sposobu zarządzania. Pisała o „podległym jej teatrze, o swoim pomyśle jego rozwoju” i o tym, że „nie zmusza nikogo, aby go przyjmował wbrew sobie”. Te słowa świadczą o tym, co myśli o teatrze. Na pewno nie traktuje go jako miejsca pracy zespołowej.
A.R.: To w dużym stopniu pokazuje, jak bardzo nie rozumie istoty teatru. Jej zdaniem każdego można wymienić – otwarcie mówiła, że zamiast stałego zespołu technicznego wolałaby zatrudniać przypadkowych pracowników na zlecenie. Ktoś, kto myśli, że spektakle można robić z doskoku, nie znając ich, nie czując ich rytmu, nie rozumie, czym jest materia, którą zarządza.
M.D.: Dodatkowo pamiętajmy, że TR to teatr oparty bardzo silnie na lewicowych wartościach. A takie zarządzanie bezpośrednio im zaprzecza. Zespół próbował w trakcie mediacji uświadomić dyrekcji, że nie jesteśmy w stanie uczestniczyć w takiej hipokryzji. Ale to nie zostało zrozumiane. Drugą kwestią sprawiającą, że zwątpiliśmy w mediacje, było ich niepoważne traktowanie przez dyrekcję – niestosowanie się do ustaleń, deklaracje bez pokrycia, zakulisowe naciski i celowe wprowadzanie w błąd. To wszystko wpłynęło na utratę naszego zaufania.
Czy związek zawodowy jest w sporze zbiorowym?
A.R.: Jeśli związek zawodowy wejdzie na formalną ścieżkę sporu zbiorowego, będzie musiał przejść przez kolejne mediacje, a ten etap juz się odbył, do niczego nie doprowadził i wszystkich wyczerpał. Nikt nie ma już sił na kolejne jałowe rozmowy. A w sporze z dyrekcją, nieformalnym z punktu widzenia prawa, związek jest od dawna.
Czy aktywność medialna aktorów to ruch taktyczny, w sytuacji, w której związek nie ma sił?
A.R.: Przede wszystkim zespół aktorski i związek zawodowy to nie są dwie odrębne komórki. To są zbiory, które się przenikają. Zespół aktorski TR od dawna bierze aktywny udział w życiu wewnętrznym teatru, dlatego tak podkreślamy, że mówimy jednym głosem. Stale jesteśmy ze sobą w kontakcie, we wszystkich rozmowach z dyrekcją czy biurem kultury jesteśmy razem.
M.D.: Natomiast faktycznie wszyscy poczuli, że są już u krańca sił, moment złożenia przez Anię wypowiedzenia był krytyczny, zadziałał jednak stymulująco, bo uświadomił nam, że nikt z nas już dłużej tej sytuacji nie zniesie. Aktorzy zdecydowali się wykorzystać narzędzia, które posiadają, w tym swoją rozpoznawalność i umiejętność poruszania się w świecie mediów, żeby nasz protest został usłyszany poza zamkniętymi spotkaniami. Zespół aktorski zdecydował się mówić otwarcie, że chce zmiany. To dało wszystkim nową energię. Jesteśmy im bardzo wdzięczni.
czytaj także
Czy będą prowadzone dalsze rozmowy z Biurem Kultury?
A.R.: Biuro Kultury zadeklarowało ogłoszenie konkursu, ale jego finał jest planowany dopiero za rok. Oznacza to, że przez ten czas teatr będzie prowadzony w warunkach gigantycznego konfliktu.
M.D.: Obawiamy się, że przez ten rok odejdzie kolejne 30 osób. To nie ma sensu. TR będzie już wtedy tylko wydmuszką, literami w logotypie.
Jakie są przyczyny konfliktu? Pojawiają się określenia typu „pewne sprawy” albo „trudności komunikacyjne”, mówicie o przemocy. Co się rzeczywiście dzieje?
A.R.: Kiedy patrzy się w dokumenty, to tam się wszystko z grubsza zgadza. Ale mamy w statucie zapisane, że jesteśmy zespołowym teatrem, że pracujemy razem. Kiedy Natalia Dzieduszycka i Grzegorz Jarzyna obejmowali teatr, też deklarowali zespołowość. W rzeczywistości po wygraniu przez Natalię Dzieduszycką konkursu bardzo szybko okazało się, że nasze kompetencje, wiedza czy umiejętności nie są brane pod uwagę. Dopóki Natalia była pełniącą obowiązki − wysłuchiwała nas. Potem po prostu przedstawiła nam nową strukturę pracowniczą do przyjęcia, bez dyskusji.
Autorytarnie? Tego wcześniej nie było?
A.R.: Nie. Dostała świetny zespół, nie tylko aktorski, ale również ten na zapleczu. Ludzi kompetentnych, pracujących wiele lat, kochających ten teatr i wiedzących, jak teatr artystyczny ma działać. I nie trzeba było tam zmian. A ona poprzestawiała nas jak układankę.
Z jaką misją przyszła do TR Natalia Dzieduszycka?
A.R.: Natalia została powołana jako p.o. dyrekcji, by naprawić trudną sytuację finansową teatru, wprowadzić finansowy reżim. I to, przy wsparciu nowej księgowej się dokonało. Zespół nie ma tu zarzutów. Wiedzieliśmy, że zmiana jest potrzebna, bo to są publiczne pieniądze, wszyscy się do tego wdrożyliśmy, nie wydajemy złotówki bez potwierdzenia, że możemy to zrobić. To jest na jej plus. Natomiast zmiany w strukturze organizacyjnej teatru uderzały w ludzi, w relacje w zespole.
Co to znaczy? Zmiana funkcji stanowisk?
A.R.: Tak. Zmiany w dobrze funkcjonującym organizmie. Utworzenie nowych etatów – bez przemyślanego, konkretnego i znanego wszystkim zakresu obowiązków (pojawiła się np. „pełnomocniczka dyrekcji ds. rozwoju organizacji”). Utworzone zostały stanowiska koordynatorów zespołów, którzy z założenia pozbawieni mieli być budżetów. Może się wydawać, że to delikatne przesunięcia, ale one przestają być delikatne, jak patrzymy na twarde fakty.
To znaczy?
A.R.: Odebranie niektórym osobom funkcji kierowników działów i zastąpienie jej rolą koordynatorów sprawiło, że struktura zaczęła się chwiać, a wypracowane sposoby działania okazały się bezużyteczne. Na wysokie stanowiska zatrudniano osoby, których funkcja nie była jasna, a ich działania destabilizujące. Dyrekcja nastawiała pracowników przeciwko sobie, likwidowała działy i stanowiska, które dobrze funkcjonowały – koronnym przykładem jest dział wideo, który zlikwidowano tylko po to, żeby zwolnić osobę go prowadzącą, która prowadziła go kompetentnie i nie można było usunąć jej z innego powodu. Finałem tej sytuacji była próba reaktywacji tego działu po upływie wymaganego czasu.
Do tego dochodzi zmienianie zakresu obowiązków tak, aby zabrać pracownikowi to, co najistotniejsze w jego funkcji, bo stał się niewygodny, albo tak, aby dodać tam szereg obowiązków wykraczających poza jego funkcję, a potem gnębienie go za to, że nie chce tego dokumentu podpisać. I nie mniej ważne: wprowadzenie w komunikacji wewnętrznej stylu, który w pewnym momencie nie przypominał nic innego, tylko nowomowę. Absurd został osiągnięty, gdy peany zachwytu i wzajemnych gratulacji popłynęły po zamontowaniu nowych sedesów.
Zwykły brak szacunku do ludzi i tego, co robią, odczuło wiele osób. Niektórych jedynie wyśmiano za prośbę o podwyżkę, inni doświadczyli naruszenia zaufania i nękania. W tym trybie nowego zarządzania pracownik jest tylko narzędziem, które można wykorzystać do swoich celów, a potem go odsunąć, a jeśli stawia opór, nie chce być lojalny – zamęczyć, by sam odszedł. Tego w tak brutalnej formie i na taką skalę jeszcze w tym teatrze nie doświadczyliśmy.
czytaj także
Czyli jakaś nowa struktura władzy?
A.R.: Tak, to jest w ogóle szerszy temat. Grzegorz Jarzyna od dawna chciał eksperymentować ze strukturą. W pewnym momencie uwiodła go idea płaskiej struktury. Zatrudnił w teatrze doradczynię czy coacherkę, która miała zrobić z nas nowy, lepszy zespół, pozbawiony hierarchii. Ten pomysł w tym wykonaniu oczywiście okazał się fiaskiem, nie można wprowadzać takich rzeczy, tak naprawdę ich nie rozumiejąc i całym swoim zachowaniem zaprzeczając temu, co chce się w teorii wprowadzić. Ale Natalia Dzieduszycka nie bawiła się już w rysowanie nam na tablicy schematów spłaszczania struktury, po prostu zaczęła ją dekonstruować. Dotąd nie wiemy, w jakim celu.
M.D.: Wprowadziła wiele osób jako pełnomocników, którzy nie mieli żadnego zaczepienia w strukturze i niedookreślone kompetencje.
A.R.: Te zmiany doprowadziły do absurdów. Jeden pracownik mógł jednocześnie odpowiadać przed trzema osobami. I które z tych zadań miało być ważniejsze? A reakcją na prośby zespołu, wyrażaną bodajże od 2020 roku, o ewaluację struktury było: to dopiero początek, „zewaluujemy strukturę pod koniec kadencji”.
Czy zmiana struktury miała się jakoś do naprawy finansów?
A.R.: Z mojej perspektywy to dwie różne ścieżki. Można było naprawić finanse bez zmiany struktury, która nie miała żadnej wyraźnej przyczyny.
Ostatecznie jednak jest tak, jak mówi Biuro Kultury: spektakle się odbywają, teatr działa.
M.D.: Perspektywa Biura Kultury może być rzeczywiście inna. Tak jak pewnie części opinii publicznej: budynek jest, teatr gra spektakle, jest wizytówką Warszawy, wszystko działa. Ale my patrzymy od wewnątrz: mieliśmy jedną premierę w tym sezonie z zespołem aktorskim TR Warszawa. Jedną. To jest porażka dla teatru.
Jesteśmy pracownikami działu pedagogiki, jesteśmy bardzo blisko ludzi i widzimy problemy nie tylko w ułożeniu struktury, ale i tym, że jej wady coraz bardziej przeciążają nasze działy. Ludzie są przemęczeni napięciami. Dział rozwoju publiczności jest zniszczony, dział produkcji jest niedokadrowany, dział techniczny w strzępach.
Odeszło 30 osób, czy to ich brakuje?
A.R.: Odejścia ludzi kompetentnych, profesjonalnych, oddanych temu miejscu były tak duże, że nie wystarczy zastąpić ich nowymi osobami. Gdyby to były dwie osoby, to bylibyśmy w stanie odnawiać się naturalnie, wciągać je stopniowo.
M.D.: Przy produkcji i eksploatacji spektakli to szczególnie ważne. Kiedy odchodzi osoba z techniki, która znała na pamięć cały spektakl – i nie jest zabezpieczone realne przekazanie prowadzenia spektaklu, to spektakl trzeba odwołać. A w technice były odejścia tylko w fatalnej, złej atmosferze; tylko bez dogadania się, w sporze, w gniewie.
Grzegorz Jarzyna mówił w radiu, że jest bezradny. To prawda, czy jednak mógłby coś zrobić?
M.D.: Jest bezradny, bo jest skonfliktowany z zespołem. Aktorzy nie chcą z nim pracować.
Dlaczego?
A.R.: Na to pytanie pewnie powinien odpowiedzieć ktoś z zespołu artystycznego, ale powszechnie wiadomo, że w relacjach Grzegorza z tym zespołem doszło do wielu nadużyć, gdy sfera prywatna zaczęła być zbyt intensywnie obecna w pracy nad kolejnymi spektaklami, gdy argumenty z merytorycznych i artystycznych zaczęły być personalne.
Jak tę sytuację uzdrowić?
A.R.: Teraz jest trudniej niż pół roku temu. Byłam w tym zespole 26 lat, powiem, co czuję. Potrzebowalibyśmy roku na to, by się „odchuchać”. Zadbać o siebie wewnętrznie. Oczywiście chcemy grać. To, co wypracowaliśmy przez lata, to, co jest naszą legendą, jest żywe. Praca z reżyserami, eksperymenty, szukanie nowych dróg, młodzi artyści, artyści średniego pokolenia, których nie ma, a powinni być w naszym teatrze.
Roman Pawłowski i Grzegorz Jarzyna postawili na dwie ścieżki: międzynarodową, uznanych mistrzów o „potencjale międzynarodowym”, i debiuty. I super, że debiuty są, młodzi reżyserzy mają szansę zrobić u nas spektakl dobry, bardzo dobry albo poprawny, i zasilają teatr swoją energią. Dlaczego nie mówi się o nich jak o twórcach z potencjałem międzynarodowym? Dlaczego nie wracają do nas reżyserki, reżyserzy, którzy są już po debiucie? To błąd. Potrzebujemy też odtworzyć tkankę ludzką. Wiele z osób, które odeszły, już nie wrócą, choć bardzo ich zespół potrzebuje, ale też trzeba czasu, by i nowe osoby stały się członkami zespołu. Trzeba czasu, by uczyć się od siebie nawzajem, szukać wspólnych nowych dróg.
Zachowujemy pamięć o tym, kim byliśmy dwadzieścia czy piętnaście lat temu, ale świat się zmienił, ma inne oczekiwania. I teatr się zmienił. Chyba skończył się czas wielkich mistrzów.
TR nie będzie pierwszy na tej drodze.
A.R.: Oczywiście. Widać potrzebę zmiany, widać potrzebę rzeczywistej partycypacji.
Demokracja po trzydziestu latach nas dogoniła? Przestała być postulatem, stała się żądaniem? To zaczyna być widoczne w różnych instytucjach, w różnych obszarach.
A.R.: Zdecydowanie. Z mojej perspektywy, absolwentki wiedzy o teatrze, mogę powiedzieć, że w dzisiejszym teatrze skończył się czas wielkich mistrzów, przyszedł czas na pracę zespołową, na pracę grupy twórczej.
M.D.: A gdzie indziej można zrobić taki eksperyment, jak nie w TR Warszawa? Jesteśmy jako teatr gotowi przez ten rok mieć kogoś z zespołu jako pełniącego obowiązki dyrektora i działać. Teraz jeszcze wierzymy, że możemy mieć ten wspaniały teatr i go rozwijać.
Roman Pawłowski powiedział: „będziemy odchodzić, ale teatr przeżyje”. A pracownicy próbują powiedzieć: bez ludzi wielka idea teatru jest pusta.
Czyli koniec niewidzialnej pracy?
A.R.: Od kilku lat na bankietach premierowych było tak, że Roman Pawłowski (pełnomocnik dyrekcji do spraw programu) wyczytywał do oklasków z kartki wszystkich (albo prawie wszystkich), którzy brali udział w przygotowaniu spektaklu – nie tylko twórców. Ale to niestety są puste gesty, bo wiele z tych osób jest w codziennej praktyce poniżanych, pomijanych, niedostrzeganych.
M.D.: Realizatorzy wideo, dźwięku, pedagodzy teatru nie potrzebują być na plakatach. Potrzebujemy czuć, że jesteśmy traktowani z szacunkiem, że jesteśmy w zespole.
A.R.: Już czas na zmianę, dalej w ten sposób się nie da pracować. My nie uważamy, że oni są źli, tylko że przegapili moment, kiedy mogli z honorem odejść. Natalia Dzieduszycka mogła powiedzieć: wykonałam swoje zadanie, naprawiłam finanse, dzięki temu teatr stanął na nogi. Wszyscy by ją chwalili, a ona szybko znalazłaby kolejne takie instytucje, które trzeba naprawić.
Nie potrzebujemy kogoś, kto cytując spektakl René Pollescha „przeczołga nas po scenie”, czy jest dojrzałym uhonorowanym twórcą, czy młodym debiutantem. Nie chcemy, żeby ktokolwiek nas przeczołgiwał. I chcemy prowadzić na ten temat dyskusję, być świadomi, jakim narzędziem jest teatr, na co pozwala, a czego w nim robić się nie powinno. Nie chodzi o ojcobójstwo, choć to medialne hasło, jasne. Chodzi o przerwanie tego przemocowego schematu myślenia, który tak mocno zanurzony jest w zjawisku władzy. Dlatego nasz protest wygląda tak, a nie inaczej: toczy się czynnie od dwóch lat, powoli, jest oparty na rozmowach, na próbach naprawy, na dawaniu kolejnych szans, wreszcie na deklaracjach publicznych, kiedy zrozumieliśmy, że wewnątrz już nikt nas nie słucha.
To ważne, żeby zrozumieć, jaką drogę przeszedł zespół TR. Był ukształtowany na micie wielkich reżyserów, mistrzów, którzy mogą dla sztuki zrobić z drugim człowiekiem wszystko. W pewnym momencie zaczęliśmy czuć, że nie chcemy tego, nie chcemy być poniżani dla sztuki, nie chcemy się bać. W 2016 roku założyliśmy związek zawodowy i jakkolwiek to może dziwnie zabrzmieć: baliśmy się to zrobić. W lewicowym teatrze baliśmy się powiedzieć, że chcemy mieć swoje prawa i jakiś wpływ na to, co się z nami w tej instytucji dzieje.
czytaj także
Grzegorz Jarzyna się na nas za ten związek na pewien czas obraził. Gdzie bylibyśmy jednak dziś, gdyby nie to narzędzie ochrony pracowników? Związek od początku regularnie bierze pod ochronę osoby, które są nękane. Od tamtego czasu powróciły też świadczenia dla pracowników, które poprzednia księgowość zlikwidowała. Jako pracownicy staliśmy się na przestrzeni tych kilku lat bardziej podmiotowi, mieliśmy swój głos. Z tego wzięła się siła, żeby przyjrzeć się temu, co się dzieje w strukturze, żeby zacząć ze sobą rozmawiać, o tym, o czym dotąd kazano nam milczeć: jak się jest traktowanym i manipulowanym. Siła, żeby to stematyzować i żeby stanąć za sobą, wspierać się. To jest ogromne osiągnięcie tego zespołu, coś, co tworzy jego kręgosłup.
**
Anna Rochowska – pedagożka teatru, koordynatorka Zespołu Edukacji TR Warszawa – w którym pracuje od 1996 roku; członkini Stowarzyszenia Pedagogów Teatru. Wykłada na Wydziale Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza.
Michał Domański – pedagog, instruktor i trener sztuk teatralnych, reżyser, artysta performance i wizualny.