Rolnicy z AGROunii przywieźli ze sobą do Warszawy już nie zwłoki ani nie odrąbaną głowę świni, ale dwa żywe prosięta, które stały się rekwizytem w czasie protestu. Piszczały ze strachu, ściśnięte w rozgorączkowanym tłumie, jedno z nich upadło na podłogę. Na relacji z protestu widać, jak trzęsie się, leżąc i nie mogąc się podnieść.
AGROunia lubi wykorzystywać świnie, żeby zwrócić uwagę na swoje protesty. Trudno zapomnieć widok umęczonych zwłok zwierzęcia wyrzuconego na torowisko na jednym z placów Warszawy w marcu 2019 roku. Miasto oczywiście pełne jest zwierzęcych zwłok, ale nie w takim miejscu i kontekście. Świńskie ciało leżące w nietypowym miejscu, tuż obok przejeżdżającego tramwaju, robi wrażenie, jakiego nie robią zwierzęce szczątki w lodówce, sklepie lub restauracji. To gest transgresywny, niezależnie od faktu, że komunikacja miejska codziennie wozi fragmenty świńskich korpusów – w torbach na zakupy lub pogryzione i nadtrawione w żołądkach pasażerów.
Traktując martwe zwierzęta jak uliczne rekwizyty, przedmioty protestu, rolnicy z AGROunii nie robią nic nowego. Dwadzieścia lat temu podobnie zachowywała się Samoobrona. Pamiętam odrąbaną głowę świni wieńczącą jedną z ówczesnych rolniczych blokad. „Andrzej Lepper patrzy na nas z góry i jest dumny!” – powiedział kiedyś Michał Kołodziejczak, który szefuje AGROunii i chyba lubi, kiedy o nim mówią, że jest „nowym Lepperem”. Na jednym ze zdjęć z protestu sam trzyma odciętą głowę zwierzęcia.
Prosię z kokardką
Na tym tle niedawna akcja AGROunii w budynku Ministerstwa Rolnictwa może się wydawać umiarkowana. Tym razem grupa rolników przywiozła ze sobą do Warszawy dwa żywe prosięta. W symbolicznym geście chcieli je przekazać ministerstwu, co miało ilustrować złą sytuację polskich hodowców, niezdolnych do kontynuowania swojej działalności.
Podczas szarpaniny z ochroną w drzwiach budynku trzymane na rękach zwierzęta piszczały ze strachu, ściśnięte w rozgorączkowanym tłumie. W pewnym momencie jedno z nich upadło na podłogę i zostało popchnięte nogą w głąb budynku. Na relacji z protestu widać, jak trzęsie się, leżąc i nie mogąc się podnieść. Nad wyraźnie zestresowanym zwierzęciem pochyla się pracownica ministerstwa i przytrzymuje je.
Widok bezradnego, przestraszonego zwierzęcia, którego – dziecięce przecież – ciało dla żartu obwiązano czerwoną wstążką z kokardą, wciąż mam przed oczami. Ten obraz jest dla mnie esencją problemu uprzedmiotowienia i przemocy wobec zwierząt, wpisanych we współczesne rolnictwo. W jego dzisiejszym modelu zwierzęta służą do załatwiania ludzkich interesów, a stopień normalizacji bezdusznego, instrumentalnego podejścia widać, nawet gdy oczekuje się od zwierzęcia odegrania nietypowej roli.
czytaj także
Zresztą wiele elementów protestu – słów, gestów, zachowań – było znamiennych. Choćby moment, kiedy Kołodziejczak po decyzji o wyjściu z budynku, próbując podnieść świnkę z podłogi, mówi do niej łagodnie „chodź misiu, chodź, nie bój się”. Sztuczność tej troski biła po oczach. Przecież moment konfrontacji z ochroną budynku był przewidywalny i od początku było jasne, że zwierzęta mogą paść jego ofiarą.
I to stwierdzenie, że „tradycyjna hodowla świń umiera”, które perfidnie podmienia ofiary i zawłaszcza problem zabijania, nieuchronnie przecież wpisany w hodowlę dla mięsa. Podana w trakcie protestu informacja, że „pogłowie świń w ciągu ostatnich lat spada”, ma być dowodem krzywdy. Ów spadek nazwany zostaje „niebezpiecznym”, choć z punktu widzenia świni to przecież proces hodowli jest zagrożeniem.
Zdradzieckie ryje
Na tym nie koniec. AGROunia przyniosła pod ministerstwo również inny rekwizyt: koryto. Kołodziejczak wysypał do niego karmę dla świń, mówiąc, że teraz w korycie „mogą umoczyć swoje zdradzieckie ryje” politycy, których obwinia o problemy hodowców. „Politycy uwielbiają koryto, niech paskudne ryje, które doprowadziły nas do upadku, zanurzą się i najedzą” – cedził przez zęby.
Tak oto znienawidzeni oponenci zamieniają się w obrzydliwe zwierzęta, którym przypisano jednoznacznie negatywne cechy – zachłanność, nieopanowanie i egoizm. Niewiarygodne, że to te same zwierzęta, które „kochają” i którymi „opiekują się” hodowcy z rodzinnych gospodarstw, bronionych przez AGROunię. Te, które przynieśli na rękach pod ministerstwo i podejrzanie kompulsywnie drapali za uchem, kiedy skierowane były na nich kamery.
Ktoś może zaprotestować: to tylko figura retoryczna, tak się mówi, to nic nie znaczy. Owszem, znaczy. W sposobie mówienia ujawniają się głębokie założenia co do rzeczywistego statusu zwierząt, zresztą w ogóle: innych. Wiem, że dla zrozumienia stosunku AGROunii do kwestii ochrony zwierząt wystarczy przypomnieć fakt jej ostrego protestu nawet przeciwko projektowi stosunkowo ograniczonych zmian prawnych, jakim była „piątka dla zwierząt”. Jednak to nie wszystko.
Martwe ciała zwierząt lub ich fragmenty wyrzucane są na ulice miast w geście protestu, bo traktowane są podobnie jak produkty roślinne. Chodzi o szok ostentacyjnego marnotrawienia żywności. Świńskie głowy i korpusy leżą pośród ziemniaków, jabłek, kapusty. Tak jak Samoobrona publicznie marnowała zboże, wysypując je z wagonów kolejowych na tory, tak AGROunia na pokaz porzuca zwłoki świni. Przykładanie podobnej miary do roślin i zwierząt jest prawdziwym problemem współczesnego rolnictwa. I współczesnej konsumpcji.
Czego nie rozumiesz?
„Problemy, o których mówimy, są trudne do zrozumienia przez społeczeństwo, które nie ma do czynienia z rolnictwem” – mówił Kołodziejczak w trakcie protestu. To prawda, większość nie myśli na co dzień o tym, jak zorganizowana jest tak zwana produkcja zwierzęca. Nie rozumie również roli korporacji w rolnictwie, ich rosnących możliwości dyktowania cen, przejmowania rynków zbytu. Zapewne nie każdy potrafi wyjaśnić zasady chowu kontraktowego prosiąt. Określenia w rodzaju „tucz nakładczy” lub „stado zarodowe” brzmią dla większości obco.
Trudności ze zrozumieniem problemów rolnictwa sięgają jednak dalej. Przede wszystkim nie traktuje się go jako kluczowego elementu kultury, związanego z realizacją podstawowych wartości etycznych. W dyskusjach o rolnictwie ginie fakt, że wybór jego modelu jest kwestią życia i śmierci. Wciąż brakuje świadomości, że wybieramy go wspólnie. Nie jest to rola wyłącznie hodowców, korporacji i rządów. Problemy rolników i z rolnikami nie są wewnętrznymi problemami rolnictwa.
I nie jest tak, że problemy te są trudne do zrozumienia tylko dla osób, które nie mają bezpośredniego związku z rolnictwem. Paradoksalnie bliskość tej tematyki utrudnia rozumienie jej szerszego kontekstu, wyobrażenie sobie zmian i uświadomienie własnej negatywnej roli. Naprawdę można się przyzwyczaić do krzywdzenia i traktować je jako normalność.