Świat

Co z gruzińskim marzeniem?

Gruzja od lat tkwi w systemie, który można określić jako hybrydę demokracji i autorytaryzmu. Rządzący nie mają intencji, żeby przeprowadzać realne zmiany w stronę tej pierwszej. Są też za słabi, by w pełni realizować swoje dyktatorskie ambicje. Czy to się zmieni?

W sobotę Gruzini głosowali na burmistrzów i członków rad lokalnych (Sakrebulos) w 64 municypiach. Przyzwyczailiśmy się do tego, że wybory polityczne w Gruzji nie cieszą się szczególnym zainteresowaniem za granicą.

Jak w takim razie krajowi z jednymi z najgorzej ocenianych władz lokalnych w Europie udało się tym razem przyciągnąć ponadprzeciętną uwagę światowej opinii publicznej? Niestety odpowiedzi na to pytanie nie należy szukać we wzmocnieniu gruzińskiego społeczeństwa obywatelskiego, lecz w aresztowaniu byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego w ogniu kryzysu politycznego, który trawi Gruzję od lat.

Dzień przed sobotnimi wyborami Saakaszwili powrócił do kraju po raz pierwszy od 2013 roku. Jako niekwestionowany lider gruzińskiej opozycji liczył na mobilizację zwolenników i poprowadzenie swojego ruchu do zwycięstwa w kluczowych wyborach. Zamiast wiwatu tłumów Saakaszwilego powitała policyjna eskorta do zakładu karnego. Byłego prezydenta Gruzji może czekać nawet sześć lat w więzieniu, na które został skazany in absentia w 2018 roku.

Misza, ulubieniec Międzynarodowego Funduszu Walutowego

Prześledźmy najpierw, jak do tego doszło. Powszechna świadomość Polaków na temat Gruzji zatrzymała się gdzieś w okolicach 2008 roku. Na hasło „gruzińska polityka” w głowie mimowolnie pojawiają się migawki z rosyjskiej agresji, wyprawy Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi czy pociesznego Micheila Saakaszwilego dziękującego Polakom za wsparcie.

Czas w Gruzji jednak nie stoi w miejscu. Nad naszym Miszą, „fajnym chłopakiem”, pupilkiem Zachodu z międzynarodowym wykształceniem i popiersiem Reagana w gabinecie, wkrótce zaczynają gromadzić się ciemne chmury. Jego partia Zjednoczony Ruch Narodowy przegrywa w końcu wybory parlamentarne w 2012 roku, a sam Saakaszwili po zakończeniu swojej kadencji w 2013 roku opuszcza Gruzję.

Niedługo później sąd w Tbilisi wydaje nakaz aresztowania byłego prezydenta. I chociaż stawiane mu zarzuty są z pewnością motywowane politycznie, nie ma wątpliwości co do tego, że Saakaszwili władzy nadużywał. Oprócz przeprowadzenia neoliberalnych reform, których symbolem stał się skok Gruzji ze 112 miejsca na 16 w rankingu najlepszych miejsc dla biznesu, były prezydent marzył też o byciu silnym gruzińskim przywódcą, „jak Stalin czy Beria”. Z jednej strony obniżał podatki, zwalniał urzędników i prywatyzował, z drugiej – konsolidował władzę, ograniczał wolność mediów, rozpędzał demonstracje i wykorzystywał sądownictwo jako narzędzie polityczne.

„Tańczyliśmy, walczyliśmy, jemy. I to jest właśnie Gruzja”

Od Amerykanów Saakaszwili pożyczył też politykę „zero tolerancji” dla przestępczości. Tuż przed jego odejściem od władzy w Gruzji na jednego mieszkańca przypadało więcej więźniów niż w jakimkolwiek innym kraju, z wyjątkiem USA i Rwandy. Zbyt wielu ludzi miało bliskich lub znajomych w więzieniach, by odwrócić wzrok, gdy tuż przed wyborami w 2012 roku wyciekły filmy przedstawiające tortury, pobicia, gwałty i seksualne poniżanie osadzonych. Przewaga Zjednoczonego Ruchu Narodowego topnieje w kilka tygodni. Po dziesięciu latach rządzenia Gruzją Saakaszwili musi odejść.

Wraz z ucieczką z kraju nie kończy się jednak jego polityczna kariera.

Misza angażuje się w sprawę ukraińską i nie przestaje przyciągać uwagi. Zalicza wzloty i upadki – fotel gubernatora Odessy, odebranie obywatelstwa ukraińskiego i przywrócenie go, a w końcu przewodniczenie Komitetowi Wykonawczemu Narodowej Rady ds. Reform. Jednocześnie pozostaje czołową postacią Zjednoczonego Ruchu Narodowego i co raz odgraża się, że do Gruzji wróci.

Bidzin, prezes zarządu Gruzji

Lata neoliberalnych polityk za rządów Saakaszwilego, między innymi brak programu walki z bezrobociem, zasiłków czy prywatyzacja systemu opieki zdrowotnej, odciskają swoje piętno na społeczeństwie.

Gruzini i Gruzinki głosują na zmianę. Zgodnie ze swoją nazwą Gruzińskie Marzenie zdaje się być odpowiedzią na ich potrzeby. Partia przedstawia się jako centrolewicowy związek dążący do udziału w formowaniu i wyrażaniu woli politycznej obywateli Gruzji. Związani z nią politycy obiecują walkę z dyktatorskimi zapędami i postawienie na bezpieczeństwo socjalne, a przy okazji normalizację stosunków z Rosją bez utraty kursu na zbliżenie z Europą. Brzmi jak sensowny program polityczny?

Problem w tym, że Gruzińskie Marzenie powstaje w zasadzie jako projekt miliardera Bidziny Iwaniszwilego, najbogatszego człowieka w Gruzji. Jego fortuna pochodzi z prywatyzacji rosyjskiej gospodarki w latach 90., w szczególności bankowości oraz branży metalurgicznej i energetycznej. Z tamtych czasów oprócz ogromnego majątku pozostaną mu oskarżenia o współpracę z kryminalnym światkiem. Wraca do Gruzji po Rewolucji Róż w 2003 roku i angażuje się w działalność filantropijną, dzięki czemu udaje mu się zyskać sporą popularność. Hojnie wspiera m.in. wpływową Gruzińską Cerkiew Prawosławną, która później nieformalnie poprze go w wyborach. Gdy decyduje się wejść do polityki, jego majątek szacowany jest na połowę gruzińskiego PKB, a o poglądach wiadomo bardzo niewiele.

Po wygranych wyborach parlamentarnych w 2012 roku Iwaniszwili zostaje premierem. Sam odpowiada za najważniejsze decyzje i obsadza kluczowe stanowiska swoimi zaufanymi osobami, wykluczając przy tym koalicjantów. I chociaż jego rząd przeprowadza ważne reformy, m.in. obejmuje większość Gruzinów (bardzo) podstawowym ubezpieczeniem zdrowotnym czy nieznacznie wzmacnia prawa pracownicze, dużo wysiłku poświęca na pokazowe i kontrowersyjne rozliczenie poprzedniej ekipy.

W 2013 roku, zaledwie rok po objęciu urzędu, Iwaniszwili rezygnuje z funkcji premiera. Twierdzi, że zrealizował już swój cel polityczny, czyli odsunięcie Saakaszwilego i jego obozu od władzy. Wciąż jednak zakulisowo kieruje krajem, rodząc tym samym porównania do „prezesa zarządu Gruzji”. Zresztą państwo w pewnym sensie zaczyna przypominać jedną ze spółek w jego portfolio, ponieważ na ważne stanowiska w sektorze publicznym powołuje się po prostu byłych pracowników Iwaniszwilego. Pomimo zarzutów o korupcję, nepotyzm i niejasne wpływy oligarchy Gruzińskie Marzenie ponownie wygrywa wybory w 2016 roku. Do parlamentu wchodzą jeszcze tylko Zjednoczony Ruch Narodowy i prorosyjski Sojusz Patriotów Gruzji.

Gruzja wybrała prezydentkę

czytaj także

Gruzja wybrała prezydentkę

Wojciech Wojtasiewicz

W czasie rządów Gruzińskiego Marzenia co jakiś czas wybuchają skandale i demonstracje uliczne. Jednym z najgłośniejszych wydarzeń jest Noc Gawriłowa, czyli fala protestów, które wybuchają w czerwcu 2019 roku po tym, jak podczas wizyty członek rosyjskiej Dumy Siergiej Gawriłow usiadł na fotelu przewodniczącego parlamentu Gruzji. Na ulice spontanicznie wychodzi kilkanaście tysięcy osób, a policja reaguje brutalnymi atakami z użyciem gazu łzawiącego, gumowych kul i armatek wodnych. Ten, jak i wiele innych protestów, kończy się obietnicami i kosmetycznymi zmianami. Gruzińskie Marzenie trwa.

Kolejny odcinek tego samego programu

Mamy już rok 2020 i kolejne wybory parlamentarne. Wcześniejsze protesty uliczne i presja ze strony Unii Europejskiej zmusiły Gruzińskie Marzenie do przyjęcia poprawek konstytucyjnych zmierzających do stopniowego przejścia z ordynacji mieszanej do proporcjonalnej. Liczba jednomandatowych okręgów zostaje zmniejszona z 73 do 30. Poprzednio to właśnie one dawały największym partiom niesprawiedliwy bonus – dla przykładu, gdy w 2008 roku Zjednoczony Ruch Narodowy uzyskał 58 proc. głosów w wyborach proporcjonalnych, wynik ten przełożył się na prawie 80 proc. mandatów. Obniżono również próg wyborczy, co dało małym partiom opozycyjnym szansę na wejście do parlamentu.

Mimo tych zmian znowu zwycięża Gruzińskie Marzenie, zdobywając aż 61 mandatów z list proporcjonalnych i wszystkie 30 w okręgach jednomandatowych. Drugie miejsce z 36 mandatami zajmuje Siła w Jedności. Zbudowany wokół Zjednoczonego Ruchu Narodowego i samego Saakaszwilego blok stara się pokazywać jako główna siła proeuropejska. Pozostałe siedem formacji, które wchodzą do parlamentu, łącznie uzyskuje mniej niż 20 proc. głosów, co prowadzi do dużej fragmentyzacji opozycji.

W jednej kwestii udaje się jej jednak zjednoczyć. Wszystkie osiem formacji odmawia wejścia do kolejnego parlamentu, oskarżając rządzącą partię o manipulacje i fałszerstwa wyborcze. Polityczny impas trwa miesiącami. Pomimo zaangażowania UE porozumienie udaje się osiągnąć dopiero w kwietniu 2021 roku. Jego najważniejsze postanowienie zakłada, że jeśli Gruzińskie Marzenie osiągnie mniej niż 43 proc. głosów w wyborach lokalnych w 2021 roku, to ogłoszone zostaną przyspieszone wybory parlamentarne.

Problem w tym, że z podpisaniem porozumienia długo zwleka największa partia opozycyjna – Zjednoczony Ruch Narodowy. Zaakceptuje je dopiero na początku września, czyli ponad miesiąc po tym, jak wycofało się z niego Gruzińskie Marzenie, uznając brak podpisu części ugrupowań opozycyjnych za polityczny sabotaż.

Gruzińska pułapka

Tragedią gruzińskiego systemu politycznego jest iluzja wyboru. Chociaż Gruzińskie Marzenie i Zjednoczony Ruch Narodowy przez miesiące kampanii próbują przedstawić się jako dwie różne siły, polaryzując przy tym społeczeństwo, więcej łączy je, niż dzieli.

Obie są skorumpowanymi partiami władzy zbudowanymi wokół swoich patronów – Saakaszwilego i Iwaniszwilego. Nie kierują nimi konkretne ideologie czy szczególna troska o przyszłość kraju. Zjednoczony Ruch Narodowy, oprócz swojej fiksacji na neoliberalizm na sterydach, w innych sprawach z łatwością skacze między pozycjami progresywnymi i konserwatywnymi. Równie oportunistyczne Gruzińskie Marzenie wprowadziło co prawda kilka propracowniczych i społecznych rozwiązań, ale w przeważającej mierze pozostaje wierne wolnemu rynkowi. Tworzona dychotomia, oparta na wyborze między Rosją a Zachodem, jest równie fałszywa. To, co określa Gruzińskie Marzenie i Zjednoczony Ruch Narodowy, to agresywne dążenie do władzy, egoizm i niewrażliwość na potrzeby społeczeństwa.

7 rzeczy, których dowiedziałam się o Micheilu Saakaszwilim podczas podróży autobusem

Gruzja od lat tkwi w systemie, który można określić jako hybrydę demokracji i autorytaryzmu. Rządzący nie mają intencji, żeby przeprowadzać realne zmiany w stronę tej pierwszej. Są też za słabi, by w pełni realizować swoje dyktatorskie ambicje – gdy wiadomo było, że Zjednoczony Ruch Narodowy traci poparcie Gruzinów, obóz Saakaszwilego oddał władzę, bo wiedział, że nie jest w stanie rządzić wbrew większości społeczeństwa i wsparcia Zachodu.

I tak Saakaszwili może głośno wrócić do Gruzji i oznajmić, że jest więźniem politycznym. Gruzińskie Marzenie może wygrać sobotnie wybory, które później przez obserwatorów OBWE zostaną uznane za wolne i konkurencyjne, mimo pewnych problemów. Nie wierzcie jednak, że którakolwiek z tych opcji jest demokratyczną przyszłością Gruzji.

**
Dorota Kolarska jest studentką programu IMESS na UCL School of Slavonic and East European Studies. Absolwentka Philosophy, Politics and Economics na Uniwersytecie Oksfordzkim. Stypendystka Transatlantic Future Leaders Forum w Kongresie Amerykańskim. Zajmuje się tematyką demokratyzacji i metod przetrwania reżimów autorytarnych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij