Potwierdzone info: zjawisko znane jako UFO rzeczywiście występuje. Amerykanie jeszcze nie wiedzą, czy to naprawdę kosmici, ale najbardziej przeraża ich możliwość, że to Chińczycy.
Wiemy, że planet potencjalnie przyjaznych życiu, takich jak Ziemia, jest w sąsiednich i mniej sąsiednich układach słonecznych całkiem sporo. Przekonanie, że jesteśmy we wszechświecie sami, wydaje się zatem bardziej radykalne niż wiara w „latające spodki”. Pod koniec czerwca Departament Obrony USA opublikował pierwszy oficjalny raport na temat tego, co rząd Stanów Zjednoczonych wie o UFO, a właściwie o UAP – unidentified aerial phenomena, czyli niezidentyfikowanych zjawiskach powietrznych.
Odpowiedź brzmi: rząd USA nie wie nic, ale przynajmniej nie udaje, że się nie zastanawia.
czytaj także
Raporty w ogóle były dwa. Wersja poufna, którą otrzymali do wglądu członkowie Kongresu, była dziesięć razy grubsza niż tych kilka stroniczek, które otrzymała publika. Powód? Oczywiście bezpieczeństwo narodowe. Dlatego część ufologów jest rozczarowana i domaga się większej ilości informacji. Raport jest „wstępny”, więc teoretycznie można się spodziewać, że z czasem dowiemy się więcej.
Zbierając pracę piętnastu wojskowych i cywilnych programów wywiadowczych, Biuro Dyrektora Wywiadu Narodowego przyznało się do wiedzy o 144 niezidentyfikowanych obiektach latających zaobserwowanych i zgłoszonych przez jednostki wojskowe między 2004 a 2021 rokiem. Większość materiałów pochodzi z marynarki; więcej materiałów mają dostarczyć Siły Powietrzne, ale wygląda na to, że mniej więcej co tydzień ktoś gdzieś zgłasza tego rodzaju incydent, a UAP – umyślnie lub nie – przeszkadzają Amerykanom w manewrach i ćwiczeniach wojskowych.
Ze 144 przypadków jeden okazał się sflaczałym balonem, a pozostałych 143 nie daje się wyjaśnić. Mniejsza podgrupa to przypadki naprawdę intrygujące, w tym trzy nagrania wideo, które wyciekły już w 2017 roku, a które pokazują obiekty demonstrujące niezwykłe właściwości latające, poruszają się lub przyspieszają w sposób niewytłumaczalny albo sugerujący napęd falowy. W kilku przypadkach zjawisko zostało zarejestrowane przez kilka czujników jednocześnie – np. ludzkie oko, obiektyw kamery i różnego rodzaju czujniki, np. temperatury.
Programy badające to zjawisko pojawiają się w budżetach od lat, nie tylko USA, ale także np. Wielkiej Brytanii. W latach 50. Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych prowadziły przez dziesięć lat tzw. projekt Blue Book, którego zaniechano w 1969 roku. Lecz czerwcowy raport potwierdza, że obecnie przy Pentagonie działa malutka komórka zajmująca się UFO, nawet jej budżet jest nader skromny, bo wynoszący zaledwie 20 milionów dolarów.
Raport zawdzięczamy pracy „New York Timesa”. W grudniu 2017 roku reporterka Leslie King, zajmująca się tym tematem od dwudziestu lat, napisała o tajnym programie Pentagonu i ujawniła wspomniane nagrania wideo z marynarki. Sprawą zainteresował się Kongres, a konkretnie były przywódca większości w Senacie demokrata Harry Reid, który doprowadził do powstania tego programu w 2007 roku.
Jest więcej takich oficjeli, którzy bez żenady mówią o konieczności poważnego potraktowania UFO. Jednym z takich słynnych waszyngtońskich ufologów jest były szef sztabu Clintona i były doradca Obamy – demokratyczny powerhouse John Podesta, który cieszy się, że podejście do UFO się zmienia. Inni zwolennicy większego zaangażowania rządu w badania nad UFO to republikanin, senator Marco Rubio z Florydy, który lubi wyrywać się przed szereg (a na polityczny urząd wyniósł go radykalny prawicowy ruch Tea Party), oraz ambitny senator z Wirginii Mark Warren, który ma słabość do wszystkiego, co nowe. O niezidentyfikowanych obiektach latających mówił też prezydent Obama w rozmowie z „New York Timesem” już w tym roku.
Ta zmiana stosunku rządu USA do badań nad UFO jest delikatna, ale dramatyczna. Liczne teorie spiskowe i znaczna część nieufności biorą się z tego, że przez lata rząd ukrywał własne tajne programy. Możliwe, że takie rządowe kłamstwo zapoczątkowało legendę słynnego Roswell w Nowym Meksyku, gdzie testowano antysowieckie technologie szpiegowskie, a gdzie dotąd miejscowa ludność utrzymuje się z ufoturyzmu. Mają nawet muzeum.
To właśnie w Roswell w 1947 po raz pierwszy użyto terminu „latający spodek”. Użył go wojskowy w wywiadzie z lokalną gazetą, próbując ukryć prawdziwą naturę programu. To, że tajemnicę Roswell rozwikłano prawie natychmiast – znaleziony wrak obiektu należał do Sił Powietrznych – nie zmieniło faktu, że Amerykę ogarnęła histeria. Ośmieszanie zainteresowania zjawiskiem UFO było reakcją rządu na tę masową histerię, która wkrótce zaowocowała doniesieniami o spotkaniach ludzi z „kosmitami” w całych Stanach. Lekarstwem na nadgorliwość społeczeństwa w raportowaniu takich przypadków miało być wystawienie ich na pośmiewisko.
Bogaci nie płacą podatków, bo nie są biedni. Czego nie rozumiecie?
czytaj także
Sam raport na temat UAP jest tak naprawdę nudny. Ogranicza się do wyliczenia rozmaitych hipotez tłumaczących zgłoszone przypadki, rozbijając je na kilka kategorii. Pierwsza z nich to inne obiekty latające, jak ptaki lub balony – czyli zwykłe pomyłki w pomiarach lub obserwacji. Druga możliwość to dręcząca myśl, że może ktoś inny – Chiny, Rosja, jeszcze ktoś, cholera wie, kto – wynalazł technologię, o jakiej Amerykanom się jeszcze nie śniło. Z amerykańskich reakcji wynika, że ta opcja wydaje się bardziej przerażająca dla USA niż armia kosmitów. Jest też opcja zabawna: być może służby państwowe nie wiedzą, czy nie jest to czasem ich własny tajny program – konsekwencja polegania na prywatnych kontraktorach i gubienia się w biurokratycznym gąszczu. Wreszcie opcja czwarta – UFO albo UAP. Czyli coś, co nie wygląda, jakby było z tego świata.
Czekamy więc na następne raporty. Na razie konkluzja jest taka, że należy solidniej zbierać i analizować takie materiały, a co za tym idzie, fascynaci UFO w Kongresie będą zapewne zabiegać o nieco więcej funduszy na program, którego zadaniem jest odpowiedzenie na pytanie, czy odwiedzają nas goście z kosmosu.