Kryzys, rozkład, śmierć, bezprawie, a zaraz obok nich odwaga, wsparcie, współczucie, emancypacja – na tych wysokich tonach porusza się Rebecca Solnit w książce „Matka wszystkich pytań”, która właśnie ukazała się w Polsce.
Rebecca Solnit, Matka wszystkich pytań, przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska, Karakter 2021
Ta książka to, jak zapowiada sama autorka we wstępie, krwawa jatka, opis kolejnych sporów, debat, nagłych zwrotów w dyskusjach politycznych i społecznych ostatnich kilku lat. Zaczyna się od wielkiego eseju o milczeniu kobiet, o tym, czym różni się milczenie jako cisza, ludzki wybór od przymusowego zatykania komuś ust, niedopuszczania go do głosu, bagatelizowania wypowiedzi, stygmatyzowania z powodu tego, co zostało wypowiedziane/pokazane. I właśnie ten kierunek myślenia: opozycja między przyzwoleniem na mówienie, naturalnym dla mężczyzn, a koniecznością wywalczenia sobie głosu przez kobiety stanowi koło zamachowe tej opowieści.
Solnit pisze o przemocy werbalnej, obojętności prawa na amerykańskich uniwersytetach wobec gwałconych studentek, łagodnym traktowaniu mężczyzn oskarżonych o wykorzystanie seksualne, żartach z kultury przemocy, pozwoleniu na broń. Nie ma tu jeszcze pojęcia #MeToo, bo eseje powstawały w latach 2014–2016, a zatem zanim ruch się rozkręcił, zanim na horyzoncie pojawiła się sprawa Harveya Weinsteina.
czytaj także
Nie oznacza to jednak wcale, że Solnit nie jest aktualna – wylicza i pokazuje obecność różnych nadzwyczaj nowoczesnych form przemocy, jak zmasowane ataki werbalne za pomocą mediów społecznościowych, stygmatyzowanie ofiar, które przez długi czas czekają na wdrożenie procedur sądowych i jednocześnie stają się ofiarami nowej przemocy – ze strony otoczenia, revenge porn – publikowanie w internecie zdjęć intymnych bez zgody ich bohaterek, fotografii lub filmów wykonanych w czasie seksu lub przedstawiających nagie kobiety.
To nowy typ przemocy, możliwy dzięki mediom społecznościowym i powszechnemu dostępowi do produkowania treści, radykalny, bo wychodzący poza prywatne i zawodowe środowisko jednostek, sposób na zawstydzanie ofiar, często poprzedzany szantażem. A zatem kluczem do opowieści Solnit staje się tutaj nie tylko milczenie, ale też strach i wstyd.
Właściwie należałoby zadać sobie pytanie, co jest w tej opowieści nowego? Co wynika z mnożenia opisów kolejnych przemocowych sytuacji? Teza Solnit jest prosta: oto na naszych oczach zmienia się sytuacja, powoli, ale nieustępliwie zmniejsza się przyzwolenie na przemoc, rośnie za to liczba sposobów na zmaganie się z nią, jest więcej szans na uwolnienie się z przemocowych relacji domowych. Przykładem dla Solnit staje się sytuacja jej własnej matki, która w latach 70. nie miała właściwie pola manewru i nie mogła odejść od męża – choćby pod tym względem prawo dzisiaj stoi zdecydowanie bardziej po stronie kobiet.
Stopniowo zmienia się też definicja i społeczna świadomość wstydu i milczenia, rośnie wiedza o prawach kobiet, one same czują się dużo silniejsze i świadome tego, czego mogą wymagać od swojego otoczenia. Dowodzi tego Emma Sulkowicz, zgwałcona przez kolegę ze studiów na Uniwersytecie Columbia, oczekująca na działanie systemu sprawiedliwości. Pozbawiona wsparcia ze strony policji i władz uczelni, zaczęła chodzić po kampusie z materacem – fizycznym i symbolicznym dowodem ciężaru psychicznego. Jej gest szybko stał się tematem debaty, a koleżanki z uczelni wymieniały się z nią przy noszeniu materaca.
czytaj także
Matka wszystkich pytań w jakiś obłędny sposób ocieka krwią – ale jednocześnie jest to wielka opowieść o nadziei i zmianie, bo Solnit notuje właśnie punkty różnicy: obok krzywdzicieli pojawiają się nazwiska kobiet, które na pokorne znoszenie przemocy się nie zgadzają, które podejmują walkę nie tyle z systemem prawnym, ile właśnie z przymusem milczenia, z kulturą tabu. Jest to zatem esej o nadziei w mroku, drugi już w twórczości Solnit. O tyle jednak gorzki, że pokazujący cenę, jaką kobiety zawsze płacą za podjęcie decyzji o porzuceniu milczenia i wyjście ze swoją opowieścią w świat.
Autorka, domagająca się redefinicji wstydu i przemyślenia na nowo mechanizmów milczenia, stawia sobie jeszcze jedno zadanie: obalić tendencje genderowych symetrystów, którzy żądają przywoływania konkretnych danych i nie zgadzają się na używanie dużych kwantyfikatorów. Bo przecież mężczyźni też doświadczają przemocy, bo przecież nie wszyscy mężczyźni gwałcą, bo przecież mężczyźni także padają ofiarami w atakach zamachowców.
Biorąc pod lupę rozdźwięk między danymi a nieprzystającymi do nich narracjami, Solnit pyta o tę niekonsekwencję: badania antropologiczne udowadniają, że większość ludzi pierwotnych żyła we wspólnotach, w których kobiety miały obowiązki porównywalne z męskimi, że troska o byt rodziny i plemienia nie spoczywała wyłącznie na atletycznych barkach mężczyzny łowcy. A jeśli tak było, to dlaczego w wyobrażeniach zbiorowych, ale także w powstającej cały czas literaturze króluje obraz samotnego polującego mężczyzny i siedzącej w jaskini kobiety i to on właśnie ma stanowić podstawy „odwiecznego i naturalnego” patriarchatu?
To samo szkiełko i oko przykłada Solnit do Lolity, nakazując czytać powieść Nabokova dosłownie, jako historię trwającego kilka lat seksualnego znęcania się starszego mężczyzny nad dzieckiem. Wystarczy tylko zmienić perspektywę własnej lektury, patrzeć na opisywany świat z punktu widzenia Lolity, a nie Humberta Humberta, i nagle staje się jasne, że w kultowej powieści chodzi o coś absolutnie innego, niż sądzą kolejne pokolenia zachwyconych nią krytyków i czytelników.
Nie ma też zgody, by mówić o gwałcie jako o „kobiecym problemie” – bo, jak zadziornie pisze Solnit, skoro dopuszczają się go mężczyźni, to jest to raczej „męski problem”.
czytaj także
Symetryści chcą, by mówić o niektórych mężczyznach, a nie o całej grupie, próbują odróżnić przemoc fizyczną od werbalnej, jako mniej groźnej. Tymczasem Solnit na to rozróżnienie się nie zgadza i przechodzi przez twitterowe wpisy amerykańskich polityków, list amerykańskiego zamachowca, literaturę piękną i zapisy prawne, by pokazać, że za systemowym milczeniem kobiet i za przemocą wobec nich stoi wyłącznie jedno przekonanie o tym, że mężczyzna w społeczeństwie jest autonomiczną jednostką, a kobieta istnieje zawsze wobec czegoś i kogoś, że ma się orientować wobec oczekiwań, jakie kultura jej narzuca. Ma rodzić, a jeśli tego nie robi, to musi się wytłumaczyć, ma się podobać i odpowiadać na męskie awanse z radosnym entuzjazmem – przecież do tego jest stworzona.
Wciąż na fali #MeToo trwa na polskim rynku wydawniczym moda na feministyczną eseistykę. Tylko w ciągu ostatniego miesiąca ukazały się książki Rebekki Solnit, Maggie Nelson, Joan Didion. Solnit, goręcej chyba od pozostałych przyjmowana, tym się od różni od Nelson i Didion, że pisze tu i teraz, bardzo mocno osadza się w kontekście współczesności i ponowoczesności: jej esej zaczyna się od Virginii Woolf, ale potem skręca od razu w stronę Twittera i Facebooka, stand-upów, komentarzy prasowych i telewizyjnych. Solnit pisze o tym, co teraz myślimy i jak dzisiaj, tutaj nasze myślenie się zmienia. Nie interesuje jej konstrukcja wzorców kulturowych, ale ich działanie – a to widoczne jest raczej u dołu, w mediach społecznościowych, w żartach amerykańskich komików, w pojedynczych scenach seriali, dyskusjach, które na chwilę wybuchają w prasie, by zaraz potem właściwie zniknąć.
Taka perspektywa jest bardzo ciekawa w Polsce, gdzie większość badaczy nie korzysta z mediów społecznościowych, uważając je za impulsywne (w sensie nieprzemyślanych treści) i prymitywne (w sensie żałosnych, płytkich przemyśleń). Ale to jest właśnie miejsce, w którym idea przechodzi w życie i Solnit jest tego nadzwyczaj świadoma. Zwłaszcza że – w jej ujęciu – media społecznościowe są też dzisiaj miejscem, gdzie nie tylko opowiadamy sobie o zmianach, ale też gdzie dokonuje się zbiorowych ataków, gdzie wybucha przemoc.
Z jej kolejnych esejów można wydobyć długą listę nazwisk kobiet, które z jakichś powodów wyróżniły się z tłumu i przez to ściągnęły na siebie uwagę dzikiej sfory agresywnych komentatorów. Wredne epitety, precyzyjne i długie opisy stosunku, groźby gwałtu, straszenie śmiercią to chleb powszechni wielu kobiet występujących publicznie, kasujących z przerażenia i wstrętu konta w socialach, bo – jak pisze przytomnie Solnit – czym innym jest dyskutować o atakach werbalnych w ciągu dnia, a czym innym jest czytać je w nocy na własnym telefonie. Nie trzeba zresztą szukać daleko – autorka innej wydanej przez Karakter książki, Caroline Criado-Perez, po opublikowaniu Niewidzianych kobiet po angielsku (choć to książka, która opowiada o danych i braku danych) padła ofiarą tak intensywnej nagonki, że usunęła konta w mediach społecznościowych.
czytaj także
Matka wszystkich pytań to dla mnie nowy rodzaj eseju: opieranie się na materiale zaczerpniętym z mediów społecznościowych przekłada się na inny rodzaj kompozycji, na nieciągły, rwany wywód. Wpis z Twittera trzeba w eseistycznej formule opracować, pokazać, kim jest autor, kto brał udział w wymianie zdań, w jakim kontekście się ona odbywała, czyli zrobić sążnisty przypis, i to w tekście głównym.
Media społecznościowe, w których dzieje się wszystko i które dzięki zapisowi mogą być doskonałym polem badawczym, skazują nas jednocześnie na zupełnie inny rodzaj opowiadania, nie pozwalają zachować wysokiego, erudycyjnego stylu. Ich egalitaryzm, dostępność zabijają potencjalnych autorów ilością materiału. A jednocześnie tworzą iluzoryczne wrażenie dotarcia do głosu prawdziwych ludzi – iluzoryczne nie tylko z powodu wszechobecnej w nich autopromocji i kreacji, ale przede wszystkim z powodu ograniczonej dostępności – nie wszyscy przecież z nich korzystają.
czytaj także
Dyskutowałabym, czy ta zmiana, której ślady dostrzega Solnit, dokonuje się naprawdę, bo autorka porusza się wyłącznie po przestrzeni amerykańskich uniwersytetów, kampusów i mediów. Może pisać o tym, co pozostawia swój ślad w społecznej wymianie – choćby były to wpisy w mediach społecznościowych. Nie da się jednak opisać trwającego milczenia, bo nie wiemy, ile osób milczy, co zawierają w sobie ich historie, w jaki sposób to ich milczenie jest podtrzymywane przez otoczenie – czy chodzi o wzory kulturowe, czy o fizyczne zagrożenie w domu i miejscu pracy.
Z perspektywy polskich kobiet na ulicach ta zmiana świadomości jest widoczna, świadczy o niej przede wszystkim liczba protestujących. Ale jednocześnie tym mocniej uderza konserwatywny kierunek zmian w polskim prawie, które wdraża się ponad naszymi głowami. Który rodzaj danych należy zatem wziąć pod uwagę? Liczbę protestujących, wywieszane w oknach i na balkonach znaki oporu czy liczbę billboardów z płodami? Czy sankcje, jakimi próbuje się grozić najsłabszym uczestnikom protestów, czyli uczniom i uczennicom, próby ich penalizowania za błyskawicę na zdjęciu profilowym nie świadczą dokładnie przeciwko tezom Solnit?
**
Zdjęcie: Chris Boland www.chrisboland.com