Znane osoby sądziły, że szczepionki im się należą, bo z uprzywilejowanych chciały stać się jeszcze bardziej uprzywilejowane. Zapomniały o tym, że przez lata – dzięki swoim środkom czy możliwościom – były w lepszej sytuacji niż znaczna część społeczeństwa. Ale afera ze szczepieniami poza kolejką jest interesująca dlatego, że pokazuje brak pomysłu, jak naprawić to, co w Polsce zwyczajnie nie działa. Komentarz Jana Radomskiego.
Pierwsze dni roku upłynęły na ogólnonarodowej dyskusji o tym, czy Krystyna Janda, Leszek Miller i kilkanaście innych osób miało prawo tak szybko zaszczepić się szczepionką przeciwko COVID-19. Przepisy prawa są w tej sprawie jednoznaczne: nie.
Ale nie chciałbym po raz kolejny pastwić się nad poszczególnymi osobami, o tej sprawie napisano przez weekend wiele, a prawie każda z nich została wezwana do tablicy. Do tego tak jak kompletnie nie wierzę w zapewnienia polityków czy aktorek o ich nieświadomości, a przyjmowanie szczepionek przed kolejką uważam za moralnie naganne, tak nie mam żadnych złudzeń, że zdecydowana większość z nas, gdyby tylko miała okazję i odebrała telefon od znajomego ordynatora, postąpiłaby dokładnie tak samo. Tak, najprawdopodobniej także ty, czytelniku bądź czytelniczko tego tekstu.
Głównym problemem nie są indywidualne działania – chyba wszyscy przywykliśmy do tego, że ludzie potrafią robić rzeczy głupie i złe. Jednak zadaniem państwa powinno być tworzenie takiego otoczenia, w którym będzie to niemożliwe, a przynajmniej bardzo utrudnione. Dopiero pisząc o tym problemie szerzej i systemowo, dotrzemy do istoty problemu.
Chaos państwa tworzonego przez prawicowy rząd
W Polsce rządzonej autorytarnie przez PiS za dystrybucję szczepień odpowiadają w znacznej mierze ci sami ludzie, którzy wiele razy udowodnili, że epidemia wirusa ich przerasta. Ci sami ludzie, którzy zostali przyłapani na mniejszych i większych oszustwach. Ci sami ludzie, którzy gubią się we wprowadzanych przez siebie przepisach. Ci sami ludzie, którzy latem stwierdzili, że zamkną oczy, zapomną o wirusie i jakoś to będzie.
To, że ktoś miał prawo przydzielić jakąkolwiek szczepionkę osobom niespełniającym określonych kryteriów, jest efektem właśnie takiej polityki państwa. Ale szczerze mówiąc, ten wątek nie wydaje mi się specjalnie interesujący ani istotny, ponieważ chyba nie ma nikogo, kto uważałby, że polska władza dobrze radzi sobie z epidemią.
czytaj także
Tak naprawdę cała ta sprawa najwięcej mówi o tym, w jakim państwie i społeczeństwie chcielibyśmy żyć. Bo tak jak władzy wiele rzeczy można zarzucić, tak akurat Narodowy Program Szczepień – pomimo absurdalnej nazwy z serii „narodowych” przedsięwzięć, które mają nobilitować działania rządu – został w teorii pomyślany w całkiem dobry sposób. Od wielu tygodni media informowały o poszczególnych etapach szczepień, co słusznie nie wzbudzało żadnych kontrowersji.
I tak w etapie zerowym szczepieni mieli zostać pracownicy i pracownice ochrony zdrowia, domów pomocy społecznej oraz miejskich ośrodków pomocy społecznej. Nie tylko dlatego, że tym grupom zawdzięczamy walkę z epidemią, ale przede wszystkim dlatego, że są absolutnie kluczowe do powstrzymania jej dynamiki. Ci ludzie nie mogą pracować zdalnie, a każdego dnia mają kontakt z dziesiątkami czy setkami osób, z których większość znajduje się w grupach ryzyka z powodu wieku czy chorób.
Kolejne trzy etapy szczepień zostały pomyślane tak, żeby stopniowo szczepić te osoby, które są najbardziej narażone na konsekwencje choroby (a więc starsze oraz z chorobami przewlekłymi), ale także te, które mogą zarażać innych. Stąd też w pierwszym etapie znalazły się m.in. służby mundurowe. Dla kontrolowania epidemii bardzo ważne jest zasczepienie tych dwóch grup.
Równi i równiejsi
Taka kolejność nie wzbudzała kontrowersji do czasu, aż nie okazało się, że niektórzy mogą przeskoczyć nawet kilka etapów, bo są bardziej znani od innych. A stało się to już na zerowym etapie szczepień, który miał dotyczyć wyłącznie wąskiej, bardzo sprecyzowanej grupy. Aż strach pomyśleć, co może wydarzyć się dalej.
__
Tak jak pisałem – nie chcę pastwić się nad tymi, którzy w obawie o własne zdrowie czy życie skorzystali z okazji. Znacznie bardziej martwi mnie reakcja tych, którzy uważają, że właściwie nic się nie stało, i albo tę sprawę bagatelizują, albo wręcz uważają, że dobrze się stało, ponieważ aktorka czy polityk mogą być traktowani lepiej od innych.
– Odmówiłbym szczepienia poza kolejnością, bo jestem zdrowy jak koń. Mam 56 lat, ale morsuję, dużo ćwiczę (…). Nie oburza mnie natomiast, że ktoś inny z takiej propozycji skorzystał – powiedział @Int_Wydarzenia @jacek_jaskowiak https://t.co/cHWtAUtOQk
— PolsatNews.pl (@PolsatNewsPL) January 4, 2021
Na przykład prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak w kontekście szczepień poza kolejką twierdzi, że „naród powinien dbać o swoje elity”. Problem w tym, że demokratyczne państwa nie powinny składać się z elit i reszty, lecz być możliwie egalitarnym społeczeństwem, posiadającym swoich reprezentantów i reprezentantki.
To znamienne, że ta część opozycji, która tak dziwi się, że ludzie wierzą autorytarnej władzy, sama co chwila pokazuje, że kompletnie nie rozumie, czym jest demokracja. Jacek Jaśkowiak sięga po określenia, jakby przeniósł się w czasie z początków poprzedniego stulecia. I nic się nie nauczył, bo przecież zaledwie dwa miesiące temu Andrzej Rzepliński opisywał protesty słownictwem kogoś, kto siedzi po niewłaściwej stronie barykady w czasie rewolucji francuskiej.
czytaj także
W obronie Krystyny Jandy stanął też Mariusz Szczygieł, stwierdzając, że znanym i szanowanym osobom zaproponowano, żeby zostały „królikami doświadczalnymi”. Z tym że to nieprawda. Jeżeli cokolwiek „znanym i szanowanym” zaproponowano, to wyłącznie doświadczenie kolejnego przywileju. Królikami doświadczalnymi nie są ci, którzy mogą skorzystać ze skutecznego i sprawdzonego leku w pierwszej kolejności. Są nimi ci, którzy od wielu miesięcy w szpitalach czy domach pomocy społecznej muszą mierzyć się ze śmiertelnym wirusem.
Walka o kruchy konsensus
Zazwyczaj spieramy się o nierówności ekonomiczne. Tym razem jednak rozmawiamy o czymś znacznie poważniejszym: o dystrybucji zdrowia.
Jednym z niewielu polskich konsensusów było to, że dostęp do ochrony życia nie jest uzależniony od posiadanego kapitału. To oczywiście złudne, ponieważ zdrowie jest wypadkową wielu czynników, a od wielu lat państwowy system ochrony zdrowia się kurczył. Mimo wszystko możemy mieć nadzieję, że w najbardziej newralgicznych momentach to, czy zostaniemy uratowani, czy nie, nie będzie w Polsce zależało od zasobności naszego portfela.
Sprawa szczepionek pokazuje, że ten konsensus może być iluzoryczny, a żeby sprawdzić, do czego to może prowadzić, naprawdę nie trzeba czytać analiz socjologicznych czy ekonomicznych – wystarczy sięgnąć po pierwszą z brzegu powieść czy film, które mierzą się z problemami współczesnych czasów.
Era książek takich jak Nowy Wspaniały Świat czy Rok 1984, których autorzy ostrzegali przez centralnymi gospodarkami faszyzmu i komunizmu, dawno minęła. Od wielu lat autorzy i autorki pokazują, do czego prowadzi sytuacja, w której jakaś część ludzkości traci dostęp do krytycznych dóbr. Jednym z głównych założeń popularnego w ostatnich tygodniach cyberpunku jest osiągnięcie takiego momentu, gdy nierówność ekonomiczna wprost proporcjonalnie przeliczana jest na wartość ludzkiego życia. Nieprzypadkowo jednym z głównych motywów Igrzysk Śmierci, chyba najpopularniejszej dystopii poprzedniej dekady, jest ograniczony dostęp do opieki zdrowotnej dla tych, którzy mieszkają poza Capitolem, stolicą uniwersum stworzonego przez Susanne Collins.
Niebezpieczeństwa wynikające z takiej sytuacji dostrzegane są nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie ochrona zdrowia kształtowana jest przez dyktat wolnego rynku. W ostatnich dniach media donosiły o tym, że bogatsi pacjenci i pacjentki chcą zapłacić darowiznami na placówki medyczne za szybszy dostęp do szczepionki, mimo że w USA pierwszeństwo również mają medycy i medyczki. CNN cytuje lekarza z Los Angeles, który mówi, że kontaktują się z nim ważni pacjenci i pacjentki mówiący, że pieniądze nie są żadnym problemem, jeżeli zostaną zaszczepieni szybciej.
Gubernator Kalifornii Gavin Newsom – multimilioner, któremu sympatii do innych milionerów i milionerek odmówić nie można – ostrzegł, że „stan bezwzględnie zadba o to, żeby ci, którzy mają środki i wpływy, nie wyprzedzili tych, którzy najbardziej potrzebują tych szczepionek”. Newsom ostrzegł także myślących, że ich znajomości pomogą im przesunąć się w przód kolejki, i zapewnił, że priorytetem Kalifornii jest zaszczepienie pracowników i pracownic ochrony zdrowia.
Na tym tle słowa Jacka Jaśkowiaka brzmią jeszcze bardziej skandalicznie. A najbardziej niepokoi to, że prezydent Poznania wprost stwierdza, że „gdyby to od niego zależało, w pierwszej kolejności zaszczepiłby honorowych obywateli Miasta Poznania”. Tych słów nie wypowiada ktoś, kto nie ma żadnych wpływów, tylko osoba, która dziennie podejmuje setki decyzji, także tych dotyczących zdrowia i życia. Świat, w którym „honorowi obywatele” szczepieni są jako pierwsi tylko dlatego, że są honorowymi obywatelami, nie ma nic wspólnego z demokracją, ale przypomina świat z najmroczniejszych koszmarów, w którym nigdy nie dostaniemy szczepionki, bo zawsze wyprzedzi nas kochanek lekarki albo jakaś sławna blogerka.
Szczepionki spod lady, czyli sprawdź swój przywilej
Znamienne, że zarówno Mariusz Szczygieł, jak i Jacek Jaśkowiak tak chętnie piszą o poprzednim ustroju. Pierwszy pisze o „bolszewizmie w czystej postaci”, a drugi o władzy „mentalnie tkwiącej w socjalizmie”. Przecież wcale nie reakcja, ale właśnie szczepienie uprzywilejowanych jest kalką z czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, gdzie korzystanie z pozornie powszechnego i równościowego systemu ochrony zdrowia było znacznie łatwiejsze dla posiadających odpowiedni kapitał społeczny czy ekonomiczny.
Afera ze szczepieniami nie jest interesująca z powodu bezmyślności tych, którzy w niej uczestniczyli, ale dlatego, że znakomicie pokazuje brak pomysłu, jak naprawić to, co w naszym społeczeństwie źle funkcjonuje. Znane osoby sądziły, że szczepionki im się należą, bo z uprzywilejowanych chciały stać się jeszcze bardziej uprzywilejowane. Zapomniały o tym, że przez lata – dzięki swoim środkom czy możliwościom – były w lepszej sytuacji niż znaczna część społeczeństwa.
Eugene Debs, jeden z twórców amerykańskiej lewicy, przeszedł do historii słynnym cytatem: „Dopóki istnieje klasa niższa, jestem w niej”. Warto, żeby te słowa przemyśleli sobie wszyscy, którym nie jest obojętne, w jakim świecie żyjemy.
Zawsze trzeba mieć świadomość własnej pozycji i pamiętać o potrzebujących wsparcia. Gdyby przedstawiciele i przedstawicielki „elit” poważnie myśleli o demokracji, woleliby stanąć na końcu kolejki, bo mieliby świadomość, że istnieją tylko dzięki swoim widzom, widzkom, wyborcom i wyborczyniom. Bez nich staną się nierozróżnialni od reszty społeczeństwa, a tego przecież bardzo by nie chcieli.
**
Jan Radomski – socjolog, doktorant na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, naukowo zajmuje się oporem, przede wszystkim pojęciem „strajku” w dyskursie, a także narracjami dotyczącymi systemów społeczno-ekonomicznych.