Dopóki słowa takie jak dyrektorka czy prezeska będą uważane za kolokwializm, dopóty w tych rolach będziemy widzieć wyłącznie mężczyzn – mówi nam Agata Diduszko-Zyglewska, członkini Warszawskiej Rady Kobiet, z której inicjatywy prezydent Rafał Trzaskowski zdecydował o wprowadzeniu możliwości stosowania żeńskich form nazw stanowisk pracowniczych w stołecznym ratuszu.
Kierowniczki, dyrektorki, naczelniczki, inspektorki – m.in. te feminatywy wejdą do powszechnego i oficjalnego języka w warszawskim urzędzie miasta. Zmiany, których celem jest realizacja obietnic złożonych kobietom przez Rafała Trzaskowskiego, będą obowiązywać od 2021 roku. W kampanii wyborczej prezydent stolicy zadeklarował bowiem, że podejmie szereg działań na rzecz równouprawnienia płci, zaczynając od najbliższego otoczenia, czyli ratusza.
„Poza wymienionymi w ustawie o pracownikach samorządowych stanowiskach takich jak sekretarka, sprzątaczka, telefonistka, praczka czy szwaczka wprowadzamy możliwość stosowania żeńskich form nazw wszystkich stanowisk w Urzędzie” – czytamy w informacji na stronie urzędu.
Co to dokładnie oznacza? Przede wszystkim to, że od 1 stycznia pory każda z kobiet zatrudnionych w stołecznym urzędzie będzie mogła – jeśli wyrazi taką wolę – używać żeńskiej formy swojego stanowiska w komunikacji zewnętrznej i wewnętrznej ratusza, a zatem na stronach internetowych i w komunikatach prasowych, w stopkach wysyłanych wiadomości elektronicznych, nagłówkach pism urzędowych, na wizytówkach czy tabliczkach umieszczanych przy drzwiach gabinetów.
czytaj także
W końcu jest
Feministyczna rewolucja w ratuszu to zasługa nie tylko prezydenta. Na konieczność stosowania feminatywów od lat wskazywały zarówno urzędniczki, jak i Warszawska Rada Kobiet. W lutym przedstawicielki tego organu sporządziły zbiór postulatów na rzecz kobiet i równouprawnienia płci, których realizacja powinna nastąpić do końca roku.
– Wprowadzenie żeńskich końcówek w nazwach stanowisk było jednym z punktów znajdujących się na tej liście. Bardzo zależało nam na jego spełnieniu, ponieważ o to od lat upominają się wszelkie ruchy kobiece – tłumaczy nam radna Warszawy, Agata Diduszko-Zyglewska.
– Język kształtuje rzeczywistość. Dlatego też domaganie się obecności feminatywów w przestrzeni publicznej nie jest, jak chcieliby przeciwni temu tradycjonaliści, działaniem wyłącznie symbolicznym, lecz takim, które realnie wpływa na zmiany społeczne. Dopóki słowa takie jak dyrektorka czy prezeska będą uważane za kolokwializm, dopóty w tych rolach będziemy widzieć wyłącznie mężczyzn – wyjaśnia nasza rozmówczyni.
Od niej dowiadujemy się, że członkinie rady wraz z pełnomocniczką prezydenta ds. kobiet wskazały włodarzowi Warszawy, że takie regulacje wprowadzono m.in. w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Stołeczny ratusz mógł więc skorzystać z gotowego wzoru i na nim oprzeć swoje postanowienia.
– Na realizację tego apelu musiałyśmy poczekać jednak kilka miesięcy, cierpliwie wykonując na jego rzecz pracę „lobbingową”. Cieszę się, że wreszcie udało się wykonać ten ważny krok w kierunku równości. Mam jednocześnie nadzieję, że wiele urzędniczek skorzysta z takiej możliwości, a stosowanie żeńskich końcówek stanie się powszechnie stosowaną praktyką – podkreśla Agata Diduszko-Zyglewska.
Na co to komu?
Mimo to ze strony przeciwników równościowej nomenklatury wciąż płyną zarzuty, że decyzja prezydenta to „sztuczne przekształcanie języka”, które w istocie jest tylko kosmetyczną, nikomu niepotrzebną zmianą. „Nazwanie kogoś prezydentką nie zwiększa kompetencji ani nie buduje godności” – stwierdził wiceprzewodniczący Rady Warszawy Dariusz Figura z PiS.
– Mogę zgodzić się jedynie z tym, że miasto nie może w pełni rozstrzygnąć braku żeńskich końcówek w języku urzędowym. Przeszkodę stanowi fakt, że nazwy stanowisk są uregulowane ustawowo – mówi radna Warszawy, przypominając, że w Rozporządzeniu Rady Ministrów z 15 maja 2018 r. nazwy stanowisk pracowników administracji samorządowej zapisane są w zmaskulinizowanej wersji, co oznacza, że prezydent miasta ma wprawdzie prawo wprowadzić możliwość używania żeńskich końcówek w różnych tekstach czy komunikatach prasowych, ale nie np. na pieczątce, legitymacji i oficjalnych aktach prawnych.
– Ktoś mógłby uznać różnice w nazewnictwie za błąd i na tej podstawie stwierdzić nieważność jakiegoś dokumentu. Dlatego nasza walka o feminatywy wciąż jest w toku. Aby doprowadzić tę sprawę do końca, musimy żądać reform na poziomie centralnym, czyli w Sejmie – wyjaśnia nasza rozmówczyni.
Z kolei wypowiedzi podobne do tej, którą zaprezentował przedstawiciel PiS-u, Agata Diduszko-Zyglewska postrzega nie tylko jako przejaw przywiązania do patriarchatu, ale także brak zrozumienia dla tego, jak działa język. – Takie głosy wciąż słychać w przestrzeni publicznej, również wśród kobiet, zwłaszcza z prawej strony sceny politycznej. Zdarzają się publicystki czy polityczki, które wręcz upierają się przy tym, że są dziennikarzami lub politykami. Trudno to jednak zrozumieć, bo język polski jest bardzo bogaty i elastyczny – wskazuje samorządowczyni.
– Odmiana przez rodzaje daje nam wiele możliwości i ma ogromny sens. Dlatego tym bardziej dziwią mnie opór i argumenty tradycjonalistyczne, które powinny działać raczej w drugą stronę, bo, jak wiemy, 100 lat temu używanie żeńskich końcówek było bardziej popularne niż dziś – dodaje, podkreślając jednocześnie, że przedstawicielki Warszawskiej Rady Kobiet konsultowały kwestię feminatywów z wieloma kobietami pracującymi na różnych stanowiskach w ratuszu. Większość z nich – jak słyszymy od naszej rozmówczyni – jest całkowicie świadoma sensu takiej zmiany, jak również deklaruje chęć skorzystania z nowych możliwości.
– Zobaczymy, jak duża będzie to liczba. Pamiętajmy bowiem, że używanie żeńskich końcówek nie jest nikomu narzucone. Wiemy jednak, że taką konieczność w ratuszu sygnalizowano włodarzom już wiele lat temu, więc taki ruch jest jak najbardziej potrzebny – kwituje Agata-Diduszko-Zyglewska.
czytaj także
Obiecanki Trzaskowskiego
Teraz Warszawska Rada Kobiet czeka na kolejne działania prezydenta miasta, któremu nie udało się zrealizować wszystkich rekomendacji dotyczących wyrównywania szans kobiet i mężczyzn. Na zaległej liście zadań dla Rafała Trzaskowskiego wciąż widnieją takie zagadnienia, jak przeprowadzenie w jednostkach organizacyjnych m.st. Warszawy analizy wynagrodzeń z wykorzystaniem narzędzia do mierzenia skorelowanej luki płacowej czy utworzenie w warszawskich szpitalach co najmniej dwóch punktów, gdzie kobiety doświadczające przemocy domowej mogłyby otrzymać darmową obdukcję. Lokator warszawskiego ratusza w 2018 roku zadeklarował także poparcie Europejskiej Karty Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym. Ten dokument wciąż jednak nie doczekał się jego podpisu.
„Uważamy, że przyjęcie tych rekomendacji jest dla mieszkanek Warszawy niezwykle istotne, gdyż brak powyższych regulacji i analiz uniemożliwia przeprowadzenie realnej zmiany w obszarach, których dotyczą” – piszą na Facebooku przedstawicielki rady. Czy prezydent dopisze te punkty do swoich noworocznych postanowień? O tym – miejmy nadzieję – przekonamy się wkrótce.