20 marca w Warszawie przestał istnieć system pomocy osobom dotkniętym kryzysem bezdomności. Punkty odbioru żywności, ogrzewalnie i noclegownie zostały w większości zamknięte. System wsparcia, który funkcjonował, został zawieszony, ale życie na ulicy nie przeniosło się do żadnego domu. Bo domu nie ma.
To, co 24 marca nie dawało mi zasnąć, to wielkie serce wyświetlone na opustoszałym gmachu warszawskiego Novotelu. Tuż obok, na patelni przy stacji metra Centrum tłoczyły się osoby bezdomne. Było wśród nich wielu bardzo młodych ludzi. Niektórzy jeszcze nie nauczyli się łowić (bo przed 20 marca dorabiali dorywczo), inni łowili od dawna. Razem tkwili na opuszczonej ulicy, która zamarła. Która ich zdezorientowała. Tak jak nas wszystkich, kiedy w czasach epidemii nie wiemy, która piekarnia czy apteka jest czynna. Opustoszałe ulice nikomu nie pozwalają normalnie funkcjonować. Tylko że osoby w kryzysie bezdomności żyją i zarabiają na ulicy.
Dni osoby w kryzysie bezdomności – niezależnie od tego, czy noclegownie, jadłodajnie, ogrzewalnie, banki żywności i ubrań działają – są do siebie podobne. Aby przetrwać, trzeba dorobić, a więc: a) łowić, czyli żebrać; b) łowić, prosząc o jedzenie; c) dorobić-dorobić, czyli wykonywać drobne prace dorywcze, jak roznoszenie ulotek.
Obecnie żadna z wymienionych metod nie działa, bo nie ma ani zleceń, ani ludzi do wyłowienia. Nie ma więc i jedzenia. Ogłoszono stan epidemii. Nie działają restauracje, bary – nie ma zatem nawet resztek. A przecież nawet kiedy dało się przeżyć, to i tak trzeba było coś dołowić, albo coś dorobić, albo coś pozbierać i na koniec coś z tego wszystkiego poskładać.
czytaj także
Początkowo nie myślałem w ten sposób. Szedłem do apteki wymarłymi ulicami, powietrze było rześkie, wyjątkowo czyste, nadchodził przymrozek. Spotkałem młodą, drobną blondynkę, która poprosiła o pieniądze. Nie pasowała do stereotypu, zacząłem ją wypytywać, jak się znalazła na ulicy. Słusznie się obruszyła i odeszła. Potem spotkałem kolejnych i kolejnych, wielu młodszych ode mnie. Wreszcie – spotkałem Marka i Paulinę. Oni też tam nie pasowali.
Marek wyjaśnia swoją sytuację ze spokojem i rozbrajającą otwartością. Kiedy go słucham, uświadamiam sobie, że w obecnej sytuacji wszystkie dyskusje o polityce społecznej państwa, o tym, kogo za co rozliczać, a komu dziękować, spory o Trzaskowskiego i innych – to zwykła gadanina. Język na jałowym biegu, dobry do kolacji przy winie. Sprawa jest bardzo prosta i pilna zarazem.
20 marca w Warszawie przestał istnieć systemu pomocy osobom dotkniętym kryzysem bezdomności. 20 marca ogłoszono stan epidemii. Punkty odbioru żywności, ogrzewalnie i noclegownie zostały w większości zamknięte. Całkiem albo ze wszystkimi w środku, tak jak przy Marywilskiej, Żytniej czy Polskiej. Nikt z zewnątrz nie może do nich wejść. Niby gdzieś pozostały jakieś otwarte instytucje, ale nie wiadomo gdzie, poza tym wszystkiego w nich brakuje. Tak jak i pewnych informacji. System wsparcia, który funkcjonował, został zawieszony, ale życie na ulicy nie przeniosło się do żadnego domu. Bo domu nie ma.
Łatwiej to zrozumieć przez pryzmat figury giganta. Prawdziwy gigant – tłumaczy Marek – to prawdziwie bezdomny człowiek, ale zarazem całkowicie samodzielna osoba. Gigant jest wolny, a nie zamknięty. Prawdziwy gigant żyje z ulicy – taka mentalność. Ale teraz ulica zamarła. Jest pusta. Nie ma już czasu na zmianę mentalności giganta. Brakuje jedzenia. A to, jak giganta wyciągnąć z ulicy, jak zmienić jego mentalność i skutecznie pomagać w kryzysie? To wszystko są sprawy do rozwiązania w przyszłości.
Tuż po rozmowie, kiedy składam w sklepie pod Marriottem zamówienie na zestaw podstawowych produktów dla Marka i Pauliny, dowiaduję się, że będzie jeszcze gorzej. Kasjer pokazuje mi przepustkę do pracy i wszystko tłumaczy. Od 25 marca będą dodatkowe obostrzenia przemieszczania się. Pan sobie na nocne wyjścia też coś załatwi. Ale ja myślę sobie, że raczej zostanę w domu.
Kiedy wracam drugą stroną ulicy, nędza ludzi po jednej i to wielkie serce Novotelu po drugiej stronie ulicy uderzają najmocniej. Dzieli je od siebie kilkadziesiąt metrów. Przepaść. Ulicą wędruje ktoś z nowymi, jeszcze zafoliowanymi grami planszowymi. Trzeba jakoś zabić czas, przeczekać w domu. A jak przeczekać na ulicy? Nie w przyszłości, nie kiedyś. Teraz. Najdalej jutro, kiedy wejdą nowe obostrzenia? No jak?
czytaj także
25 marca dzwonię do Novotelu. Mówią, że serce to gest solidarności, a kiedy pytam, czyja i z kim ta solidarność, słyszę litanię anglojęzycznych stanowisk, które mnie onieśmielają. Ostatecznie telefon od tego najbardziej anglojęzycznego nie zadzwonił. Szkoda. Pewne jest natomiast to, że każdy chce być za to serce jakoś odpowiedzialny. W końcu jest wielkie. Na to świetliste serce, na ten gest solidarności można też patrzeć inaczej – z perspektywy nieoświetlonej części budynku, czyli pokoi hotelowych, z których 90–95 procent stoi najpewniej puste.
A nawet jeśli nie można udostępnić pokoi, są przecież też inne pomieszczenia – łazienki, pralnie, suszarnie, są tam jakieś koce czy wrzątek. Jeśli papież Franciszek nakazał przerobienie watykańskich gmachów na noclegownie, może i w pustych gmachach warszawskich hoteli udałoby się choć zaparzyć kawę czy podać herbatę? To jest ta ciemna strona serca z patelni.
Historie ludzi. Z jakimi sprawami ludzie przychodzą do Rzecznika
czytaj także
Ale jest też i jasna strona. W Warszawie działa Mobilny Punkt Poradnictwa. To autobus miejski, który rozwozi pomoc dla bezdomnych. To jest to, co – jak sądzi Marek – faktycznie może w najbliższych tygodniach pomóc najefektywniej. Może pomóc połączyć te porozrzucane działające jeszcze punkty w jakiś system awaryjny. Tylko że MPP nie dysponuje wystarczającymi zapasami. Większość paczek pochodzi od organizacji społecznych, od ludzi, od braci Kapucynów. Słowem – brakuje kasy. Dyszka to paczka, a paczka – jeden dzień dla jednej osoby.
Aleksandra – koordynatorka projektu mówi – że w czasach epidemii są trzy filary działalności punktu: 1) wsparcie finansowe, za które kupuje np. paletę konserw w markecie; 2) wsparcie w gotówce od darczyńców; 3) wsparcie instytucjonalne, tu wymienia: braci Kapucynów na Miodowej (200 paczek dziennie), Klubokawiarnie Życie jest fajne, która do tej pory przekazała łącznie 450 paczek oraz Kuchnię za ścianą, która dowozi 150 obiadów dziennie. Ale kuchnia da radę pomagać tylko do niedzieli.
czytaj także
MPP robi, co może. Od 21 marca zmienił się rozkład jazdy. Dotąd autobus zatrzymywał się na czterech przystankach. Teraz przystanków jest osiem. Mobilny Punkt Poradnictwa zapewnia ciągłość łańcucha dostaw.
Marek mówi, że jest z ulicy, że chce się zaangażować, bo wie, gdzie pomoc nie dociera i dlaczego. I – co najważniejsze – wie, jak przełamać tzw. „samodzielność giganta”. Aleksandra z MPP jest otwarta na uwagi Marka i rozważa, czy nie dodać do rozkładu nowego przystanku i nie uzupełnić dostaw z MPP o imiennie wydawane ubrania na czas przymrozków. MPP ma konto bankowe, ma Facebooka i streetworkerów.
Markowi nie zamykają się usta. Obraca nazwiskami, nazwami jadłodajni, godzinami przyjęć, imionami koordynatorów, procedurami, formularzami. Chce pomóc innym, choć sam dopiero wychodzi na prostą. W tle – stwardnienie rozsiane Pauliny i ojciec, który się po 6 latach odezwał i zaprosił do domu. Wirus wszystko zmienia. Zaciera żal. Zawiesza spory.
Dyszka to paczka, a paczka – jeden dzień dla jednej osoby.
26 marca dostaję sms od Marka: „Wiadomo już coś w naszej sprawie?”. Ja już wiem, że tego, co jest napisane wyżej, żadne media nie chcą puścić. Tego dotyczy ten SMS. Nie dramatyzuję – wierzę, że ktoś puści. Wysyłam kolejne wiadomości do redakcji. Potem przychodzi kolejna wiadomość: „Tak w sumie dla pana informacji, to jest coraz gorzej na ulicy. Wszystko, co możliwe, zamknięte, policja i straż miejska gonią zewsząd. Nie można nawet na chwilę usiąść. Jest bardzo źle”.
Wieczorem idę pobiegać. Na Novotelu – serce, na patelni – ludzie. Przy pałacu plącze się ktoś ze Wspólnoty Sant’Egidio. W torbach z ikei przynieśli paczki. Podbiegam i pytam, ile osób się tu dzisiaj zebrało? Około dwustu. A ile w pozostałych częściach miasta? Ze statystyk wiem, że prawie dwa i pół tysiąca.
27 marca angażuję znajomych. Raz jeszcze piszemy, wysyłamy. Kolejnego dnia odpowiada mi cisza. Skracam tekst, fragmenty o Marku i Aleksandrze, redaguję kolejne akapity. Wiem, że po niedzieli odpadnie 150 obiadów dziennie od Kuchni za ścianą – może wtedy ktoś puści tekst, choćby w krótszej wersji? Za oknem – ostre słońce, orwellowski klimat, puste ulice wypełniają komunikaty z radiowozów i z megafonów na stacji Powiśle. Chrońcie siebie i swoich bliskich, zostańcie w domu.
czytaj także
29 marca widzę, że Marriott też się solidaryzuje i zapalił swoje serce, a nawet dwa, żeby nie być gorszym. Jedno od Emilii Plater – dla Novotelu i patelni, drugie od alei Jerozolimskich – dla tych z Dworca Centralnego. Idea jest taka, aby nie odwoływać wyjazdów, tylko przełożyć je na później. Takie serce dla własnego biznesu. Wystarczy zapytać na recepcji. Pod jedynką albo dwójką wyjaśniają w innych językach.
W poniedziałek 30 marca, tuż przed 17 przychodzi kolejny sms od Marka: „Nie ukrywam, sytuacja staje się wręcz kryzysowa”. Znajomi Marka z Bielan przyjechali do centrum, by cokolwiek tu znaleźć. Ale nie znaleźli, a ludzie boją się, kiedy do nich podchodzisz. To ostatnie Marek opowiada mi już przez telefon. Dzwonię i pytam, co u niego. Odpowiada, że Kapucyni z Miodowej dołożyli 150 paczek dziennie – za te 150 obiadów dziennie, które odpadło od niedzieli.
czytaj także
2 kwietnia odzywa się Agnieszka z Krytyki, przeprasza, że tak późno. Skrzynki są pełne, a to nie jest dziennik, za to tutaj odpowiadają na maile.
3 kwietnia już wiem, że to pójdzie. 4 kwietnia dzwonię do Marka i Aleksandry z MPP i sprawdzam, czy wszystko aktualne. Zmienia się w zasadzie tylko to, że tu i tam gmachy pustych hoteli przerabia się już na szpitale albo punkty dla służb publicznych. Te w Warszawie stoją puste. Nie tylko dla patelni.
Postscriptum
19 marca w Krytyce Politycznej ukazał się tekst Agaty Nosal-Ikonowicz na temat problemów osób dotkniętych kryzysem bezdomności w czasach koronawirusa. Tekst wrażliwy, cenny i godny polecenia. Jak napisał mi Marek, któremu dałem tekst Agaty do przeczytania – tekst „oddaje słowo w słowo to, co mówiłem”. Ale kolejne tygodnie wszystko zmieniły. Kiedy kończę uzupełniać ten tekst – 4 kwietnia – stan giganta jest już krytyczny. Zasada „dyszka to paczka, a paczka , tojeden dzień dla jednej osoby” jest wciąż aktualna. Prowadzisz sklep? A może znasz kogoś takiego? Masz jakieś produkty po terminie przydatności? Oddaj, przekaż – tak możesz pomóc. Ubrania też się przydadzą. Skontaktuj się w tej sprawie z Mobilnym Punktem Poradnictwa.
**
Marek Chochowski – doktorant w Instytucie Nauk Prawnych PAN.