Trzydzieści lat po „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood napisała ciąg dalszy. Tym razem przyglądamy się kobietom, które oczywiście też są ofiarami patriarchatu, a jednocześnie same go tworzą. Kinga Dunin czyta „Testamenty” Margaret Atwood, „RuRu” Joanny Rudniańskiej i „Przeciwnika” Emmanuela Carrère’a.
Margaret Atwood, Testamenty, przeł. Paweł Lipszyc, Wielka Litera 2020
Jedynie zmarli mają prawo do pomników, ale ja otrzymałam swój już za życia. Już skamieniałam.
Opowieść podręcznej ukazała się w Polsce w 1992 roku i nietrudno było uznać tę powieść za całkiem aktualną, ale nie było to powszechne odczucie, zresztą powieść wówczas nie zrobiła furory. Na pewno była czytana w tworzących się środowiskach feministycznych. W powietrzu już wisiała ustawa antyaborcyjna. Dystopia przedstawiająca fundamentalistyczny purytański porządek republiki Gileadu, gdzie kobiety pozbawione są wszelkich praw i zostały sprowadzone do roli reproduktorek, jest oczywiście hiperbolą. Oryginalnie była reakcją na czasy Reaganowskie, ale przypominała o tym, że prawa kobiet nie zostały dane nam na zawsze i w ten czy inny sposób są i mogą być ograniczane.
W 2017 roku, kiedy pojawił się serial, miał on oczywiście dużo bardziej masowe oddziaływanie i już mało kto wątpił, że ma on jakieś odniesienia do rzeczywistości – czy to w Ameryce Trumpa, czy tutaj.
czytaj także
Trzydzieści lat po Opowieści podręcznej Atwood napisała ciąg dalszy, chociaż nie są to dalsze losy bohaterki. Zarówno w powieści, jak i w serialu zakończenie jest otwarte i nie wiemy, co ją czeka. Tym razem dowiadujemy się, jak wygląda początek końca Gileadu, zostaje poruszony kamyk, za którym pójdzie lawina wydarzeń i Gilead przejdzie do historii. Nie jest to zaskakujące, bo już z Opowieści… dowiadujemy się, że jakieś kilkadziesiąt lat po czasach, w których toczy się główna akcja, należy on do przeszłości. Co było tym inicjującym zmianę wydarzeniem i kto do niego doprowadził – nie będę spoilerować, szczególnie, że to chyba nie najlepsza część tej powieści. W każdym razie ja chętnie dowiedziałabym się więcej – jak konkretnie wyglądał upadek Gileadu.
Testamenty, bardziej może pasowałoby tu słowo świadectwa, zaczynają się bardzo dobrze, ale kończą zbyt szybko i zbyt prosto. Od czasów, które poznaliśmy w Opowieści podręcznej, minęło lat piętnaście, w których mieszczą się także wydarzenia pokazane w drugim i trzecim sezonie serialu. I patrzymy na nie z innej perspektywy – trzech bohaterek, z których żadna nie jest podręczną, czyli seksualną niewolnicą zmuszaną do rodzenia dzieci bogatym, bezpłodnym małżeństwom.
Młynarska: Nadchodzi koniec epoki lubieżnego dziada [rozmowa]
czytaj także
Pierwsza z nich przed rewolucją była prawniczką. Kiedy dano jej popróbować i tortur, i względnego luksusu, wybrała egoistycznie (realistycznie?) – współpracę z reżimem. To znana nam z pierwszej powieści i serialu ciotka Lidia. Jedna z założycielek instytucji, zakonu, ciotek. To one dostały część władzy w tym państwie, tworzyły i egzekwowały okrutne prawa. To właśnie jej postawiono już pomnik.
Dwie kolejne bohaterki to nastolatki. Jedna z nich mieszka w Kanadzie, w państwie, do którego kobiety z Gileadu starają się uciekać lub przemycać dzieci. Druga jest córką, oczywiście urodzoną przez podręczną, jednego z ważnych komendantów, wychowywaną na idealną kobietę i przyszłą żonę.
Tym razem więc przyglądamy się kobietom, które oczywiście też są ofiarami patriarchatu, a jednocześnie same go tworzą. A historia ciotki Lidii jest chyba najmocniejszą stroną tej powieści. Dotąd ciotki widzieliśmy głównie jako funkcjonariuszki reżimu, kontrolujące podręczne i całkowicie oddane ideologii Gileadu. Teraz poznajemy ich zakon, bo to jest zakon, i przy całej jego totalitarnej strukturze i codziennych reżimach jest on także azylem dla nieprzystosowanych kobiet. Podczas gdy dla wszystkich innych kobiet czytanie jest zakazane, one mają dostęp do biblioteki, umieją pisać i zwolnione są z obowiązku wychodzenia za mąż oraz rodzenia dzieci. Trafiają tam np. dziewczęta, które aby uchronić się przed zamążpójściem, próbowały się zabić. A pozycja ciotki Lidii w ramach całej konstrukcji władzy w Gileadzie nie jest wcale taka nieznaczna. I to nie oddolna rewolucja podręcznych obali dyktaturę.
Może nie jest to najlepsza powieść Atwood, ale przecież lubimy ciągi dalsze…
*
Joanna Rudniańska, RuRu, Nisza 2019
Pan Popowicz siadywał na krześle stojącym na podwórku, pod oknem swojego mieszkania.
Ten zbiór opowiadań autorki, której twórczość przecież lubię, trochę mnie rozczarował. Znowu wraca tu kwestia antysemityzmu, Zagłady, a obawiam się, że nic lepszego od Kotki Brygidy autorka już nie napisze. Na pewno nie jest takim opowiadanie Gwiazdka Dawida. Nastolatek z Izraela, z rodziny polskich Żydów, przyjeżdża do Polski. Najpierw biją i okradają go antysemici, a potem trafia na polską wigilię, na którą polsko-katolicko-żydowska rodzina zaprasza też imigrantów czeczeńskich. Na koniec dostaje nieoczekiwany spadek po dziadku – czerwonego harleya. Ta bajka jakoś do mnie nie przemawia. Wątpliwości budzi też opowiadanie tytułowe, o dziecięcych mechanizmach radzenia sobie z traumą i lękami. Autorka wykorzystuje do tego – mającą oparcie w znanych faktach – historię prostej rodziny, która zabija swoje dzieci i chowa w beczkach. Trochę to tanie.
Są tu jednak też opowiadania naprawdę warte grzechu. Tajemniczy Głos, w którym terapeutka przez telefon latami rozmawia z kobietą, która nigdy – do czasu Terminu – nie wychodzi z domu, jednak nigdy też nie zdradza swoich motywacji. Albo Suwerenna decyzja. Dziewczynka wychowuje się w dość rozbudowanej rodzinie patchworkowej, która pozornie oferuje jej całą gamę rozmaitych możliwości. Z kim chcesz mieszkać? Dziewczynka w odpowiedzi podaje imiona nowej partnerki ojca i nowego partnera mamy. I tu kończy się wybór, jednak nie jest on aż tak nieograniczony. Ale to tylko krótka scenka, bo opowiadanie dotyczy innej manipulacji, która ma doprowadzić dziecko do słusznej i zasługującej na pochwałę decyzji. Oczywiście całkowicie suwerennej. Jednym z kontrolujących społecznych mechanizmów jest tworzony przez jej matkę na Facebooku obraz ślicznej i cudownej córeczki.
Nadal też podoba mi się styl autorki – jednocześnie zdystansowany i mocno wchodzący w emocje. I to, jak łączy w swoich opowiadaniach grozę z bardzo codziennym, często ograniczonym doświadczeniem, które nie zawsze musi być tragiczne. Życie jakoś toczy się dalej. Aż do śmierci. Rudniańska często wybiera w swoich historiach albo perspektywę dziecka, albo osoby u kresu życia – i te punkty widzenie niespodziewanie dobrze się ze sobą komunikują.
I wreszcie podobała mi się ta książka jako przedmiot – w całości zaprojektowana i ilustrowana przez Mateusza Kaniewskiego.
czytaj także
*
Emmanuel Carrère, Przeciwnik, przeł. Grażyna Majcher, Wydawnictwo Literackie 2020
W sobotę 9 stycznia 1993 roku rano, gdy Jean-Claude Romand zabijał żonę i dzieci, byłem z rodziną na wywiadówce w szkole Gabriela, naszego najstarszego syna.
Jean-Claude to miły facet z wyższej klasy średniej. Lekarz, naukowiec pracujący w WHO. Idealny związek, sympatyczna żona, dwójka udanych dzieci, interesująca kochanka w Paryżu, grono przyjaciół… Zabił nie tylko żonę i dzieci, ale też swoich rodziców, a nawet ich psa, którego bardzo lubił. Ciężka depresja, atak szaleństwa? Nic z tych rzeczy. Skazany na dożycie – w zeszłym roku wyszedł z więzienia – był wzorowym, sympatycznym więźniem, oddającym się praktykom religijnym. Psychopata? W sumie i to nie.
Carrère opisuje szczegółowo, co doprowadziło do tej tragedii, która miała być rozszerzonym samobójstwem, z tym że jeśli chodzi o siebie, Jean-Claude słabo się postarał. To dość niezwykła historia, gdyby nie wydarzyła się naprawdę, mogłaby się wydać naciągana.
Czy jesteśmy w stanie zrozumieć mordercę? Autor brnie tu trochę w jakąś metafizykę, ale motywacje zbójcy w sumie są do pojęcia. Przez kilkanaście lat brnął w kłamstwa – aż trudno uwierzyć, że nikt go na nich nie przyłapał – i znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Rzecz jasna, rozwiązanie, które wybrał, szokuje. A wszystko zaczęło się niewinnie: zaspał albo z innych powodów nie poszedł na jeden z egzaminów po drugim roku studiów, a potem w nieskończoność odkładał rozwiązanie tej sprawy… Tak, prokrastynacja może mieć opłakane skutki.