We wtorek, 7 maja, Społeczna Inicjatywa Narkopolityki złożyła pierwszy w Polsce pozew w sprawie tzw. prywatnej cenzury na Facebooku.
Organizacja oskarża portal o arbitralne usunięcie legalnych treści z grup i profili na Facebooku i Instagramie, gdzie publikowała ostrzeżenia przed tabletkami ecstasy. SIN przyjmuje, że najbezpieczniej jest nie używać żadnych substancji, ale jeśli ktoś to robi, powinien wiedzieć, na jakie ryzyko szczególnie uważać. Tego rodzaju działania, nazywane „redukcją szkód”, są rekomendowane przez Światową Organizację Zdrowia i Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii. SIN jest reprezentowany w sądzie pro bono przez kancelarię Wardyński i Wspólnicy. Pozew przygotowała fundacja Panoptykon, broniąca prywatności i wolności w sieci.
Jerzy Afanasjew, działacz Społecznej Inicjatywy Narkopolityki, wyjaśnia, dlaczego organizacja zdecydowała się pozwać internetowego giganta.
Masz ochotę na dobrą zabawę dziś wieczorem? Nie na Facebooku
czytaj także
Dyskryminacja w realu
Coraz częściej dyskryminacja przybiera postać nadmiernego, nieuzasadnionego blokowania treści przez takich gigantów jak Facebook, YouTube czy Twitter. Portale społecznościowe śledzą swoich użytkowników za pomocą algorytmów i moderatorów, aby usuwać przypadki łamania regulaminu, np. hejt czy nawoływanie do przemocy. Znikają jednak też legalne i pożyteczne materiały: fotografie historyczne, reportaże wojenne, zdjęcia naruszeń praw człowieka i protestów, dzieła sztuki czy satyra. W przypadku SIN-u skasowane zostały… ostrzeżenia przed niebezpiecznymi substancjami. Najpierw w 2018 r. zniknęła grupa „SIN Talerze”, w której około 4 tys. osób śledziło publikowane informacje o tabletkach. Powód? Oskarżenie o handel narkotykami. Następnie zniknął cały profil SIN, który „polubiło” ponad 16 tys. osób.
Nikt nie zna dnia ani godziny oskarżenia, ponieważ treści bywają kasowane przypadkowo. Jako niezgodny z regulaminem zniknął na przykład komentarz SIN-u: „Odczynniki należy trzymać w lodówce”. Aby omijać filtry, wytworzył się specjalny slang, w którym litery zmienia się na znaki specjalne, np. €><TA$¥ (ecstasy). Dla edukatorów absurdalne jednak jest prowadzenie profilaktyki szyfrem. Nie wiadomo też, kiedy decyduje algorytm, a kiedy człowiek, i jak długo nawet taka metoda będzie działać. Nie można też wykluczyć możliwości, że blokada jest skutkiem masowych zgłoszeń ze strony internautów. Niestety, moderatorzy nie podali powodu zablokowania SIN-u.
czytaj także
Garstka technologicznych korporacji ma coraz większy wpływ na to, jakie treści i poglądy mogą być wyrażane w sieci. Część zaprzyjaźnionych organizacji odmówiła udostępnienia petycji SIN na Facebooku, gdyż same obawiają się represji ze strony administracji portalu. Blokada jest więc potężnym narzędziem decydującym o zasięgu materiałów w internecie, które korporacje dzierżą bez żadnej kontroli i odpowiedzialności. Prywatną cenzurę ułatwia brak przejrzystych zasad oraz skutecznych procedur odwoławczych. „W tej sytuacji trudno jest zakwestionować podjętą przez platformę decyzję o usunięciu danego materiału czy całego konta” – pisze na stronie akcji #SINvsFacebook fundacja Panoptykon.
W czarną dziurę
Odwołanie? Zapomnij. Nie ma żadnej skutecznej procedury apelacji od decyzji Facebooka, a dostępne opcje przypominają rzucanie grochem o ścianę. Jedyne formularze kontaktowe na portalu dotyczą kwestii technicznych, a korespondencja wysyłana do korporacji w Irlandii czy Kalifornii trafia w przysłowiową czarną dziurę. Niedawno Ministerstwo Cyfryzacji powołało specjalny punkt kontaktowy, jednak porozumienie podpisane przez władze z Facebookiem nie daje żadnych możliwości wpływu na decyzje portalu. Wszystko, na co można liczyć, to ponowne rozpatrzenie sprawy. I to też tylko w wybranych przypadkach – „treści usuniętych ze względu na nagość lub aktywność związaną z seksem, mowę nienawiści i przemoc”.
To nie pierwszy konflikt z mediami społecznościowymi w Polsce, jak trafnie zauważa Sylwia Czubkowska w „Gazecie Wyborczej”. Na cenzurowanym jest też np. Mestosław, edukator stojący za profilem Wiem Co Ćpiem. Chociaż po szeroko zakrojonej kampanii społecznej wrócił na YouTube (dziś ma tam ponad 120 tys. subskrybentów), gdzie indziej wciąż pozostaje na czarnej liście. Oburzali się też… narodowcy, którzy od 2016 roku są blokowani za promowanie symbolu Falangi. Zniknęły konta Marszu Niepodległości, Ruchu Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej czy posła Kukiz’15 Marka Jakubiaka. Nacjonaliści próbowali pozwać Facebooka za „cenzurę i dyskryminację ze względu na naród, poglądy polityczne i wyznanie”, czego usiłuje dowieść Maciej Świrski z fundacji Reduta Dobrego Imienia. Zanim jednak sąd wyznaczy termin pierwszej rozprawy, najpierw nakazał udowodnić, że poszkodowani są faktycznie obywatelami Polski.
czytaj także
O wolność słowa
Sprawa #SinVsFacebook to walka o prawa wszystkich użytkowników internetu. Każdy powinien móc skuteczniej kwestionować arbitralne decyzje platform, z których korzysta. Walka toczy się o skuteczne prawo do odwołania dla każdego, jaśniejsze zasady moderacji i o lepsze procedury odwoławcze dla wszystkich platform internetowych. Pewne reguły muszą obowiązywać, ale powinny one obowiązywać w równym stopniu użytkowników, jak i same portale. Na razie obywatel pozostaje bezsilny wobec prywatnej cenzury wielkich korporacji, o ile nie złoży pozwu – lub nie przeprowadzi kampanii społecznej w mediach. Najwyższy czas to zmienić.