Jak biblioteka w biednej dzielnicy Salwadoru pomaga ratować dzieci przed gangami.
Jorge Argueta jest z Salwadoru, ale mój telefon odbiera w księgarni na południu Stanów. Podpisuje właśnie swoje książki poetyckie dla dzieci. Jedna nazywa się Salsa. To książka kucharska, która białym wierszem opowiada o tradycyjnej kuchni Indian Nahuas, mieszkających w Salwadorze i Meksyku. Podpisuje też zbiór wierszy Jesteśmy jak chmury. Są tu rozmowy rodzin z Ameryki Środkowej w drodze na wymarzoną Północ. Tata tłumaczy dzieciom, żeby dalej śpiewały, to wystraszą strach. Ale co czeka ich na granicy USA?
czytaj także
Salwador to najmniejszy kraj Ameryki Środkowej, nazywany pieszczotliwie Tomciem Paluchem. Mieszka tu 6 milionów ludzi. 9 na 10 osób deklaruje chęć migracji. Chcą uciec przed biedą i wszechobecną przemocą – Salwador ma jeden z najwyższych na świecie wskaźników zabójstw wśród krajów, w których obecnie nie toczy się wojna. Ale przecież się toczy – średnio 10 osób ginie tu codziennie w wyniku konfliktów miedzy gangami lub na wojnie gangów z wojskiem i policją.
Pytam Jorge Arguetę, jak zrodził się pomysł na Bibliotekę Snów czy też Bibliotekę Marzeń (Biblioteca de los sueños), którą założył w San Jacinto, biednej dzielnicy stolicy Salwadoru. Jorge opowiada od początku, czyli od lat osiemdziesiątych, kiedy to studiował i należał do lewicowej organizacji, a przez Salwador przetaczała się wojna domowa. Wojsko przeczesywało domy w poszukiwaniu partyzantów.
– Uciekłem wtedy z kraju do Stanów. Ale w naszym domu w San Jacinto zostały moje książki – wiersze Pablo Nerudy i innych autorów, których nasze władze miały za komunistycznych wywrotowców. Moja siostra poprosiła więc brata ciotecznego, Alfreda, żeby spalił te książki. – Jorge bierze głęboki wdech. – Wróciłem do Salwadoru 35 lat później. Odłożyłem trochę pieniędzy i postanowiłem kupić kawałek ziemi za naszym dawnym domem w San Jacinto i zbudować tam bibliotekę dla dzieci z okolicy. Żeby nauczyły się czytać i marzyc. Żeby książki pokazały im inny świat, świat poza dzielnicą opanowaną przez gangi.
Szacuje się, że w Salwadorze 60 tysięcy osób należy do gangów.
– Alfredo odebrał mnie wtedy z lotniska. Jedziemy do San Jacinto, a on mówi: „Chcesz założyć bibliotekę? A pamiętasz, jak twoja siostra kazała mi spalić twoje książki? Poszedłem wtedy do was, plakaty z Che Guevarą zakopałem za domem, a książki zabrałem na wieś do rodziny. Nauczyłem z nich czytać matkę, ojca, ciotkę, dziadków i swoje dzieci. Książki to dobra rzecz. Nie wolno ich palić”.
Śmiejemy się oboje. Ja z ulgą. Ale opowieść jeszcze się nie kończy.
Kiedy Alfredo i Jorge zaczęli stawiać budynek biblioteki, pojawił się reprezentant lokalnych władz, pytając o pozwolenie na budowę. Jorge nie miał pozwolenia, ale za to spory rozmach narracyjny:
– Wytłumaczyłem mu, że tu będzie okno z widokiem na wulkan, żeby dzieci mogły marzyc, by stać się tak wielkie jak on. I że jedna strona budynku zostanie otwarta na drzewa i ptaki. Żeby dzieci mogły marzyc o lataniu. „OK, budujcie dalej”, powiedział i poszedł.
Później wśród drzew koło biblioteki zbudowali jeszcze wysokie bocianie gniazdo, gdzie czytanie i marzenia o lataniu splatają się zupełnie naturalnie. W bibliotece odbywają się warsztaty, Jorge i inni autorzy czytają dzieciom swoje książki. Ale nie wszystkie dzieci z dzielnicy mogą tu dotrzeć, ulice są niebezpieczne. Każde kolejne zabójstwo odstrasza dzieci i ich rodziców od poruszania się po dzielnicy. Stąd pomysł na bibliotekę obwoźną. Zajmuje się nią Carolina Osorio, koleżanka Jorge i dyrektorka Biblioteki Marzeń. Carolina zabiera ze sobą 20-30 książek dla dzieci i idzie szukać czytelników. W soboty Carolina przychodzi z książkami na rynek w San Jacinto. Wiele dzieci pomaga tu swoim rodzicom, obierają i kroją warzywa i owoce na soki.
Umawiam się na rozmowę z Caroliną właśnie w sobotę i oglądam rynek okiem kamery jej telefonu. Jest zadaszony, przed wejściem stoją uzbrojeni strażnicy. Dzieci zbierają się w korytarzu koło wejścia, kilku chłopców gra w piłkę, duża grupa buszuje w książkach. Starsze dzieci czytają młodszym. Leżą na podłodze na kolorowych materacach i machają nogami. Jeden chłopiec zwija się za śmiechu. Carolina krzyczy do telefonu ponad ogólną wrzawą, że rozśmieszyła go historia o kurczakach, i tłumaczy:
– Pozwalamy im dotykać książek, kłaść je na podłodze. Chodzi o to, żeby przestały się bać książek, żeby się z nimi oswoiły się i zaprzyjaźniły, żeby chciały czytać i odkrywać na własną rękę. Ale gangi są blisko. Zawsze ktoś od nich kręci się blisko rynku. Rekrutują dzieci, obiecując im telefon komórkowy i pieniądze na adidasy. To jest walka o dusze.
czytaj także
*
Bibliotekę Marzeń w San Jacinto można wesprzeć tutaj. Wspiera ją także międzynarodowa IBBY – International Board on Books for Young People, a Jorge Argueta jest założycielem lokalnej sekcji IBBY w Salwadorze.