Czy brytyjska Partia Pracy rzeczywiście jest „za Brexitem, a nawet przeciw”? Stanowisko laburzystów jest jasne, ale ich wyborcy są podzieleni, a wiele zależy od ostatecznych uzgodnień między rządem torysów a Unią. Polemika Gavina Rae z tekstem Jacka Olendra.
Sezon konferencyjny brytyjskich partii politycznych dobiega końca, a różnice między dwiema głównymi partiami rysują się wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej. W kongresie Partii Pracy udział wzięli głównie młodzi działacze i związkowcy. Debaty były entuzjastyczne, skupione na polityce, a partia zjednoczyła się wokół przywództwa obiecującego radykalne przemiany w kraju. Tymczasem kongres Partii Konserwatywnej przyciągnął dość przerzedzone grono starszych delegatów. Do głosu doszły podziały na szczycie partii, a przywódczynię Theresę May przyjęto bez wielkiego entuzjazmu. Brakowało nowych pomysłów na politykę, a większość wystąpień sprowadzała się do atakowania Partii Pracy i jej lidera, Jeremy’ego Corbyna.
Pomimo tych kontrastów, brytyjska polityka nadal stoi na ostrzu noża. W miarę jak negocjacje związane z Brexitem wchodzą w fazę końcową, istnieje realna możliwość, że Wielka Brytania wypadnie z Unii Europejskiej bez uzgodnionego porozumienia. A jednak, przy wszystkich problemach i wewnętrznych podziałach w rządzie, torysi i laburzyści idą łeb w łeb w sondażach opinii publicznej. Zagadce tej poświęcił niedawno artykuł Jacek Olender, stawiając dwa ważne pytania o strategię brytyjskiej Partii Pracy. Po pierwsze, skoro Brexit jest projektem prawicowym, dlaczego Partia Pracy nie przeciwstawia się jego realizacji? Po drugie, skoro torysi są obecnie pogrążeni w takim chaosie, dlaczego Partia Pracy nie wyprzedza ich znacząco w sondażach? Najpierw przyjrzę się temu drugiemu pytaniu.
Corbyn za, a nawet przeciw [brexitowe WTF dla średniozaawansowanych]
czytaj także
Olender wyraża obawy obywatela UE mieszkającego w Wielkiej Brytanii i stojącego w obliczu niepewności, jakie niesie za sobą Brexit. Jako emigrant, który wyjechał w przeciwnym kierunku, podzielam wiele z tych obaw. Jednak autor artykułu nie sytuuje obecnej pozycji Partii Pracy w kontekście ogromnych postępów poczynionych pod kierownictwem Jeremy’ego Corbyna. W okresie, kiedy obowiązywała doktryna „New Labour” (a na czele laburzystów stali Tony Blair i Gordon Brown), Partia Pracy straciła prawie sto tysięcy członków, co sprawiło, że konserwatyści prześcignęli ją pod względem liczebności. Od czasu, gdy w 2015 roku Corbyn objął kierownictwo, szeregi partii wzmocniły się o około trzysta pięćdziesiąt tysięcy nowych członków, co czyni z niej największą partię centrolewicową w Europie, pięciokrotnie większą niż ugrupowanie torysów.
W artykule nie wspomina się również o znacznie lepszym wyniku Partii Pracy w ostatnich wyborach powszechnych z 2017 roku, kiedy to poparcie dla niej wzrosło o 9,6% w porównaniu z rokiem 2015. Był to największy odsetek głosów oddanych na Partię Pracy od 2001 roku i największy jednorazowy wzrost poparcia od czasu historycznego powojennego zwycięstwa laburzystów w 1945 roku. Wynik ten wygląda jeszcze bardziej imponująco, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że w ciągu siedmiu tygodni kampanii wyborczej poparcie dla Partii Pracy wzrosło aż o 15 procent. Brytyjskie prawo wyborcze stanowi, że nadawcy medialni muszą zapewnić głównym partiom politycznym jednakowy czas antenowy podczas kampanii wyborczej. Dzięki temu, odkąd laburzyści mieli szansę przedstawić wyborcom swój program, poparcie dla partii szybko rosło. Opowiadając się zdecydowanie przeciwko polityce oszczędności, Partia Pracy pod kierownictwem Corbyna udowodniła, że lewicowy program może cieszyć się popularnością wśród wyborców.
czytaj także
Chociaż Partia Pracy nie wygrała wyborów w 2017 roku, torysi stracili większość i utworzyli rząd koalicyjny ze skrajnie prawicową Demokratyczną Partią Unionistyczną – DUP. Od tego czasu Partia Pracy utrzymuje w sondażach poparcie na poziomie około 35-40 procent, mniej więcej takim samym jak konserwatyści. Jest to bardzo dobry wynik w porównaniu z większością innych europejskich partii socjaldemokratycznych. Jednym z najbardziej niepokojących trendów we współczesnej polityce jest raptowny spadek poparcia dla największych partii lewicowych w Europie. Na przykład w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych holenderska Partia Pracy otrzymała zaledwie 5,7 procent głosów, w porównaniu z 24 procentami z 2012 roku. Kandydat francuskiej Partii Socjalistycznej uzyskał zaledwie 6,4 procent w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2017 roku, podczas gdy jeszcze w 2012 roku partia ta zdobyła 28,6 procent. W Niemczech SPD zdobyła zaledwie 20,5 procent w wyborach federalnych – to jej najsłabszy wynik od czasów II wojny światowej. Można wymieniać dalej. Partie centrolewicowe odnotowały również rekordowo niskie wyniki wyborcze w takich krajach jak Włochy, Szwecja, Grecja, Węgry i Irlandia; nie wspominając oczywiście o Polsce, gdzie lewica nie ma nawet przedstawiciela w parlamencie.
W mediach doszło do bezwzględnego i bezprecedensowego ataku na Corbyna. Pomawiano go o antysemityzm, współpracę z czechosłowackimi tajnymi służbami, wspieranie Putina, sprzyjanie IRA, itd. Mimo to Partia Pracy pozostaje jedną z niewielu europejskich partii centrolewicowych, którym w ostatnich latach udało się pozyskać zarówno członków, jak i elektorat. Wbrew uporczywym próbom zdyskredytowania Corbyna i wbrew lękom establishmentu, istnieje zupełnie realna możliwość, że Partia Pracy pod jego przywództwem utworzy kolejny rząd.
Właściwym pytaniem nie jest zatem, dlaczego Partia Pracy ma niskie poparcie, ale dlaczego wciąż tak wysokie notowania ma Partia Konserwatywna. Przyczyna jest prosta: Brexit. Katastrofalna decyzja byłego premiera Davida Camerona o zwołaniu referendum unijnego, której celem było doraźne uzdrowienie wewnętrznych podziałów w Partii Konserwatywnej, pozostawiła głęboki rozłam w brytyjskim społeczeństwie. Olender słusznie zauważa, że od początku był to głęboko prawicowy projekt, który celowo podżegał nastroje nacjonalistyczne i antyimigracyjne poprzez rozgrywanie uzasadnionej frustracji i wściekłości na status quo. Miliony osób, które nadal chcą wyprowadzić Wielką Brytanię z UE, mogą obecnie poprzeć jedną partię – Partię Konserwatywną. Podobnie jak polska polityka polaryzuje się wokół podziału na zwolenników i przeciwników PiS, a amerykańska – wokół stosunku do Donalda Trumpa, tak politykę w Wielkiej Brytanii podzieliła kwestia Brexitu.
Przejdźmy teraz do drugiego pytania z artykułu. Dlaczego Partia Pracy nie powstrzyma Brexitu?
W rzeczywistości to Partia Pracy blokuje twardy Brexit faworyzowany przez torysów. Wysoki wynik Partii Pracy w ostatnich wyborach powszechnych sprawił, że kwestia Brexitu stała się piętą achillesową obecnego rządu. Laburzyści konsekwentnie głosowali w tej sprawie przeciwko torysom i wymusili na rządzie istotne ustępstwo: wbrew pierwotnym planom Theresa May nie będzie mogła podpisać umowy o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii bez uzyskania zgody parlamentu. Partia Pracy przedstawiła sześć punktów, na podstawie których oceni umowę o wyjściu z Unii, i jest niemal pewne (o ile konserwatyści nie ustąpią całkowicie przed żądaniami UE), że za kilka tygodni zagłosuje w parlamencie przeciwko rządowej propozycji. Ponieważ posłowie Partii Konserwatywnej także są głęboko podzieleni w kwestii Brexitu, a rząd jest zdany na głosy unionistów, niezwykle trudno będzie o jakiekolwiek porozumienie w tej sprawie.
czytaj także
Chociaż słyszy się o podziałach, jakie pojawiają się wśród laburzystów w związku ze strategią Brexitu, wspólne stanowisko wypracowano na tegorocznej konwencji Partii Pracy w jak najbardziej demokratyczny sposób. Ponad sto lokalnych okręgów wyborczych partii przedstawiło na kongresie wnioski dotyczące Brexitu. Zostały one przedyskutowane na wstępnym posiedzeniu, podczas którego zapadła decyzja, że na kongresie zostanie przedstawiony jeden, wspólny wniosek na ten temat. Partia Pracy podtrzymała stanowisko, że jej posłowie i posłanki zagłosują przeciwko wszelkim porozumieniom, które nie obejmą unii celnej i równorzędnego dostępu do rynku wewnętrznego Unii albo będą skutkować przywróceniem strzeżonej granicy między Irlandią Południową i Północną.
Partia Pracy blokuje twardy Brexit faworyzowany przez torysów.
Co istotne, wniosek pozostawia kierownictwu partii wolną rękę, w tym możliwość poparcia drugiego referendum, które mogłoby zawierać opcję pozostania w UE. Mimo doniesień mediów, że Kier Starmer, minister gabinetu cieni do spraw Brexitu, z własnej inicjatywy dopisał to stwierdzenie do przemówienia na kongresie, w rzeczywistości po prostu powtórzył tylko słowa zawarte we wniosku, który delegaci przyjęli przeważającą większością głosów.
Decyzja kongresu Partii Pracy o pozostawieniu otwartych opcji w sprawie Brexitu jest niezwykle ważna. Zanim laburzyści postanowią, co dalej, muszą poznać treść porozumienia uzgodnionego z UE. Bez tej wiedzy każdy ruch byłby przedwczesny, a tymczasem Partia Pracy powinna pozwolić torysom boleśnie odczuć polityczne konsekwencje problemu, który sami wywołali i którego nie są w stanie rozwiązać.
Na Partię Pracy wywierana jest coraz większa presja, aby poparła drugie referendum (tzw. „głosowanie ludu”) w sprawie Brexitu. Brzmi to kusząco, ponieważ oferuje pozornie proste rozwiązanie bałaganu powstałego w wyniku pierwszego referendum.
czytaj także
Taka opcja ma jednak wiele wad. Po pierwsze, nic nie wskazuje, żeby większość społeczeństwa brytyjskiego opowiadała się za przeprowadzeniem drugiego referendum. Po drugie, mimo że poparcie dla pozostania w UE ostatnio wzrosło, w sondażach nadal utrzymuje się na poziomie podobnym do tego, jaki notowano przed pierwszym referendum. Po trzecie, nie jest jasne, jakie pytania miałyby się znaleźć na karcie do głosowania. Jeśli władzę nadal będą sprawować torysi, mogą skonstruować taki zestaw pytań, który sprzyjałby opcji „twardego Brexitu” i wprowadziłby nowe podziały w szeregach zarówno zwolenników pozostania w Unii, jak i „miękkiego wyjścia”. Nie ma pewności, że drugie referendum zapewni wyraźną większość frakcji popierającej pozostanie w UE, a przeciwnie: mogłoby jeszcze bardziej zaostrzyć napięcia społeczne w tej kwestii.
O ile zdecydowana większość członków Partii Pracy głosowała za pozostaniem w Unii, około jedna trzecia wyborców partii poparła rezygnację z członkostwa w UE. Tę liczną mniejszość stanowią głównie mieszkańcy tradycyjnie laburzystowskich okręgów, szczególnie wielu poprzemysłowych miast na północy Anglii. Gdyby Partia Pracy opowiedziała się wprost za pozostaniem w UE, wielu z tych wyborców uznałoby to za zdradę, a swoje ugrupowanie – za część establishmentu, który lekceważy ich demokratyczny werdykt. Partia Pracy musi pozostać zakorzeniona w środowisku klasy robotniczej, na które składają się zarówno zwolennicy pozostania, jak i wyjścia z UE. W przeciwnym razie spotka ją taki sam los jak wiele innych europejskich partii socjaldemokratycznych, co przełoży się na wzrost poparcia dla eurosceptyków i skrajnej prawicy.
Jedna trzecia wyborców Partii Pracy poparła Brexit. Gdyby laburzyści opowiedzieli się za pozostaniem w UE, wielu z tych wyborców uznałoby to za zdradę.
Opcją, którą Partia Pracy obecnie preferuje, jest przeprowadzenie przedterminowych wyborów powszechnych w związku z prawdopodobną klęską ustawy o Brexicie w parlamencie. Gdyby laburzystom udało się wygrać te wybory i utworzyć rząd, mogliby podjąć próbę wynegocjowania „miękkiego” porozumienia z Unią Europejską, podobnego do umowy między Unią a Norwegią. Tylko takie porozumienie mogłoby potencjalnie zjednoczyć ludność Wielkiej Brytanii, w tym miliony migrantów z innych państw UE. Wbrew temu, co twierdzi Olender w swoim artykule, Corbyn nie jest „małostkowy” i nie brakuje mu „spójnej wizji”, a kierownictwo Partii Pracy działa zgodnie z wyznawanymi przez siebie wartościami i realizuje długofalowy zamysł strategiczny. Przeciwstawia się nie tylko twardemu Brexitowi, ale także radykalnej polityce zaciskania pasa prowadzonej przez torysów. Europejska lewica powinna zaoferować laburzystom wsparcie i solidarność w tym trudnym przedsięwzięciu.
**
Gavin Rae – socjolog, wykładowca w Akademii Leona Koźmińskiego. Jest współzałożycielem think-tanku „Fundacja Naprzód” i członkiem brytyjskiej Partii Pracy.
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Gucio.