Polecamy wam fragment książki Matthew d'Ancony pokazujący, jak rósł ruch antyszczepionkowy. Przypadek ten jest idealnym studium postprawdy.
Kampania antyszczepionkowa to doskonały przykład tego, jak odżegnywanie się od nauki staje się niebezpieczne, kiedy zaczyna zagrażać zdrowiu publicznemu czy bezpieczeństwu innych. Zapalnikiem dla tej skandalicznej formy negacjonizmu – prawdziwego studium przypadku postprawdy – była pojedyncza praca opublikowana na łamach czasopisma „Lancet” w 1998 roku. Na bazie swoich odkryć dr Andrew Wakefield, jeden z autorów dzieła, powiedział na konferencji prasowej, że istnieje potencjalne ogniwo łączące wprowadzone dziesięć lat wcześniej w Wielkiej Brytanii szczepienia na odrę, świnkę i różyczkę ze zwiększeniem liczby przypadków zdiagnozowanego autyzmu. Pamiętam dobrze własne obawy świeżo upieczonego rodzica, który zamartwiał się z powodu rzekomego ryzyka związanego ze szczepionką MMR.
czytaj także
Kiedy te twierdzenia zaczęły krążyć po mediach, w całym kraju odsetek szczepionych dzieci spadł dramatycznie, bo z 92 do 73 procent (a niemal 50 procent w niektórych częściach Londynu), przynosząc w efekcie falę zachorowań na odrę i przypadki zgonów. Do czerwca 2008 roku choroba ta znów zaczęła się rozpowszechniać na Wyspach – czternaście lat po tym, jak niemal ją wypleniono.
Kiedy dziennikarze prześledzili oryginalny tekst w szczegółach, okazało się, że metodologia Wakefielda ma poważne braki, a co więcej, zachodzi konflikt interesów. Całość materiału ostatecznie wycofano, dziesięciu z trzynastu autorów wycofało swoje podpisy, a Wakefieldowi odebrano prawo wykonywania zawodów medycznych. Proces weryfikacji, który miał go skompromitować, okazał się jednak słabszy od lęku, który Wakefield zdążył wszczepić do krwiobiegu opinii publicznej.
W roku 2001 kierowanie Komitetem do spraw Przeglądu Bezpieczeństwa Szczepień, utworzonym przez Instytut Medycyny (IOM), zaproponowano Marie McCormick, profesor pediatrii w harvardzkiej Szkole Zdrowia Publicznego. Choć McCormick nie była specjalistką w zakresie nauki o szczepieniach, nie było to przeszkodą dla jej nominacji. Tak naprawdę to właśnie z tego powodu została wybrana. Jak wyjaśniał Anthony S. Fauci, szef Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych: „Politycznie rzecz biorąc, po prostu nie ma innego sposobu. Ekspertów często uważa się za jakoś skalanych. To niesłychanie frustrujący fakt współczesnego życia naukowego”. Takie podejście do eksperckości, jak już widzieliśmy, przeniknęło do świata polityki i odegrało znaczącą rolę w referendum w sprawie brexitu.
Komitet McCormick sporządził swój raport pod tytułem Szczepienia i autyzm w 2004 roku, stwierdzając bez żadnych wątpliwości, że między jednym a drugim nie ma związku. Co najważniejsze, komitet stwierdził, że dzieci nieszczepione zapadają na autyzm tak samo często lub częściej niż te zaszczepione. Raport nie miał jednak szans w starciu z histerią, która ogarnęła debatę publiczną. Komitet został zmuszony do zastosowania nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa w czasie ostatniego spotkania publicznego po tym, jak jego członkowie spotkali się z wiarygodnymi groźbami przemocy, a wręcz doradzano im, by miejsca swego zamieszkania zachowywali w tajemnicy.
Na tym etapie usunięto już ze szczepionek kontrowersyjny, oparty na rtęci konserwant Thimerasol – ten krok miał uspokoić panikujących pacjentów, choć nie był uzasadniony wynikami badań naukowych. Posunięcie to jedynie wzmogło lęki opinii publicznej, skłaniając zwolenników teorii spiskowych, którzy od początku uważali Thimerasol za niebezpieczny, do przekonania, że kompleks naukowo-farmaceutyczny cały czas wiedział o tym, lecz trzymał rzecz w tajemnicy. To zaś w efekcie miało znaczyć, że może być wiele innych powodów, by obawiać się szczepień. Zarazem usunięcie wspomnianego konserwantu w niczym nie zmniejszyło wzrostu liczby diagnoz zachorowań na autyzm.
czytaj także
To, co nastąpiło dalej, to wczesna przypowieść o postprawdzie. Poza sferą racjonalnej dyskusji było to, że przynajmniej w krajach rozwiniętych szczepienia pozwoliły wyplenić cholerę, żółtą febrę, błonicę, polio, ospę oraz (w czasach przed Wakefieldem) odrę. Naukowe dowody nie miały jednak szans w starciu z charyzmą celebrytów. W roku 2007 modelka i telewizyjna osobowość, Jenny McCarthy, której syn Evan ma autyzm, wystąpiła w programie Oprah Winfrey, by wyrazić swój pogląd na szczepienia. Przeciwko całej potędze naukowego establishmentu rzuciła swój „instynkt mamy”. Zapytana o dostarczenie dowodów odpowiedziała: „Moja nauka nazywa się Evan, jest u mnie w domu. To jest moja nauka”. W toku całego sporu lekarze często narzekali, że sieć dała pseudonauce cyfrowe turbodoładowanie. McCarthy postawiła ten zarzut na głowie, stwierdzając: „Uniwersytet Google’a – to stamtąd mam swój dyplom”.
Moc obalania przez charyzmatycznych liderów twierdzeń nauki to nic nowego. Thabo Mbeki, były prezydent RPA, nadał niesłychaną siłę emocjonalną fałszywym twierdzeniom, jakoby wirus HIV nie powodował AIDS – i uruchomił przerażającą epidemię we własnym kraju, który tego kryzysu nie opanował do dziś.
Otoczki politycznego glamouru przydał z kolei antyszczepionkowej krucjacie Robert F. Kennedy Jr. Powiedział on, że raport IOM miał służyć „wybieleniu ryzyka związanego z Thimerosalem”. Nie było to oczywiście prawdą, ale zarzut wysunięty przez Kennedy’ego odegrał swą rolę. Nie jest niespodzianką, że jego tezy wydały się interesujące prezydentowi elektowi Trumpowi, który przeprowadził z nim dwie rozmowy w styczniu 2017 roku, jeszcze przed inauguracją. Kiedy piszę te słowa, Kennedy wciąż ma nadzieję, że stanie na czele nowego, oficjalnego komitetu do spraw bezpieczeństwa szczepień. I tak już jednak dostał to, czego chciał: prezydencki stempel na jego pseudonauce.
Wakefield tymczasem zrozumiał w tej osobliwej atmosferze naszych czasów, że akademicka infamia może być trampoliną do statusu celebryty: źródłem ożywienia kampanii i własnej kariery. W kwietniu 2016 roku jego film Zaszczepieni: od zmowy do katastrofy – choć wycofany z Festiwalu Filmowego Tribeca – został pokazany na Manhattanie, wywołując kontrowersje i w ogóle robiąc wiele hałasu. Pełen, często dość topornych, odwołań do emocji film opierał się na historii tak zwanego sygnalisty CDC – dra Williama Thompsona, naukowca z amerykańskiego Centrum Kontroli Zachorowań i Prewencji (CDC). Thompson, według autora filmu, dostarczył Brianowi Hookerowi – inżynierowi biochemii, prywatnie ojcu autystycznego syna – sterty danych, które tamten, sam nieznający się na epidemiologii wykorzystał na użytek własnej analizy. Jego odkrycia opublikowało mocno niszowe czasopismo w 2014 roku, ale bardzo szybko wywołało ono prawdziwą burzę w sieci. Hooker twierdził, że CDC przez cały czas wiedziała o związku między szczepionkami MMR a zachorowaniami na autyzm, zwłaszcza wśród młodych Afroamerykanów, ale ukrywała tę informację. Nic dziwnego, że oskarżenie to wywołało powszechne obawy i wzbudziło gniew, nie tylko wśród społeczności Afroamerykanów i rodziców autystycznych dzieci. Tyle tylko, że nie miało ono najmniejszego oparcia w faktach.
W swym raporcie Hooker popełnił elementarne błędy statystyczne, myląc „badanie kohortowe” (które bada ludzi niecierpiących na daną chorobę, a następnie sprawdza, które czynniki wydają się zwiększać ryzyko zapadnięcia na nią) z „badaniem grupy kontrolnej” (w którym zestawia się dwie grupy ludzi, chorych na daną chorobę i zdrowych, a potem je porównuje, by stwierdzić, które czynniki ryzyka odpowiadają za te różnice). W naukach epidemiologicznych to tak, jakby powiedzieć, że jabłko to gruszka. Co więcej, liczba afroamerykańskich chłopców, na podstawie doświadczeń których oparł swoje rewolucyjne wnioski, była skandalicznie mała.
Po jakimś czasie raport Hookera wycofano z pisma, które go opublikowało. Film Zaszczepieni po prostu jednak powtórzył te oskarżenia, ukazując Hookera jako Dawida zmagającego się z Goliatem przemysłu ochrony zdrowia, a Wakefielda jako jasnowidzącego proroka, którego słowa się potwierdziły. Znajdziemy też w filmie twórczą redakcję tez Thompsona, która mają podtrzymywać (fałszywy) argument filmu. Na jego kluczową tezę o tuszowaniu sprawy przez CDC po prostu nie ma dowodów. Stephanie Seneff, informatyczka z MIT (również niebędąca epidemiolożką), twierdzi przed kamerą, że do 2032 roku 80 procent chłopców będzie miało autyzm. Cały obraz jest jedną wielką niedorzeczną napaścią na nauki medyczne, bezwstydnie manipulancką i absurdalnie alarmistyczną. Ale znów wybił on Wakefielda na pierwsze strony ogólnokrajowych gazet.
czytaj także
Kiedy prawda traci społeczną wartość, zagrożone są ugruntowane praktyki społeczne, które się na niej opierały. Zanim ruch antyszczepionkowy urósł w siłę, choroby, przed którymi rutynowo szczepiono dzieci, powszechnie traktowano jako zamknięty rozdział historii. Postprawda wywołuje jednak niebywałą chwiejność, nie tylko w polityce, ale też w dziedzinie zdrowia publicznego. Kiedy opartym na dowodach naukowych badaniom ufa się mniej niż anegdocie, a autorytet instytucjonalny mniej waży niż teorie spiskowe, konsekwencje mogą dla ludzi być nagłe i śmiertelne. Skuteczne szczepienia zależą bowiem od „odporności populacyjnej”: liczba zabezpieczonych jest tak duża, że choroba przestaje się rozprzestrzeniać. Kwestią otwartą pozostaje to, czy nasza odporność przetrwa niekończącą się histerię wokół szczepionek.
*
Fragment książki Matthew d’Ancony Postprawda (Wydawnictwo Krytyki Politycznej). Tytuł tekstu od redakcji.