Janek i Kryśka, zwykli ludzie ze zwykłego blokowiska, stracili dziecko, muszą jakoś uporać się z tym dramatem i ułożyć sobie życie. Nie wiadomo, czy ich związek to przetrwa. Jest jeden szkopuł, to dziecko było małpą. Kinga Dunin czyta komiks Gosi Kulik „Ta małpa poszła do nieba”, „Psy ras drobnych” Olgi Hund, „Urodziłem się pewnego błękitnego dnia” Daniela Tammeta i „Sześc cztery” Hideo Yokoyamy.
Ta małpa poszła do nieba, scenariusz i rysunki Gosia Kulik, Wydawnictwo Komiksowe 2018
Ten komiks – również w warstwie graficznej – to połączenie realistycznego smutku i czarnego, absurdalnego humoru. Celowo nieładne rysunki nie budują dystansu do bohaterów – niemłodego już małżeństwa i ich strasznej teściowej – a przeciwnie, tworzą mocne uczucie empatii.
Właściwie jest to historia z życia jakich wiele. Janek i Kryśka, zwykli ludzie ze zwykłego blokowiska, stracili dziecko, muszą jakoś uporać się z tym dramatem i ułożyć sobie życie. Nie wiadomo, czy ich związek to przetrwa. Jest jeden szkopuł, to dziecko było małpą, nie mogli mieć dzieci, co było dramatem rodzinnym, więc przygarnęli ją z zoo. Małpa nie służy tylko zawiązaniu akcji, tajemnica jej śmierci powróci, odsłaniając jeszcze inną prawdę o funkcjonowaniu tej rodziny, a zakończenie będzie dość odleciane i raczej nie jest to happy end.
Autorce udało się opowiedzieć prawdziwą historie w zupełnie nieoczekiwany sposób. Lubię w literaturze, kiedy czuję, wiem, o co chodzi, ale zaskakuje mnie, jak to jest zrobione.
Okrutnie dobry komiks.
***
Olga Hund, Psy ras drobnych, korporacja ha!art 2018
Najpierw spadł śnieg i byłam bezradna. Później zaczęło się jątrzyć. Później sześć razy byłam na oddziałach zamkniętych kilku szpitali psychiatrycznych, najczęściej w Kobierzynie.
Jest taki gatunek książek, w których ktoś opowiada o tym, jak był chory albo uzależniony i potem przeszedł trudną drogę, ale wyszedł na prostą. To nie jest taka książka, co nie znaczy, że autorka nie wyszła. Wyróżnia ją to, że umiała z tego zrobić literaturę, zwartą i bezpretensjonalną. Na książkę składają się krótkie, skondensowane historie, szybkie obserwacje, szpitalne dialogi. Na przykład taki:
– Chcesz takie coś? Za fajkę?
– A co to jest?
– … no nie wiem, takie coś.
– Ale co?
– No takie coś, nie wiem.
– A! Takie coś do czegoś? Pewnie.
Poznajemy pacjentki wyrzucone na społeczny margines, mówiące nam jednak coś o społeczeństwie, w którym nie ma dla nich miejsca. I szpital, który nie jest ani sanatorium z Czarodziejskiej Góry, ani więzieniem z Lotu nad kukułczym gniazdem, tylko dość nędzną polską totalną instytucją. Mikrokosmosem z ułomną demokracją i własną walutą. Można patrzeć na to jak na miejsce wygnania, ale też jak na jakąś część życia, które przecież nie jest całkiem inne i obce.
Co można zrobić, żeby Polacy rzadziej odbierali sobie życie?
czytaj także
***
Daniel Tammet, Urodziłem się pewnego błękitnego dnia, przeł Małgorzata Mysiorska, Czarne 2018
Urodziłem się 31 stycznia 1979 roku – w środę. Wiem, że to była środa, ponieważ ta data jest dla mnie niebieska, a środy zawsze są niebieskie, podobnie jak cyfra dziewięć i podniesione głosy w czasie kłótni. Lubię swoją datę urodzenia, ponieważ większość liczb, które w niej występują, widzę jako gładkie i okrągłe kształty, podobne do otoczaków na plaży.
A to właśnie jest taka pozytywna, autobiograficzna historia kogoś, kto jest inny, ale przebył długą i trudną drogę, aby wreszcie znaleźć swoje miejsce w społeczeństwie. I jeszcze na deser Boga.
Autor ma zespół Aspergera. Ale też dodatkowe, wyjątkowe cechy. Jest sawantem, czyli posiada niezwykłe zdolności, jeśli chodzi o operowanie liczbami, oraz ma rzadki dar synestezji. To zdolność do łączenia różnych wrażeń zmysłowych, które u zwykłych ludzi są rozdzielone. Dzięki temu liczby i litery mają dla niego też określone kolory, fakturę, poruszają się. Trudno to sobie wyobrazić, ale autor jeszcze pod jednym względem jest wyjątkiem – potrafi opowiedzieć, co się dzieje w jego głowie, w jaki sposób dochodzi do rozwiązania matematycznych zagadek. Pracuje, tworząc komputerowe kursy nauki języków obcych, sam zna ich kilka, a nauczenie się kolejnego języka zajmuje mu około miesiąca.
czytaj także
Odmienność ta ma także swoje gorsze strony – kłopoty z abstrakcyjnym myśleniem, nieumiejętność odczytywania metafor, rozmaite fiksacje, liczne kłopoty w relacjach z społecznych. Mimo to Daniel jest w udanym związku. Z drugim mężczyzną.
To też bardzo optymistyczna i nieco zaskakująca historia.
Daniel pojechał na Litwę, do Kowna, jako wolontariusz uczący angielskiego. Jedna z koleżanek spytała go kiedyś – czy masz dziewczynę? Nie. A chłopaka? Nie. Jesteś gejem? Okazało się, że nigdy przedtem nie zastanawiał się nad tym pytaniem. Aby znaleźć odpowiedź, zgłosił do grupy aktywistów gejowskich w Kownie. Szczegółów brak, ale chyba mu jej udzielili, bo po powrocie do Londynu znalazł, dzięki internetowi, partnera. Powiedział o tym rodzicom, a oni życzyli mu wiele szczęścia na nowej drodze życia.
Mnóstwo happy endów jest w tej książce.
***
Hideo Yokoyama. Sześc cztery, przeł. Łukasz Małecki, Wydawnictwo Literackie 2018
W wieczornym świetle tańczyły płatki śniegu.
Yoshinonu Mikami wysiadł z taksówki, nogi zesztywniały mu od długiej jazdy. Przed wejściem na komisariat czekał technik kryminalistyki, który wprowadził go do środka.
Grubaśny japoński kryminał reklamowany z przodu jako japońskie Millenium, a z tyłu Gra o tron. Gdyby była jeszcze trzecia strona okładki, to pewno byłoby też House of Cards – może najbardziej trafione. Wszystko, co się da, albo nawet jak się nie da, tak jest reklamowane, ale mimo to książka wyglądała obiecująco. Jednak już od początku pogrążyłam się w jakimś oceanie nudy. Nudy, ale jakże fascynującej. Gdyby mnie nie fascynowała, tobym nie przeczytała.
Nastoletnia córka głównego bohatera zniknęła, a kilkanaście lat wcześniej została porwana i zamordowana mała dziewczynka. Z samego Tokio ma przyjechać główny komendant policji i obiecać, że sprawa sprzed lat zostanie znowu podjęta. Czy wcześniejsze morderstwo i zaginięcie nastolatki się ze sobą łączą? I czy sprawy te znajdą, albo przynajmniej jedna z nich, jakiś finał?
W gruncie rzeczy nie o tym jest ta książka i tu trzeba przyznać, że pomysł jest oryginalny. Gra toczy się bowiem głównie wewnątrz policji oraz między policją a dziennikarzami – o zakres udzielanych informacji. Panika na komisariacie, bo dziennikarze mogą złożyć skargę głównemu komendantowi, a to byłaby katastrofa! Różne wydziały walczą ze sobą o władzę. Wszystkie te intrygi i konflikty wydają się dość naiwne, ale atmosfera jest bardzo japońska. W policji panuje ścisła hierarchia i obowiązują bardzo formalne relacje. Z naszego punktu widzenia dochodzi tam, właściwie nieustannie, do mobbingu. Także seksistowskiej dyskryminacji kobiet. A pod powierzchnią i japońskimi ukłonami buzują emocje, więc czasem ktoś może wybuchnąć i dochodzi do rękoczynów. I nikt nie ma poczucia humoru, przynajmniej w naszym rozumieniu, za to alkohol jest oczywistym sposobem na rozładowywanie wszelkich problemów. Dodajmy do tego, że gra toczy się nie tylko o władzę, ale także, a może nawet głównie, o honor – własny i instytucji.
W Japonii kryminał ten był podobno wielkim bestsellerem, więc chyba jest w nim jakaś prawda o tamtejszym społeczeństwie. I to jest w tej książce najciekawsze.