Przyroda nie jest świętością, to czemu miałby nią być ludzki genom? Czy argumenty przeciwko badaniom i oddziaływaniu na ludzkie dziedzictwo genetyczne nie są świeckim odpowiednikiem religijnych argumentów o duszy? Kinga Dunin czyta „Edycję genów. Władzę nad ewolucją” i „Eden”.
Jennifer A. Doudna, Samuel H. Sternberg, Edycja genów. Władza nad ewolucją, przeł. Adam Tuz, Prószyński i S-ka 2018
Śnię, że stoję na plaży. Na lewo i na prawo ode mnie biegnie wzdłuż wody pas piachu przypominającego barwą sól zmieszaną z pieprzem; obramowuje zarys rozległej zatoki.
Mimo że książka ta ma dwoje autorów, narrację przejmuje jedna z nich, kobieta. Podobno w ten sposób książka stała się atrakcyjniejsza dla czytelników, a miejscami jest ona dość osobista. Może dwugłos byłby równie atrakcyjny, ale skoro taka jest decyzja autorów, oddajmy głos kobiecie.
Profesor Doudna jest biochemiczką, od lat pracującą w najlepszych amerykańskich uniwersytetach, zajmuje się badaniami nad RNA i CRISPR. Sny snami, ale to, o czym nam opowiada, to właśnie jej badania i odkrycia dotyczące owego – może dla niektórych tajemniczego – CRISPR (Clustered Regularly Interspaced Short Palindromic Repeats). Dlaczego jest to ważne i ciekawe?
Mówiąc w największym uproszczeniu i skrócie, jest to pewien cwany mechanizm, dzięki któremu bakterie bronią się przed wirusami. Jego poznanie pozwoliło na stworzenie bardzo efektywnej biotechnologii, dzięki której można celowo i precyzyjnie modyfikować genom – roślinny, zwierzęcy i ludzki. Od innych metod tworzenia organizmów zmodyfikowanych genetycznie tę odróżnia względna prostota. Względna – bo dla laika zrozumienie, na czym to polega, będzie wymagało pewnych wysiłków. Autorka prowadzi nas jednak krok po kroku, więc da się. Śledzenie drogi, która prowadzi do naukowego odkrycia, jest fascynujące, chociaż wzbudza też we mnie pewną zazdrość – szkoda, że w swoim czasie nie byłam dość rozgarnięta i pewno zbyt leniwa, żeby zająć się jakąś przyzwoitą dziedziną wiedzy.
Doudna ma jednak odwrotny problem – uważa, że dała się zbyt pochłonąć pracy laboratoryjnej i nie poświęciła wystarczającej uwagi społecznym, politycznym czy prawnym implikacjom wynikającym z tego, że zyskujemy narzędzie wpływania na ewolucję. Oczywiście zawsze tak było, to człowiek stworzył rośliny uprawne, udomowione zwierzęta, zmienił całą przyrodę wokół siebie. Teraz jednak może odbywać się to szybciej i na niespotykaną skalę. Autorka zaangażowała się więc w konferencje poświęcone tym problemom i akcje edukacyjne. Narzeka na to, że naukowcy nie potrafią dotrzeć do opinii publicznej czy organów stanowiących prawo, ale sami też nie umieją słuchać. Spora część jej pracy poświęcona jest nie tyle popularyzacji wiedzy, co rozważeniem konsekwencji z niej wynikających.
Najmniej miejsca poświęca uprawom GMO. Są pożyteczne, a wszelkie obostrzenia wynikają z niewiedzy i uprzedzeń. Wątpliwości zaczyna mieć, kiedy przechodzi do organizmów zwierzęcych. Na przykład czy rozsądne jest odtwarzanie wymarłych gatunków? Skoro nie ma mamutów, może tak już ma zostać. Bydło z podwójną muskulaturą, świnie bez cholesterolu – są OK. Bo przecież trzeba ludzi wyżywić. Pomysł, że ludzie mogliby nie jeść mięsa, jakoś nie pojawia się w jej głowie. Krowy bez rogów? To dla ich dobra, oszczędzi im to bolesnego usuwania ich, kiedy są młode. Komary za pomocą broni genetycznej można by w ogóle usunąć, razem z malarią. Ekosystem jakoś by sobie bez nich poradził. Świnie z narządami do transplantacji dla chorych to kwestia niedalekiej przyszłości. I wielka nadzieja dla pacjentów. Pewien dyskomfort budzą w autorce doświadczenia na małpach, ale czegóż się nie robi dla dobra ludzkości. Wystarczy, żeby zwierzęta laboratoryjne dobrze traktować. (A podobno lepiej byłoby rozwijać odpowiednie hodowle tkankowe, ale o to należałoby spytać innych biologów).
A potem są ludzie. Doudna bardzo ciekawie pisze o terapii genowej nowotworów i chorób genetycznych. W tym wypadku pytania dotyczą przede wszystkim skuteczności i perspektyw takich kuracji. Metoda ta wciąż nie jest idealna i klinicznie dostatecznie sprawdzona, mogą się pojawić jakieś nieoczekiwane skutki uboczne. To dotyczy jednak wszystkich leków.
czytaj także
Prawdziwe problemy pojawiają się, kiedy zaczynamy myśleć o modyfikacji genetycznej komórek linii płciowej. O badaniach na ludzkich zarodkach i ich późniejszych zastosowaniach. Zmiany, które w ten sposób zostałby wprowadzone, będą dziedziczone. Jakie niebezpieczeństwa to niesie? Wszystko to dotyczy ludzkiego genomu. W deklaracji UNESCO ludzki genom uznaje się za dziedzictwo ludzkości, również w sensie symbolicznym, podstawę jedności i godności naszego gatunku. Poza tym, takie problemy pojawiają się już przy in vitro, jest cała ta metafizyka zarodka, zygotarianizm, czyli wiara, że jest on od początku człowiekiem.
Te argumenty niezbyt autorkę poruszają. Za to zastanawia się, czym różni się naprawianie od ulepszenia przyszłego dziecka. Jeśli oboje rodzice są nosicielami choroby genetycznej, którą dziecko z pewnością lub dużym prawdopodobieństwem odziedziczy, to sprawa jest jasna, chodzi o leczenie. Bo przecież nie ma wątpliwości (autorka): każdy człowiek ma prawo do posiadania zdrowego potomstwa spokrewnionego z nim genetycznie. Można jednak np. wyposażyć dziecko w odporność przeciwko zakażeniu wirusem HIV. Czy to leczenie, czy raczej ulepszenie? A jeśli ulepszenie – czemu właściwie nie ulepszać ludzkiego genomu, gdyby okazało się to możliwe – to komu ono będzie służyć? Od dawna zwraca się uwagę, że wszelkie takie ulepszenia będą służyły bogatym i wybranym, a ich dzieci będą je przekazywać następnym pokoleniom. W ten sposób powstaną klasy zróżnicowane genetycznie i tylko niektórzy będą mieli szanse na dłuższe i zdrowsze życie. Tak jakby teraz tak nie było.
czytaj także
Oczywiście autorce marzy się świat, w którym rozsądne władze, po przedyskutowaniu wszelkich za i przeciw z rozsądnym społeczeństwem, uchwalą rozsądne prawa, takie, które nie zahamują badań, ale będą rozsądnie kontrolować cele, do których zostaną użyte wszelkie odkrycia. Doudna postuluje wprowadzenie bardziej konsekwentnych i przemyślanych regulacji prawnych, ale chyba jednak jest za tym, aby nie przeszkadzały one w badaniach. Szczególnie, że jeśli nie my, to… zrobią to Chińczycy. Chińscy naukowcy parę lat temu już przekroczyli rubikon, używając do badań ludzkich zarodków. Co prawda były to zarodki, które nie miały szans na rozwój – posiadały trzy zestawy chromosomów. Jedną duszę i pół?
Chociaż po lekturze Edycji genów można odnieść wrażenie, że wszystkie te zmiany są tuż za progiem, to większość z tych badań jest na bardzo wstępnym etapie, a narzędzie, jakim jest CRISPR, nie jest aż tak idealne. Ale mogą powstać i inne narzędzia, a człowiek, jeśli coś może zrobić, to prędzej czy później zrobi. I niekoniecznie rozsądnie.
czytaj także
***
Eden, scenariusz i rysunki Tomek Woroniak, Timof Comics 2018
Zamaszyste, czarno-białe rysunki tego komiksu nie zawsze mnie przekonują, ale historia jest – przynajmniej początkowo – fajnie pomyślana.
Po tym jak pewnego roku w wigilię zwierzęta zaczęły mówić, świat się zmienił. Ludzie i zwierzęta są sobie równi i podlegają jednemu prawu: nie wolno spożywać zwłok i wydzielin innych stworzeń. W związku z tym odbywają się sądy nad ludźmi, którzy kiedyś prawo łamali, bo jednak prawo działa wstecz. Weganie mieszkają w luksusowych willach, mięsożercy w gettach. (Pewien problem stanowią zwierzęta mięsożerne). Bohater komiksu ma stanąć przed sądem, który zaliczy go do jednej z tych kategorii. Przez kilka lat przed Wigilią był wegetarianinem, trzeba jednak zbadać też jego motywacje i intencje. Na razie mieszka razem z cwanym i sympatycznym szczurem, bo każdy człowiek musi mieć nieludzkiego współlokatora.
Nie jest to całkiem antyutopia, wniosek raczej jest taki, że równość międzygatunkowa jest dobra, ale może trochę za wcześnie się to wydarzyło.
Na razie jednak jesteśmy gatunkowistami, inne gatunki traktujemy jako gorsze od nas, niemogące liczyć na te same prawa. Widać to wyraźnie po wcześniej omawianej pracy, ale tak naprawdę, czy ktoś myśli inaczej? A przede wszystkim, kto potrafi naprawdę wyobrazić sobie świat międzygatunkowej równości?
Za każdym razem, gdy wcinasz kiełbasę, gdzieś na świecie umiera mała panda
czytaj także
Może trzeba o nim pomyśleć zupełnie inaczej? Skoro człowiek już wpłynął na ewolucję życia na Ziemi – bo wpłynął, gdyby nas nie było, byłby las, i to całkiem inny – to nie powinien siebie z tych zmian wyłączać. Przyroda nie jest świętością, to czemu miałby nią być ludzki genom? Czy argumenty przeciwko badaniom i oddziaływaniu na ludzkie dziedzictwo genetyczne nie są świeckim odpowiednikiem religijnych argumentów o duszy? Może równość ma polegać na tym, że wśród łanów zboża GMO i krów bez rogów, niegryziony przez komary, kiedyś będzie przechadzać człowiek taki, jakim udało się go stworzyć w probówce.