Kraj

PO-PiS wycina w Warszawie konkurencję

Warszawa, mieszkania

Kontrowersyjne uchwały ustalające nowe okręgi wyborcze mają być poddane pod głosowanie w czwartek, 22 marca, na sesji rady miasta.

Piłeczkę podało PiS, ale warszawska Platforma chętnie ją złapała. Razem grają na wyniszczenie małych komitetów, ruchów miejskich i słabszych partii.

Miasto Jest Nasze, organizacja warszawskich aktywistów miejskich, oskarża władze stolicy o manipulowanie okręgami przed wyborami samorządowymi, a w konsekwencji o utrudnianie wejścia do rad dzielnic małych komitetów wyborczych. Radni PO przekonują, że korekty są niezbędne ze względu na zmianę – o ironio – ustaw mających na celu zwiększenie udziału obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych (Dz.U. z 2018 r. poz. 130). Kontrowersyjne uchwały ustalające nowe okręgi wyborcze mają być poddane pod głosowanie w czwartek, 22 marca, na sesji rady miasta.

PiS zmienia ordynację. „To Gang Olsena, nie House of Cards”

Zmiany mają dotyczyć kilku dzielnic Warszawy – na przykład na Pradze-Południe ma być więcej okręgów wyborczych (dodano jeden okręg). Dotychczas w dwóch okręgach wybierano tam siedmiu radnych, a w kolejnych po sześciu i pięciu. Teraz wszystkie okręgi mają liczyć po pięciu radnych. MJN dodaje, że nowe granice okręgów są nielogiczne i idą w poprzek istniejących osiedli.

Gerrymandering po warszawsku

Manipulacja okręgami wyborczymi w celu uzyskania korzystnego dla siebie wyniku wyborów to znany z historii politycznej gerrymandering. Nazwa wzięła się od Elbridge’a Gerry’ego, gubernatora stanu Massachusetts z XVIII w., który żeby wesprzeć swoich kandydatów, rozciągnął okręg wyborczy między północą a południem tak, że przybrał on kształt salamandry.

Gerrymandering polega na „upakowywaniu” zwolenników kontrkandydatów w okręgach o małej reprezentacji albo ich „rozpraszaniu” na wiele okręgów – bądź zmniejszaniu okręgów i liczby mandatów tak, żeby ograniczyć szansę opozycji na przekroczenie realnego progu wyborczego.

Zasady są proste, a pokusa ogromna za każdym razem, gdy zmieniana jest ordynacja wyborcza – a to właśnie samorządy mają teraz dokonać szczegółowego podziału terenu na okręgi.

Ostatnie zmiany tego typu na ogólnopolską skalę nastąpiły po reformie prawa wyborczego z 2011 roku. Jarosław Flis i Dariusz Stolicki, którzy badali przebieg wyborów z 2015 roku, pisali, że „w blisko połowie gmin największy okręg wyborczy jest przynajmniej dwukrotnie większy od najmniejszego, a tylko w mniej niż 1/3 odchylenia od normy reprezentacji nie przekraczają 20%” („Zarządzanie Publiczne” nr 4 (34)/2015). Oczywiście dostosowanie wielkości okręgu do liczby wybieranych radnych jest dość trudnym zadaniem (szczególnie dla rządzących w danym powiecie czy województwie), ale w 2015 roku były w Polsce gminy, gdzie wartość głosu w jednym okręgu była nawet cztery razy mniejsza niż w okręgu obok. Nie oznacza to od razu, że w tych miejscach na pewno mieliśmy do czynienia z manipulowaniem okręgami wyborczymi, bo to trudno udowodnić, ale mogło tam do takich sytuacji dojść.

Dudek: Kaczyński nie czuje się zbyt pewnie

Przykładem bezczelnego gerrymanderingu była szarża Jacka Sasina z PiS, który za pomocą projektu „wielkiej Warszawy” chciał rozpuścić skumulowane w stolicy poparcie dla PO w tysiącach głosów mieszkańców jej okolic. Po zmianie okręgów wyborczych, a w szczególności tego, w którym wybiera się prezydenta miasta, zamierzał prawdopodobnie skromnie zaproponować swoją kandydaturę na to stanowisko.

Co się dzieje na Pradze-Południe?

W 2014 roku warszawskie ruchy miejskie taktycznie podzieliły się polami walki, jaką prowadziły z duopolem PO-PiS. Miasto Jest Nasze postawiło na rady dzielnicy. Działacze liczyli, że łatwiej przekonać metodą door to door tysiąc sąsiadów na osiedlu, niż wytapetować plakatami całą Warszawę. Choć w radach dzielnicy władza jest mniejsza, to jednak bardziej konkretna: pozwala skutecznie opiniować władzę i patrzeć jej na ręce oraz interpelować do szczebli wyżej.

Zieloni z kolei rozpoczęli walkę o radę miasta i fotel prezydenta stolicy, uznając, że prawdziwa polityka dzieje się tam, gdzie są pieniądze i władza, a batalię o „miastopogląd” trzeba zacząć od monitoringu działań Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Wyniki wyborów pokazały, że taktyka MJN zagroziła monopolowi PO i PiS, a radni Miasto Jest Nasze i innych „trzecich sił” w mieście mogli realnie wpływać na politykę dzielnic. Wspomniana już Praga-Południe jest dużą dzielnicą, w której uprawnionych do głosowania było ponad 140 tys. mieszkańców. To tyle, co w średniej wielkości mieście w Polsce. Jednak gdy spojrzymy na dane PKW, przekonamy się, że aby wprowadzić do rady Pragi-Południe kandydata spoza duopolu, wystarczyło zdobyć zaledwie kilka tysięcy głosów. Na przykład w przypadku SLD było to zaledwie 5218 głosów (około 8%). Radną została Katarzyna Olszewska, która osiągnęła najlepszy wynik w swoim okręgu – 1087 głosów.

Teraz nie będzie to już takie proste. W nowym układzie okręgów wyborczych, z okrojoną liczbą mandatów, Katarzyna Olszewska mogłaby nie zostać radną. Gdyby jej partia dostała tyle samo głosów, ale jej poparcie było rozproszone po różnych okręgach wyborczych, to mimo istotnego poparcia w skali dzielnicy SLD mógłby nie mieć żadnego reprezentanta w jej radzie. Oznacza to, że realny próg wyborczy wynosi nie tylko ustawowe 5% dla całego komitetu w obrębie dzielnicy, ale też tyle, ile musi zdobyć kandydat trzeciej siły, żeby zostać dopuszczonym do podziału mandatów według metody D’Hondta. W zmniejszonych okręgach realny próg wyborczy może wynosić w skrajnym przypadku nawet kilkanaście procent.

Dlaczego w Warszawie opłaca się wycinać małe komitety?

Adrian chciałby zostać radnym. Radny to dobry biznes. Dostaje diety, uczęszcza na zebrania i zbiera punkty prestiżu na otwarciach wystaw i piknikach miejskich. W perspektywie koalicji rządzącej w radzie ma szansę na stanowisko wiceburmistrza dzielnicy. A przy okazji może zrobić coś dobrego dla mieszkańców.

W ramach obecnego systemu wyborczego – mimo zasady proporcjonalności – najskuteczniejszym sposobem na dostanie się do rady dzielnicy jest wciąż kariera w silnych strukturach partyjnych. PiS i Platforma to znane marki; wprowadziły do rady dzielnicy Praga-Południe ludzi, którzy zdobyli zaledwie po pięćset głosów. To mniej, niż dostali niektórzy niewybrani ostatecznie radni z innych okręgów.

Dla Adriana bycie kandydatem silnego komitetu wyborczego to jak kupienie zdrapki, w której jest ograniczona liczba rozwiązań i zawsze ktoś musi wygrać. Adrian ma gwarancję, że uczestniczy w „losowaniu”, gdzie do wygrania jest przynajmniej kilka miejsc w radzie dzielnicy. Partia w swej łaskawości może go wynieść na górę listy lub strącić w jej niechlubne doły, Adrian wciąż jednak może liczyć na to, że zostanie jednym z szczęśliwych wybrańców. Kandydowanie ze słabej listy to jak gra w wielkiej kumulacji. Adrian inwestuje czas i wysiłek w kampanię, ale szanse, że on lub ktokolwiek z jego znajomych trafi szóstkę, są bardzo małe. Być może nikomu się nie uda, a kolejna okazja będzie dopiero za cztery lata.

Piłeczka, w formie korzystnej ustawy, została podana przez PiS, ale warszawska PO chętnie wykorzystała tę sytuację – gra na wyniszczenie małych komitetów, zmniejszenie statystycznych szans ruchów miejskich, ale także na pokazanie partiom o relatywnie ubogich strukturach, jak Razem i Nowoczesna, że w samorządzie nie ma dla nich miejsca.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij