SPD wyraźnie roztapia się w wielkim rządzie Merkel, traci odrębną tożsamość i przeradza w magmę nieokreślonego „starego establishmentu”.
Nikt jej nie chciał, a jednak jest – 2/3 z ponad 400 tysięcy działaczy SPD zagłosowało w niedzielę za GroKo, czyli drugą już z kolei „wielką koalicją” socjaldemokratów z chadekami. To wszystko po najdłuższym od czasu powstania RFN procesie tworzenia rządu, który wynosi po raz czwarty Angelę Merkel na stanowisko kanclerz Niemiec.
„Opozycja jest do dupy”, czyli widmo wielkiej koalicji krąży nad Niemcami
czytaj także
Trochę dziwny to będzie rząd. Koalicja jakby niechciana, z wyraźnie osłabioną liderką, ale i nowymi twarzami – w tym kontestatorami pozycji Angeli Merkel w jej własnej partii, jak przyszły minister zdrowia, Jens Spahn. Wygląda na to, że będzie nieco mniej liberalnej ortodoksji w gospodarce (Ministerstwo Finansów jastrzębia Schäublego przejmą socjaldemokraci), za to więcej sentymentów narodowo-lokalnych – Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, które obejmuje ostoja bawarskiej reakcji, Horst Seehofer, dodano w nazwie Heimat (!).
Pani kanclerz wolałaby pójść z liberałami, ale FDP zerwała negocjacje; w odwodzie pozostał drugi już po 2013 roku układ z socjaldemokracją. Co prawda, jej do niedawna lider Martin Schulz zarzekał się, że jako słabszy partner koalicji z chadecją już więcej tworzyć nie będzie. I miało to sens, bo w oczach własnych wyborców (których jest najmniej od czasu powstania republiki bońskiej) SPD wyraźnie na tym układzie traci – roztapia się w wielkim rządzie Merkel, traci odrębną tożsamość i przeradza w magmę nieokreślonego „starego establishmentu”. Do tego przy rządzie GroKo, największą i najbardziej wyrazistą opozycją byłaby wyjątkowo niesympatyczna prawica w postaci AfD – a to niestety wymarzony scenariusz do budowy wielkiego podziału na „wykluczony lud” i „wyalienowane elity”. Taki język w Niemczech słychać już od dawna, ale nie definiował on dotąd głównego sporu niemieckiej polityki.
Rzecz w tym, że po wycofaniu się liberalnej FDP z rozmów z chadecją alternatywa była prosta – niestabilny rząd mniejszościowy, albo nowe wybory, na których skorzystać mogła wyłącznie AfD, ewentualnie liberałowie. Wyborów zatem nie chciano nawet bardziej niż kolejnej wielkiej koalicji. Dla Angeli Merkel oznaczały one koniec marzeń o czwartej kadencji na czele rządu, wojnę w partii o następc(zyni)ę i zapewne kolejne kilka mandatów mniej dla CDU. Jeszcze bardziej wyborów nie chciała socjaldemokracja – nie miała energii, pomysłu, a zwłaszcza pieniędzy na kolejną morderczą kampanię. Do tego wszystkiego w tzw. międzyczasie nastąpił bunt przeciw przewodniczącemu Schulzowi.
W tej sytuacji słowa wiceprzewodniczącej – liderki „socjalnego” skrzydła SPD, Andrei Nahles – o wzięciu odpowiedzialności i dramatyczne pytanie „a co my właściwie nowego powiemy naszym wyborcom w kampanii?!” dobrze oddawały nastrój partyjnych pragmatyków. Młodzi „idealiści”, a więc zwolennicy przejścia do opozycji mieli, co prawda, inne zdanie w tej sprawie, ale ostatecznie aż 66 procent głosujących członków partii wybrało „wróbla w garści” (zwłaszcza, że w perspektywie przyspieszonych wyborów alternatywą jest nie żaden „gołąb na dachu”, czyli władza, lecz jakiś mysikrólik). Warto też powiedzieć, że decyzji nie przepchnięto kolanem, ale wydyskutowano ją na poziomach od kierownictwa po komitety lokalne w niewielkich mieścinach.
czytaj także
Prognozowanie jest bardzo trudne, zwłaszcza gdy chodzi o przyszłość. W sprawach gospodarczych wiadomo jednak mniej więcej, że SPD – grając o wyrazistość – będzie walczyć o więcej solidarności społecznej, wyższe emerytury czy inwestycje w infrastrukturę; CDU będzie się głowić nad tym, jak utrzymać potęgę niemieckiego eksportu i pomóc poobijanemu wizerunkowo (gazowanie małp przez poddostawców Volkswagena…) przemysłowi. W temacie uchodźców nacisk będzie położony na kontrolę ich napływu, forsowanie rozwiązań europejskich i przede wszystkim zabezpieczenie granic zewnętrznych UE.
Najwięcej zmiennych – i najwięcej zagadek – wiąże się jednak z polityką europejską w pozostałych obszarach. Strategia unijna nowego rządu, zwłaszcza na odcinkach francuskim i polskim, a w szerszej perspektywie – rosyjskim i amerykańskim – to temat na osobny (przygotowywany) tekst. Tezy, jakoby teraz już francusko-niemiecki silnik zacieśnionej integracji miał ruszyć z kopyta wydają się przedwczesne i na wyrost. Wraz z powołaniem rządu „wielkiej koalicji” skończy się jednak okres pauzy strategicznej – zacznie się dużo dziać, choć nie wiadomo, w jakim kierunku. Tak czy inaczej, to nad Szprewą powinien rozstrzygnąć się europejski układ sił. I to w tam zdefiniowanym układzie będziemy musieli się odnaleźć.