Kraj

Za PiS – 40%, za polityką PiS – 25. Czy suweren oszalał?

Czy Polaków ogarnęła pomroczność jasna? I czy – gdy już przejrzą na oczy – lewica liberalna szturmem podbije sondaże, a potem samorządy i parlament, a PiS wróci do klubów „Gazety Polskiej” i zagrzybionych salek parafialnych ze swoimi 20 procentami neosanacyjnych kato-endeków?

Taki nasuwa się wniosek po szybkim przeglądzie wyników ankiety w dziesięciu kluczowych sprawach, o jakie zapytano Polaków w przeprowadzonym na zlecenie „Polityki” badaniu Kantar Public z drugiej połowy listopada.

Pomysłodawcy badania postanowili sprawdzić, jak właściwie ma się polityka obecnej władzy do poglądów Polaków na konkretne sprawy. Pytali o niezależność sądów, stosunek do prawa w kwestii przerywania ciąży, do euro i Unii Europejskiej, zakresu władzy większości, systemu emerytalnego, państwa opiekuńczego i redystrybucji, roli Kościoła w życiu publicznym, kompetencji władzy centralnej i samorządów, wreszcie zakresu ingerencji państwa w gospodarkę.

Jak liberałowie przegrali Polskę

Wnioski? „Po pierwsze: większość Polaków, czasami przytłaczająca, nie akceptuje pomysłów PiS na demokrację, ustrój państwa, podział władzy, miejsce Polski w UE, rolę Kościoła, sprawę aborcji, czyli w sferze wartości i ideologii. Po drugie: w sferze gospodarki i świadczeń socjalnych mniej lub bardziej wyraźna większość ogólnie sprzyja ideom głoszonym przez PiS. Po trzecie: przewaga przeciwników koncepcji obozu władzy w kwestii państwa nad ich zwolennikami jest wyraźniejsza od tej, jaką PiS zdobywa w sferze ekonomii i socjalu. Po czwarte: naprawdę twardych zwolenników całościowego programu PiS jest niewiele ponad 20 proc., czyli tyle, ile przez wiele ostatnich lat”.

Skoro więc jest tak dobrze, to czemu opozycja leży w sondażach, PiS „nie ma z kim przegrać”, a zarazem liczba deklarujących, że nie ma na kogo głosować jest mniejsza niż była?

Zacznijmy od tego, że w tej dość spójnie pomyślanej ankiecie uderzają trzy braki. Po pierwsze, nie ma pytania o przyjmowanie uchodźców – wiemy zaś, że stosunek Polaków do tej kwestii nie pokrywa się bynajmniej z generalnym stosunkiem do UE, który dla lewicy i liberałów wypada dość korzystnie. Po drugie – nieobecna jest kwestia bezpieczeństwa (od zagrożenia terroryzmem po ewentualną wojnę hybrydową). Ktoś powie, że to problemy dziś raczej abstrakcyjne, ale nie zawsze takie muszą być, poza tym obydwoma można skutecznie grać medialnie. W pierwszym poważne atuty niestety ma PiS, w drugim zaś wielkie obciążenie w postaci Antoniego Macierewicza, ale i pewne sukcesy PR-owe w rodzaju wizyty Donalda Trumpa.

Skoro więc jest tak dobrze, to czemu opozycja leży w sondażach, PiS „nie ma z kim przegrać”, a zarazem liczba deklarujących, że nie ma na kogo głosować jest mniejsza niż była?

W tego rodzaju badaniu narzuca się samo pytanie o stosunek Polaków do przyrody i środowiska (od walki ze smogiem przez wsparcie dla przemysłu węglowego aż po wycinkę Puszczy Białowieskiej) – wyniki byłyby bardzo ciekawe z punktu widzenia tego, jak Polacy traktują rabunkowe podejście do zasobów, w jakim stopniu łączą stan środowiska z działaniami władzy, wreszcie, czy ich stosunek do natury nie kłóci się np. z wolą prywatnego decydowania o własności (znam wielu przeciwników PiS, którzy jednakowoż lex Szyszko pospiesznie wykorzystali do uporządkowania drzewostanu na swych gruntach). Te trzy nieobecne w ankiecie tematy – zwłaszcza zaś uchodźcy – mogą po części odpowiadać za rozdźwięk między jej wynikami a poparciem sondażowym dla PiS.

Druga rzecz to priorytety – autor opracowania Mariusz Janicki zwraca na to uwagę, acz tylko spekulatywnie (co nie znaczy, że niesłusznie) i sprowadza rzecz do znaczenia programu Rodzina 500+, który przyćmiewa wolne sądy i trybunały. Przeprowadzone przez Kantar Public badanie nie obejmowało jednak (subiektywnie przypisywanej) wagi poszczególnych problemów dla poszczególnych respondentów – intuicyjnie możemy jednak przyjąć, że więcej Polaków we własnym odczuciu „wstało z kolan” raczej za sprawą minimalnej stawki godzinowej i zasiłku na dzieci niż stawiania się Fransowi Timmermansowi czy pomnika wyklętych w każdej wsi.

Dochodzi jeszcze problem frekwencji – różnej w poszczególnych grupach społecznych, a zapewne też wśród zwolenników konkretnych stanowisk, a którą na dodatek trudno prognozować (choćby dlatego, że niechodzenia na wybory respondenci wstydzą się wciąż bardziej niż jakiegokolwiek wyboru politycznego czy poglądu). Krótko mówiąc – zwolennicy różnych poglądów mogą być różnie zmotywowani do oddania swego głosu w ogóle, jeszcze zanim zdecydują, która partia ich poglądy najlepiej reprezentuje.

Wreszcie, w badaniu tego rodzaju trudno uchwycić kwestie „estetyczne” (jeszcze bardziej skomplikowane po tym, jak swojską Beatę zastąpił światowiec Mateusz).

Tak czy inaczej, uzyskane dane wskazują, że wspólnym mianownikiem łączącym większość i zwolenników, i przeciwników, i wyborców obojętnych wobec PiS może być silna preferencja dla interwencjonizmu państwowego w różnych sprawach – wg Kantar Public 41 procent Polaków życzy sobie wprawdzie, by państwo pomagało tylko najbiedniejszym, ale w pytaniu wyraźnie zawarto zastrzeżenie, że to wymaga podniesienia podatków; w pytaniu o emerytury z kolei alternatywą dla indywidualnych kont jest wymieniony z nazwy ZUS – instytucja o bodaj najgorszym PR w całym sektorze publicznym. Pomimo takiego sformułowania pytań i tak większość respondentów w obydwu kwestiach opowiada się za rozwiązaniami „etatystycznymi” (socjal nawet kosztem wyższych podatków, emerytury ze składek bieżących).

Zła praca. I kogo to obchodzi?

czytaj także

To samo dotyczy rozstrzygnięcia między wolną konkurencją w sektorze prywatnym a preferencją dla lokalnego kapitału oraz „firm i banków państwowych” – dokumentnie obrzydzanych Polakom od 1989 roku w dyskursie, a wcześniej w praktyce. Z kolei zdecydowany sceptycyzm wobec euro – w zestawieniu z niemal symetrycznie odwrotną akceptacją czy wręcz entuzjazmem dla UE – też wskazuje nie tyle na będące efektem propagandy PiS „kojarzenie euro z dominacją Niemiec”, ile przywiązanie do własnej waluty kojarzonej z mocą sprawczą i kontrolą państwa.

Z opublikowanego w „Polityce” omówienia nie dowiemy się, w jakich dokładnie pakietach ludzie wyrażają stanowiska w poszczególnych tematach, aczkolwiek kilka z nich (zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej – 17 procent za, mandat nieograniczony dla władzy – 24 procent, rozluźnienie integracji lub wyjście z UE – 21 procent, ograniczenie władzy samorządów – 22 procent, duży wpływ Kościoła na państwo – 21 procent) autorzy łącznie przypisują „twardemu elektoratowi” prawicy. Tu dygresja: podporządkowanie sądów kontroli władzy – 31 procent za – nie wydaje się już tak jednoznacznie zapisywać respondenta do prawicy, gdyż może kojarzyć się z ukróceniem przypisywanej sędziom bezkarności czy alienacji wymiaru sprawiedliwości od zwykłego człowieka. Tak czy inaczej, stanowiska te w miarę spójnie się łączą. Zdecydowana większość ich zwolenników zapewne przypada na PiS, choć część przeciwników prawa kobiet do aborcji czy eurosceptyków może skłaniać się raczej w stronę ugrupowania Pawła Kukiza czy narodowców.

A co wiemy o społeczeństwie spoza „hard core’u” prawicy? Z pytań o emerytury, opiekuńczość państwa i jego rolę na rynku wynika, że zadeklarowanych „solidarystycznych etatystów” jest w Polsce dużo więcej niż wyborców PiS. To między 45 a 52 procent, a dodajmy jeszcze, że obóz władzy z Morawieckim czy Gowinem w składzie popierają także wolnorynkowcy. Część zwolenników redystrybucji i silnej interwencji państwa może głosować także na PSL, ale już PO z głównym ekonomistą Andrzejem Rzońcą ma im dziś niewiele do zaoferowania, tym bardziej Paweł Kukiz. Zadeklarowanych rynkowców jest dużo mniej – w tych samych pytaniach ujawnia się ich od 33 do 41 procent – i zgarną ich, choć w nieznanych proporcjach, PO, Nowoczesna, Kukiz w jakiejś formie i – jeśli biologia pozwoli – Korwiniści. Krótko mówiąc – lewa strona nie musi się obawiać języka solidaryzmu, bo jego zwolenników nie brakuje. Ci zaś, którym nie podoba się PiS, nie mają za bardzo z kogo wybierać.

Bodnar: Sprawczość państwa PiS jest mitem

Dla lewego skrzydła opozycji świeckość państwa to oczywistość – oczywista tym bardziej, że popierana przez 69 procent wyborców, a więc dla tej strony, patrząc najbardziej cynicznie, w ogóle niekontrowersyjna. Liberalizację ustawy antyaborcyjnej z kolei popiera dziś dużo więcej Polaków i Polek (36 procent!) niż największą partię opozycyjną, która w tej sprawie na pewno ich reprezentować nie będzie; być może odwagi w tej sprawie wystarczy w kampanii Nowoczesnej, ale naprawdę trudno sobie wyobrazić, by partia ta skonsumowała 1/3 wyborców, poza tym sednem jej przekazu będą raczej kwestie wspierania przedsiębiorców, niskie podatki itd.

W sprawach europejskich zacieśnienia integracji z UE pragnie 27 procent Polaków; choć tylko 9 procent chce „jak najszybciej” przyjąć euro, to kolejne 31 procent uznaje taką potrzebę w przyszłości. Sceptycy wskażą, że to temat odległy na liście priorytetów, ale intuicja mi podpowiada, że dotyczy to przede wszystkim „letnich” zwolenników status quo. Jest ich większość (40 procent), ale to zwolennicy zmian zazwyczaj bywają silniej zdeterminowani i świadomi; poza tym spodziewane przyspieszenie zmian w UE może opcję „niech będzie, jak jest” zwyczajnie zdjąć z agendy. Z tego też powodu raczej kunktatorska PO, wciąż pragnąca płynąć „w głównym nurcie” i tylko powstrzymywać szaleństwa PiS, niekoniecznie musi być dla zwolenników Polski w jądrze Unii atrakcyjna, nawet jeśli Tusk w Brukseli, zbudowane autostrady i Pendolino jakoś dotychczas ich wizerunek „dobrych Europejczyków” uwiarygadniały. Na placu boju zostaje jeszcze Nowoczesna, ale los tej partii jako samodzielnego bytu nie jest przesądzony.

Wreszcie ustrój – niezawisłe sądy i ograniczony konstytucją mandat władzy – to kolejna oczywistość dla całej opozycji, a nawet więcej, bo działania i poglądy PiS (nieograniczony mandat do władzy, centralizacja państwa, z pewnym zastrzeżeniem w kwestii sądów) zdaje się popierać ledwie między 21 a 31 procent respondentów, a więc dużo mniej niż wynikałoby z sondaży partyjnych.

Wyniki sondażu poglądów Polaków – przy wszystkich niedostatkach badania – wydają się dla potencjalnej lewicy optymistyczne. Większość respondentów domaga się aktywnego w gospodarce państwa opiekuńczego, do tego świeckiego i zdecentralizowanego, raczej solidarystycznego, a przy tym liberalnego ustrojowo – gwarantującego prawa mniejszości, wolność decydowania o swoim życiu, z niezależnymi sądami, zakorzenionego w Europie, choć niekoniecznie neoliberalnej czy technokratycznej. Myślący konsekwentnie inaczej zapewne nie zmienią poglądów, ale ich głosów do zwycięstwa ostatni raz starczyłoby w wyborach 1991 roku. Myślący w ten właśnie sposób mają ograniczoną szansę na wiarygodną reprezentację w istniejącym krajobrazie partyjnym. Z kolei wielu tym, którym odpowiada „socjal”, bardzo nie odpowiada niszczenie ustroju. Oto opowieść o potrzebie budowy drugiego, „lewicowego” bloku opozycji, którą powtarzamy obsesyjnie na naszych łamach, zdaje się zyskiwać potwierdzenie w wykresach i tabelkach. Elektorat leży, nomen omen, na ulicy. Nic, tylko się po niego schylić? Kto zechce adoptować lewicowe sieroty?

Łętowska: Tego „wygaszenia” już się nie da odkręcić

Dzięki tej mapie poglądów Polaków wiemy, że z programem solidarystycznymi społecznie oraz liberalnymi politycznie i kulturowo nie urwaliśmy się w tej Polsce z choinki. Wiemy, że trochę mniej niż jedna czwarta Polaków to przekonani zamordyści – ale to ani połowa, ani większość. Nie musimy się kryć ani z wiarą w skuteczne państwo i progresywne podatki, ani w prawo kobiet do decydowania o własnej ciąży. No i dowiedzieliśmy się, że Rodziny 500+ Polacy będą bronić jak niepodległości i muszą usłyszeć, że nikt im jej nie zabierze.

Problem w tym, że ludzie nie głosują po prostu na pakiet spraw, w których mają jakiś pogląd – to nie Latarnik Wyborczy. Ich motywacje są głębsze. Z omawianych niedawno badań zespołu Macieja Gduli wiemy np., że u zwolenników PiS rozciągają się one od chęci rozliczenia elit przez pragnienie włączenia do wspólnoty „normalnych” (tzn. nie-obcych, nie-elit, „nie-patologii”) aż po dumę i poczucie (także moralnej) wyższości – czerpaną z poczucia uczestnictwa w wyznaczaniu przez władzę hierarchii, twardych reguł porządku oraz granic wspólnoty i solidarności.

Jeśli zależy nam na zmobilizowaniu zwolenników bliskich nam poglądów – także dzięki badaniom Kantar Public wiemy, że jest ich legion – musimy zejść poziom niżej. Rozpoznać, jakie potrzeby i motywacje stoją za poglądami, których powszechność w Polsce tak bardzo nas cieszy. Pragnienie socjalnego bezpieczeństwa? Podejrzliwość wobec władzy nieograniczonej prawem? Przekonanie, że państwo ma być strażnikiem praw człowieka, a nie sumień ludzi? Lęk przed wypchnięciem ze świata europejskiego Zachodu?

Aktualna zostaje kwestia lidera, który te sprawy wiarygodnie pomieści w jednej wizji – solidarnej, świeckiej, demokratycznej Polski w zjednoczonej Europie. Nie tyle ją opowie, ile sobą ucieleśni – organizując drużynę i pozwalając wyborcom się ze sobą-projektem zidentyfikować, przede wszystkim zaś wpisać w ten projekt zaspokojenie motywacji głębszych niż deklarowane poglądy. A Polacy w to wszystko uwierzą i zagłosują. Bułka z masłem, nieprawdaż?

Neoautorytaryzm, a nie populizm. Skąd się wzięła „dobra zmiana”

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij