Zaletą wyjazdu z Polski jest to, że „nie budzisz się co rano pod rządami kryptogeja w depresji, któremu się wydaje, że jest Piłsudskim”. Kinga Dunin czyta „Na linii świata” Manueli Gretkowskiej, „Połówkę żółtego słońca” Chimamandy Ngozi Adichie, „Tęsknotę” Gaëla Faye i „Żonę terrorysty” Anny Sundberg i Jespera Huora.
Manuela Gretkowska, Na linii świata, Znak Literanova 2017
Jedną z najpiękniejszych części świata jest penis – zaznaczyła kolejne miasto na mapie, obrysowując je różowym flamastrem w kształcie chujka.
Natasza, studentka psychologii, dorabia na jakimś seksczacie w internecie. Jeden z jej klientów proponuje jej pracę – opiekę nad autystycznym dzieckiem. W Dolinie Krzemowej, bo ojciec dziecka jest genialnym informatykiem pracującym nad stworzeniem kwantowego komputera. Czyli super-super sztucznej inteligencji. Ten pomysł nie podoba się SIECI, czyli aktualnej inteligencji…. Będzie też o splataniu kwantowym fotonów i podobnym splataniu przeznaczonych sobie ludzi. O dark web i innych takich.
Zaletą wyjazdu z Polski jest to, że, jak pisze przyjaciel Nataszy, „nie budzisz się co rano pod rządami kryptogeja w depresji, któremu się wydaje, że jest Piłsudskim”. Wadą – niebezpieczne przygody. Ale nikt na świecie nie uniknie katastrofy.
Rozwiązaniem wszelkich problemów – dla niektórych wątpliwym – okaże się zen, kabała itp. Wystarczy z wiarą wypowiedzieć zdanie: Amenom in nomine mei, sattwa. Amen Om – to wiadomo. Om znajdziemy też na grzbiecie okładki – taki dziwny symbol. In nomine mei to też jasne. Sprawdzam, co to jest ta sattwa. Coś z sanskrytu i filozofii buddyjskiej – cecha dobroci.
Jak to u Gretkowskiej: dużo bon motów i innych błyskotliwych powiedzonek. Niektóre fajne – „Nie ma czegoś takiego jak Polacy. To Rosjanie udający Francuzów”. Inne można by sobie darować, ale Gretkowska zawsze właśnie tak pisze.
Dawno już nie bawiłam się przy żadnej jej powieści tak dobrze jak tym razem. Zwariowane, ale fajne. Bardzo dickowskie, zresztą Dick w powieści też się pojawia albo ktoś do niego bardzo podobny.
Ommmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm.
czytaj także
***
Chimamanda Ngozi Adichie, Połówka żółtego słońca, przeł. Witold Kurylak, Zysk i S-ka 2017
Pan jest trochę zwariowany; chyba zbyt wiele lat spędził za granicą na czytaniu książek, rozmawia ze sobą w swoim gabinecie, nie zawsze odpowiada na powitania i ma za dużo włosów.
Podobała mi się Amerykanaa tej autorki, więc sięgnęłam i po tę opasła powieść, chociaż to II wydanie.
Biafra. Kiedy słyszę: Biafra, myślę: głód, ale nie pamiętałam żadnych szczegółów. Teraz już wiem, to państwo, które powstało w wyniku secesji od Nigerii i istniało, w zasadzie nieuznawane przez społeczność międzynarodową, w latach 1967-1970. Powstało na terenach zamieszkałych głównie przez plemię Ibo po masakrach dokonywanych na członkach tego plemienia w innych regionach Nigerii. Miało swoich ideologów-nacjonalistów i wojsko, które na początku odnosiło sukcesy. Połówka żółtego słońca to symbol znajdujący się na fladze Biafry. Biafra przegrała z powodu blokady ekonomicznej i katastrofalnej klęski głodu – przynajmniej milion ofiar.
Poznajemy tę historię z punktu widzenia wygodnie żyjącej, do czasów wojny, klasy średniej, pracowników uniwersytetu, finansowej elity. Kobiet, dzieci, służby. Wszyscy starają się jakoś przetrwać, nie wszystkim się uda. Będzie też miłość i zdrada. Spuścizna kolonializmu, panafrykanizm i rodzenie się nowych podmiotów narodowych. Polityka, korupcja, społeczne nierówności, codzienne życie mieszkańców…
Mniej egzotyki, niż moglibyśmy się spodziewać, za to przejmująca panorama historyczna i społeczna, którą powinniśmy sobie czasem uprzytomnić.
czytaj także
***
Gaël Faye, Tęsknota, przeł. Katarzyna Marczewska, W.A.B. 2017
Właściwie sam nie wiem, jak to wszystko się zaczęło.
Jeszcze jedna książka o Afryce, tym razem o Burundi, a w tle narastający konflikt między Hutu i Tutsi, który dotknął nie tylko Rwandę.
Bohater powieści, tak jak autor, jest synem Rwandyjki i Francuza i urodził się w Burundi, a potem wyjechał do Francji. Patrzy na swoje dzieciństwo w tym kraju z punku widzenia dorosłego i wyobcowanego. Z nostalgią opowiada o miejscach, które pamięta, a które nie wyglądają już tak jak kiedyś. Po prostu tęskni za dzieciństwem zakłóconym przez rozwód rodziców i przerwanym przez wojnę.
Melancholijna, ładna książka. Chłopacka.
czytaj także
***
Anna Sundberg, Jesper Huor, Żona terrorysty, przeł. Inga Sawicka, Czarna Owca 2017
Śnię.
Dopiero po sekundzie, może dwóch uświadamiam sobie, że Saida nie ma w Szwecji, nie dzwonił do mnie.
Non-fiction. Anna Sundberg jest obywatelką Szwecji, wychowała się w dobrej rodzinie, skończyła różne szkoły. Pewnego dnia spotkała Araba i w jednej chwili zakochała się i nawróciła na islam. Bardzo radykalny, taki w hidżabie i nikabie.
Ma ze swoim mężem dwoje dzieci i drugą żonę, ale okazuje się on złym muzułmaninem – kradnie (co prawda niewiernym, więc to w ramach dżihadu), pije, zdradza. Rozwodzi się z nim po muzułmańsku. Zawiera następny związek, tym razem bardziej udany. Jej drugi mąż to Said Arif – „globalny terrorysta”, poszukiwany na całym świecie. Wyjeżdża z nim najpierw do Berlina, gdzie on zajmuje się organizacją zamachów terrorystycznych, potem do wioski w Gruzji, gdzie szkoli bojowników czeczeńskich, i wreszcie do Syrii Asada. Tam szczęście ich opuszcza, trafiają do więzienia, ona razem z dziećmi, także kolejnymi. On w końcu, po torturach, zostanie deportowany do Francji i skazany na wieloletnie więzienie, jej udaje się wrócić do Szwecji. Traci wiarę i zostaje nauczycielką.
Said był dobrym mężem, kochał ją i jej dzieci, a ona – zgodnie ze wskazaniami religii – siedziała w domu, oglądała w internecie właściwe programy, np. ścinanie głów, przyjaźniła się z siostrami islamskimi, czyli innymi żonami, czasem podziwiała swego pięknego męża z kałasznikowem na tle gór.
Czytam, bo staram się zrozumieć, jak normalna kobieta, wychowana w zachodniej demokracji, mogła zrobić sobie takie kuku. Ale nie rozumiem.