Zaczęło się od dyskusji o Marcinie Świetlickim, a przeszło w rozmowę o tym, gdzie kończy się wymiana poglądów, a zaczyna dyskryminacja.
Warto ustalić to na wstępie: dyskryminacja to nie pogląd, a płeć to nie argument. Wykorzystywanie systemowych nierówności, by upokorzyć i ośmieszyć, to nie merytoryczna dyskusja. Nie jest to jakaś wielka nowość, w konstytucji stoi wyraźnie: „Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”.
Z dyskryminacją należy więc walczyć. Walczyć, czyli potępiać i karać. Walczyć, czyli nie bagatelizować i ustawiać na równi z merytorycznymi argumentami czy przysłaniać abstrakcyjnymi hasłami typu „wolność słowa” lub „demokracja”. Problem w tym, że te hasła przez co najmniej 28 lat służą właśnie do przesłaniania dyskryminacji, wyzysku i nierówności.
Wolność słowa
Dawid Juraszek napisał tekst o tym, że, ratunku!, naruszona została wolność słowa. Naruszona została, gdy domagałam się konsekwencji dyscyplinarnych względem profesora za seksistowską wypowiedź, w której nadużył swojej władzy wobec doktorantki i doktorki. Wypowiedź profesora Juraszek konsekwentnie nazywał „poglądami” – ani razu w tekście nie pojawia się słowo „dyskryminacja” czy „seksizm”. Gdy dyskryminacja staje się poglądem, a płeć argumentem, wygra zawsze ten, kto ma systemową przewagę: heteroseksualny Polak z klasy średniej. Argument „mężczyzna” w patriarchalnym kapitalizmie wygrywa z argumentem „kobieta”; argument „heteroseksualny” z „homoseksualny”; argument „Polak” z „imigrant”; a argument „pracodawca” z argumentem „pracownica”. Niezależnie od merytorycznych argumentów, dyskusja sprowadzona do tego poziomu w oczywisty sposób działa na rzecz uprzywilejowanych.
Wolność jedynie słusznego słowa [polemika do polemik o Świetlickim]
czytaj także
A ponieważ dyskryminacja nie jest poglądem, należałoby dokonać korekty w tekście publicysty i konsekwentnie zamienić słowo „pogląd” na „dyskryminacja”. Wyręczę w tym redakcję.
Na przykład zdanie, które dla Juraszka jest dowodem na sprzeniewierzenie się mitycznej wolności słowa, brzmiałoby: „Poprawa i jego dyskryminacje mają zostać niejako mechanicznie – a nie przez proces wymiany intelektualnej – usunięte z przestrzeni publicznej”. Jest to jak najbardziej rozsądne i słuszne. Albo takie zredagowane zdanie: „Safe spaces, deplatforming, triggering, microaggression – te i inne koncepty krok po kroku zbliżają nas do rzeczywistości, gdzie swobodnie krążyć będą miały prawo wyłącznie poglądy niedyskryminujące zatwierdzone jako jedynie słuszne”. Wszystko to totalnie niekontrowersyjne, choćby z perspektywy prawa i konstytucji. Z kolei argumenty Juraszka brzmią dość niepokojąco: „Raz, że domaganie się, by zamykać usta ludziom dyskryminującym, intelektualnie i psychicznie osłabia nas samych. (…) Trzy, że sztuczne ograniczanie liczby i różnorodności dyskryminacji zubaża naszą wiedzę o świecie”. A już absurdem jest stwierdzenie: „Wszystkim, w tym Staśko, swobodna dyskryminacja, nawet trudna i nieprzyjemna, wyjdzie w dłuższej perspektywie na zdrowie – czego nie można powiedzieć o kneblowaniu oponenta”. Jeśli mogę mieć tu cokolwiek do powiedzenia, to za dyskryminację jednak podziękuję. Nawet niewyobrażalnym wręcz kosztem „wolności słowa” jakiegoś pana.
Gdy dyskryminacja staje się poglądem, a płeć argumentem, wygra zawsze ten, kto ma systemową przewagę: heteroseksualny Polak z klasy średniej.
Domaganie się prawa do wolności słowa w rzeczywistości okazuje się domaganiem się prawa profesora do upokarzania doktorantki. W tym kontekście szereg liberalnych frazesów – „wolność słowa”, „swobodne pisanie”, „prawo do polemiki” – jest szantażem dyskursywnym, który działa w interesie osób dyskryminujących i nadużywających swojej władzy. Demonizowanie osób walczących o równość i sprawiedliwość społeczną z odwołaniem do „Rzeczpospolitej Ludowej”, wołanie o cenzurze i wolności słowa w kontekście zachowań seksistowskich to broń z arsenału skrajnej prawicy. Ale i z powodzeniem wykorzystywana na liberalnych demonstracjach no logo, gdzie „precz z komuną” weszło już do kanonu KOD-owskich zaśpiewów. Nie dalej jak kilka dni temu Jarosław Marek Rymkiewicz, poeta, w obronie którego Marcin Świetlicki odmówił nominacji do Nike, komentował protesty w obronie niezawisłości sądów tak: „Polskę trzeba oczyścić z komunistycznego śmiecia”. Zadziwiająca zbieżność argumentów.
Po usunięciu z Facebooka rasistowskich stron nacjonaliści podnieśli krzyk o wolności słowa i poprawności politycznej. Również Marcin Świetlicki krytykował tę straszną poprawność polityczną, która tak przemocowo walczy z jego wolnością do wypowiedzi i zachowań seksistowskich, np. systemowymi narzędziami, jak no platform czy safe space. Relacja prawicy liberalnej i autorytarnej jest ścisła: zgodnie walczą o utrzymanie w mocy istniejącego systemu, systemu wybudowanego wspólnymi siłami po 1989 r. przez odrzucenie i obrzydzenie „komuny”. Mit wolnego self-made mana i wolnej Polski wytworzyły neoliberalno-nacjonalistyczny charakter polskiego kapitalizmu. Alternatywa neoliberałowie-nacjonaliści i kukła w postaci „komunizmu”, po równo stosowana przeciw sobie przez obydwie strony, jest wytworem tego porządku i jest potrzebna do utrzymania go. Dlatego też neoliberalni prawdopośrodkiści z radością porównują faszystów do lewicy, co m.in. robi w swoim tekście Aldona Kopkiewicz – dzięki temu dwubiegunowy układ pozostaje w mocy: oto ci źli radykalni, a oto my, bezpieczni i dbający o poszanowanie panujących reguł. Co z tego, że jedni są faszystami, a drudzy walczą z faszyzmem: uważajcie, oni chcą przejąć kontrolę, a my zapewniamy „wolność” (bo to my mamy kontrolę, także nad definicją i przekazami wolności). Może nasze reguły nie są idealne, ale przynajmniej jakieś agresywne feministki nie robią tych okropnych rzeczy typu krytyka istniejących warunków i ich beneficjentów czy walka o równość i sprawiedliwość społeczną.
To nie tylko obrona Świetlickiego, to dyscyplinowanie przez stygmatyzację i pogardę
czytaj także
Słowa to działania i mają swoje realne konsekwencje – dlatego posługujący się nimi są za nie odpowiedzialni, także prawnie i dyscyplinarnie.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że tekst pisze akademik, jego pozycja staje się jasna: walka o „wolność słowa” to walka o własny interes. Jak to, to teraz będą wyciągane konsekwencje dyscyplinarne wobec pracowników naukowych w publicznych instytucjach za seksizm? Wizja to, trzeba przyznać, przerażająca – zwłaszcza dla beneficjentów nieszczególnie równościowego systemu, którym brak poczucia odpowiedzialności za nadużywanie władzy jest bardzo na rękę. Dyskryminowanym już trochę mniej.
Równość słowa
Tyle że „wolność słowa” nieszczególnie dba o dyskryminowanych. Słowa są wytworem istniejącego systemu, ale i jego wytwórcą – konsekwentnie przywoływana w tekście Juraszka wolność słowa to w istocie wolność neoliberalna. Juraszek posługuje się abstrakcyjnymi pojęciami w rozumieniu, jakie wykształciły się w ramach demokracji liberalnej. Traktuje je ahistorycznie. Dzięki temu demokracja liberalna zaczyna oznaczać jedyną możliwa demokrację, a wolność słowa oznacza, że każdy seksista ma prawo do pisania seksistowskich tekstów bez konsekwencji. A co za tym idzie: sprzeciw wobec dyskryminacji staje się atakiem na wolność słowa, a sprzeciw wobec jawnie niesprawiedliwej demokracji liberalnej na rzecz np. demokracji ekonomicznej okazuje się totalitaryzmem i „komuną”. Nie ma tu więc możliwości wyjścia poza alternatywę nacjonaliści-neoliberałowie.
Wprowadzenie w to myślenie pojęcia klasy, płci czy w ogóle procesów historycznych i relacji władzy, ujawnia nierówności, które w istocie taki język – taki system językowy – wytwarza. Dlatego u Juraszka ani razu nie pojawia się słowo „dyskryminacja” i związane z nimi pozycje dyskryminującego i dyskryminowanych – bo wówczas z narracji „obiektywnej” i równych dyskutujących podmiotów wchodzi w narrację usytuowaną. Ujawnia logo. A usytuowanie zdradza relacje władzy, więc i przemoc oraz partykularne interesy – z perspektywy beneficjenta opłaca się wspierać no logo. No logo ustawia bowiem pozycję uprzywilejowanych jako uniwersalną. Wszelkie inne grupy zostają pod nią włączone, tak jakby miały równe warunki i prawa, więc cieszyły się równą wolnością.
Cóż, nie do końca. Kobiety w Polsce nie mogą dokonać legalnej aborcji, a nawet dostać antykoncepcji awaryjnej bez recepty, pracownicy prekarni nie mają zabezpieczeń socjalnych i pewności zatrudnienia, a lokatorki mogą zostać wyrzucone na bruk bez decyzji sądu. One na co dzień doświadczają cenzury: ich perspektywa jest systemowo cenzurowana w mediach i polityce. Nie są wolne i wolni na tyle, by zadecydować o swoim ciele czy swojej przyszłości. To po co im – po co nam – w ogóle taka wolność? Po co walka o brak cenzury i wolność słowa, kiedy to systemowa cenzura nieuprzywilejowanej większości i wolność dla wybranych? Po co nam ten cały fetyszyzowany 1989 rok?
czytaj także
Obrona takiej wolności, takiej demokracji to obrona niesprawiedliwego, dyskryminującego systemu, który nie tylko przejął, ale i wytworzył hasła „wolność słowa” czy „demokracja”. Wszyscy są równi, wszyscy oddolnie walczą, ale na demonstracji przeciw autorytarnym rządom prawicowej władzy przemawia prawicowy polityk odpowiedzialny za kształt wyzyskującego systemu. Inni politycy w obronie prawa rzucają seksistowskimi i homofobicznymi żarcikami, tym samym nie stosując się do tego prawa (choćby do przytoczonego na początku zapisu z konstytucji). Z kolei polityczki partii pozaparlamentarnych nie zostają zaproszone na scenę (w końcu no logo). A po tygodniu oddolnych, społecznych protestów no logo w sondażach wzrasta pozycja PO i Nowoczesnej. Brawo, cel osiągnięty, piona.
czytaj także
A gdy Inicjatywa Pracownicza walczy w obronie zwolnionej pracownicy sklepu Aelia, zarząd firmy pozywa związek o naruszenie dóbr osobistych, za co sąd do ogłoszenia wyroku zakazuje publikacji na temat wyzysku i represjonowania pracownic w sklepach Aelia oraz demonstrowania w tej sprawie. Taka to wolność słowa w kapitalizmie.
Przehandlowanie praw kobiet przez konserwatywnych polityków i Kościół w imię ich partykularnych interesów, ustawowe stawanie po stronie pracodawców i właścicieli przeciw pracownicom i lokatorkom to procesy kształtowania tego systemu w formie, w jakiej dzisiaj walczymy o niego na obywatelskich manifestacjach no logo. W formie, w której „wolność słowa” oznacza wolność nadużywania władzy i dyskryminacji – bo to system stworzony przez dyskryminacje i nadużycia władzy; w której „no logo” działa na rzecz najbardziej rozpoznawalnych partii i polityków – bo to oni wyznaczali i wyznaczają charakter apolitycznej normy. Zanim zaczniemy krzyczeć o cenzurze, komunie i wolności słowa, jak prawicowa reakcja, zastanówmy się może, kto do tej „wolności słowa” ma dostęp. Na czyją korzyść ona działa.
Siostrzeństwo słowa
Nie warto bezrefleksyjnie stawać w obronie pojęć i systemu, który przez lata wyrzucał na bruk, uelastyczniał warunki pracy, odbierał prawa kobietom i innym grupom wykluczanym na rzecz przywilejów elity biznesowej i politycznej. Nie warto bronić takiej demokracji i takiej wolności. To nie nasz język, to nie nasze słowa. Słowa to działania i mają swoje konsekwencje, więc walka o inny język i inne wartości to walka o inny system: niedyskryminujący, niewyzyskujący i demokratyczny. To walka o inną literaturę niż ta Świetlickiego, inną naukę i publicystykę niż ta uprawiana przez Poprawę i Juraszka. Wolność słowa działająca na rzecz najsilniejszych to żadna wolność. To my porozumiewamy się słowami, to my współkształtujemy język w codziennej komunikacji: język to praktyka społeczna, nie wyizolowane ustalenia panów od języka. Dlatego tę walkę najlepiej prowadzić właśnie w ramach tej praktyki, na własnych zasadach: przez organizowanie się, działalność związkową i polityczną. Przez wyrabianie sobie konkretnego logo. Obrona demokracji liberalnej i panujących warunków pod sztandarem no logo nie jest w interesie większości społeczeństwa: w naszym interesie jest walka o własne prawa i własną wolność, która przez lata była nam odbierana.
Zamiast o „wolność słowa”, walczmy o wolność i prawa codziennie używających słów osób, spośród których większość nie jest jednak elitą biznesową, polityczną czy intelektualną. Chuj z „wolnością słowa”, zróbmy sobie słowami swoją wolność.