Postuluję, żeby polska lewica zaczęła rozpychać się łokciami w polityce wschodniej i znalazła sobie w tej ważnej niszy miejsce.
Małgorzata Nocuń, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”, z pomajdanowego zalewu książek pt. „ja też mam coś do powiedzenia o Ukrainie” wyciągnęła coś bardzo śmierdzącego, a jednocześnie zupełnie naturalnego dla polskich środowisk wschodoznawczych. Zamiast streszczania tu tekstu Nocuń, posłużę się jednym, afirmującym „wschodnią kobiecość” cytatem z recenzowanego przez nią dzieła: „Prowadzenie domu, dbanie o dzieci i męża jest dla ukraińskiej dziewczyny czymś zupełnie naturalnym, niemal na poziomie fizjologicznym jak oddychanie czy mruganie oczami”. I taki jest cały rozdział. Popremierowe recenzje tego opus magnum były wyłącznie entuzjastyczne.
Mówię, że dla środowisk wschodoznawczych to coś zupełnie naturalnego, bo na „wschodnich” spędach wielokrotnie doświadczyłam lub byłam świadkiem dwuznacznych komentarzy, niekontrolowanych spojrzeń czy protekcjonalnego traktowania kobiet (przy czym kobiety zza wschodnich granic mają jeszcze gorzej). Jeśli ekspertki zajmujące się, dajmy na to, polityką europejską narzekają, że mlaski o „pięknych paniach” są na porządku dziennym, to w przypadku ekspertek od polityki wschodniej powinniśmy mówić o porządku godzinowym. Próby zwrócenia uwagi kończą się rechotami o niegoleniu pach lub ignorem.
Być może w innym krajach takie zachowanie nazywa się buractwem; w Europie Wschodniej nazywa się konserwatyzmem czy przywiązaniem do tradycyjnych ról płciowych. No ale nic to – walczymy. Przebijamy szklany sufit, staramy się bronić merytoryczną bronią i piszemy o tym (na przykład Ołena Babakowa tu albo Iwona Reichardt tu).
Kobiety zajmujące się Wschodem to temat na odrębny tekst. Ale never ending story o ukraińskich pięknościach mówi nam coś więcej: środowiska tworzące debatę i politykę wschodnią (medialne, partyjne, think-thankowe itp.) są silnie obsadzone przez prawicę (w porywach do centroprawicy). Należy wyraźnie zaznaczyć: na ich łonie znajduje się wielu wybitnych ekspertów i żadną miarą nie postuluję ich wygryzienia (choć niektórzy z nich mogliby odświeżyć swoje niezmienne od 30 lat tezy).
Postuluję natomiast, żeby polska lewica zaczęła się rozpychać łokciami w polityce wschodniej i znalazła sobie w tej ważnej niszy miejsce.
Bo póki co to jej tam nie ma prawie w ogóle. O ile szeroko pojęta młoda („niepostkomunistyczna”) lewica zrodziła czy przyciągnęła wielu wybitnych ekspertów od spraw europejskich, euroatlantyckich, bliskowschodnich i wszystkich innych, Europa Wschodnia (nie tylko kraje byłego ZSRR, ale i wszystkie na południe od Polski) pozostaje dla nas terra incognita. Weźmy choćby temat uchodźców: o pomocy dla Syryjczyków rozmawiają i negocjują wszyscy (i dobrze!), ale już Czeczenami czy Tadżykami (nie wspominając o ukraińskich migrantach) interesuje się tylko garstka, choć mamy ich pod ręką, a nie w Niemczech. Nie są tak modni (proszę się nie obrażać, tylko dać pieniążek na misję MIH).
Są od tej reguły, rzecz jasna, chlubne wyjątki: nieliczni lewicowi dziennikarze, aktywistki czy akademicy zajmujący się Wschodem czy próby tworzenia platform (jak choćby „wyszehradzka” i ukraińska redakcja Krytyki Politycznej), ale koniec końców i tak najczęściej spotykamy się ze swoimi wschodnioeuropejskimi towarzyszami na networkingowych projektach w Berlinie i dziwujemy się z nutką orientalizmu, że w jakiejś tam Bułgarii czy Gruzji również mieszkają ludzie, którzy myślą podobnie jak my i często mówią od nas lepiej po angielsku. O ile jeszcze czasem, naczytawszy się polskiej eseistyki XX wieku, coś bąkniemy o Rosji, o tyle pozostałe kraje mamy z reguły głęboko gdzieś.
Trudno powiedzieć, z czego to wynika. Pewnie po części z niezdrowej fascynacji konserwatystów militariami, rewolucją kontrkulturową i, last but not least, Putinem. Po innej zaś części z liberalno-wannabe-sowskiego chowu młodszych pokoleń (w tym młodej lewicy), którym wmówiono, że powinny orientować się przede wszystkim na perspektywę zachodnią i nie oglądać na inne kraje regionu (tzn. młodym Polakom, Czechom czy Węgrom wmawiano to każdemu z osobna, podkreślając przy tym pewną wyższościowość własnego kraju i jego bliższy związek z „Europą”). Część (na szczęście marginalna) lewicy do tego stopnia kopiuje postawy swoich zachodnich kolegów, że bezmyślnie przechwytuje ich prorosyjskość (nie bardzo się przy tym orientując, gdzie Kreml, a gdzie Krym). W każdym razie efekt jest taki, że młoda lewica chce się kumplować z Podemosem, zapatystami i PKK, a płackartnymi wagonami jeździ głównie młoda prawica.
Żeby było jasne: w tym kumplowaniu się nie ma nic złego, internacjonalistyczny charakter lewicy jest naturalny, a nieszczęsny kapitał – ponad wszelką wątpliwość globalny. Ale w obecnej sytuacji – gdy po Europie Wschodniej panoszą się podobne demony – powinniśmy się od siebie uczyć, chociażby na błędach, i trzymać razem. Choć Wschód to nie monolit, od Czech przez Rumunię po Armenię przechodzimy podobne procesy, doświadczamy podobnych problemów i obserwujemy kształtowanie się podobnych postaw (przy czym Russia była first). Byt, jak lewakom wiadomo, kształtuje świadomość: co ma do powiedzenia ukraiński lewak czy węgierski prawak, pojmiemy w lot.
Ponadto do zachodniej debaty publicznej jak bumerang wrócił niepoprawny przez lata politycznie termin „Eastern Europe”. Możemy się denerwować, że to postkolonialne, generalizujące i ogólnie słabe, ale musimy się z tym faktem zmierzyć, o ile interesuje nas nasza własna skuteczność. Póki istnieje UE, będziemy ze swoimi kraikami postrzegani jako jedna zasapana całość, drepcząca przez XXI wiek z drugą prędkością. A jeśli UE przetrwa, to przyjdzie nam wspólnie – jako regionowi – odkręcać dziedzictwo brunatnych czasów.
Paweł Pieniążek krytykował w 2015 roku polską lewicę za prowincjonalizm w polityce międzynarodowej w ogóle, a wschodniej w szczególe. Pisał: „zastanawiające jest, że tej tendencji nie zmieniła rosnąca w zastraszającym tempie ilość wyzwań, z którymi musi mierzyć się dziś Zachód i społeczność międzynarodowa”.
Polska wieś spokojna [Pieniążek o lewicowej polityce zagranicznej]
czytaj także
Trzeba przyznać, że trochę się od tamtej pory zmieniło: Razem rozwinęło swój program, a PoliticalCritique.org – skrzydła, by wymienić tylko dwa przykłady. Ale to wciąż niewiele, zważywszy na to, że wyzwań jest coraz więcej, a polaryzacja w Europie Wschodniej przybiera na sile.
Jakiś czas temu aktywna działaczka Razem wyznała mi, że kontakty w regionie może i mają, ale nie poświęcają im należytej uwagi. To, zdaje się, dotyczy całej, szeroko pojętej lewicy: aktywistów, dziennikarek, ekspertów i członkiń partii. Patrzmy na Wschód, bo jeszcze chwila, a konserwatywne think-thanki młodych zdolnych się w nim okopią i już nigdy się do tego Wschodu – my, lewica – nie dopchamy. A Wschód nie jest na Wschodzie. Wschód to my.