„Co mi ojciec wsadzał do waginy” to projekt czesko-izraelskiej artystki Almy Lily Rayner o przemocy seksualnej, kulturze gwałtu i wykorzystywaniu dzieci przez rodziców. Apolena Rychlíková zaprosiła artystkę do kawiarni spółdzielczej ROH, by porozmawiać o jej doświadczaniach i opowiadaniu o nich w sztuce.
**
Apolena Rychlíková: „Co mi ojciec wsadzał do waginy” – tak nazywa się twoja wystawa. Ma ona radykalny, dla niektórych prowokacyjny nawet tytuł. Czy mogłabyś powiedzieć, dlaczego się na niego zdecydowałaś? Dlaczego było to ważne?
Alma Lily Rayner: Zdecydowałam się nazwać tak wystawę, bo to właśnie się wydarzyło, tak było – wystawiam przedmioty, które ojciec wsadzał mi do waginy. Jako społeczeństwo mamy straszny problem z rozmawianiem o przemocy seksualnej. Boimy się tego i wstydzimy. Jeśli więc tytuł mojej wystawy jest dla kogoś prowokacyjny, to dlatego, że temat ten jest wciąż wielkim tabu.
Aby ten dyskurs mógł dokądś zmierzać, musimy nazywać rzeczy po imieniu.
Co dokładnie będziemy mogli zobaczyć w Art Wall?
Szukałam przedmiotów, których używał mój ojciec, kiedy mnie wykorzystywał. Kiedy je znalazłam, zrobiłam ich modele 3D, które wyglądają jak przedmioty z porcelany. Dzięki temu, że stworzyłam nowe obrazy tych rzeczy, przywłaszczyłam je sobie. Tego, czego używał on, żeby mnie skrzywdzić, ja używam, żeby odtworzyć i opowiedzieć ten bolesny temat.
Są to w zasadzie najzwyklejsze przedmioty, które każdy z nas ma w domu, jak np. mydło, łyżeczka, zabawka. Są to rzeczy, które dla każdego z nas związane są z domem czy z dzieciństwem. Chcę pokazać, że przemoc seksualna nie odgrywa się gdzieś na skraju społeczeństwa, jak ludzie często myślą, lecz wręcz przeciwnie: ma ona miejsce wszędzie dookoła nas.
Art Wall to galeria znajdująca się w przestrzeni publicznej, na Wybrzeżu Kapitana Jaroša tuż nad Wełtawą, przejeżdżają koło niej tramwaje. Czemu uważasz, że temat przemocy seksualnej należy do przestrzeni publicznej?
Dlatego, że mamy skłonność do myślenia, że przemoc seksualna jest problemem tylko tych jednostek, które jej doświadczyły. A to większy problem niż sobie możemy wyobrazić – przede wszystkim polityczny i społeczny. I dlatego dotyczy każdego z nas. Kiedy jakiś ojciec gwałci swoją córkę, gwałci ją całe społeczeństwo. Każdy z nas ma w tym swój udział. Na przykład przez to, że tego nie widzimy, albo że widzimy, ale nie potrafimy zareagować.
Feminizm jest dla mnie pewnym rodzajem terapii. Ocalił mi życie. Dał mi pewne kategorie, w których mogę w ogóle myśleć o tym, co mnie spotkało i co z tym mogę zrobić.
Więc starasz się obalić wyobrażenie, że chodzi o jednego zboczonego dewianta czy maniaka, który gwałci swoje dziecko. Chcesz przenieść odpowiedzialność na całe społeczeństwo?
Tak. I mam nadzieję, że osoby, które zobaczą tę wystawę, potraktują ją jako wyzwanie, żeby zacząć mówić o tym problemie. Uważam też, że dzieci nigdy nie są za małe na to, aby się nauczyć, że ich ciało jest ich własnym ciałem, że tylko one mogą decydować, czego dla tego ciała chcą, a czego nie chcą.
(…)
W swojej pracy używasz często rozróżnienia na ofiarę i ocalałego. Problematyzujesz sposób nazywania ofiary. Mogłabyś nam wytłumaczyć, dlaczego?
Dla mnie pojęcie „ofiara” jest bardzo problematyczne, ponieważ prowadzi do podwójnej wiktymizacji osób, które czegoś doświadczyły. Zamyka je w kategorii ofiary. Kolejną rzeczą jest to, że nikt nie chce być ofiarą, dlatego trudno później identyfikować się z takimi osobami, czy też nazwać tak siebie samego. W przeciwieństwie do tego pojęcie „ocalały” podkreśla to, co dana osoba pokonała, co z tego wyniosła, kładzie nacisk na to, jak ta osoba jest silna.
(…)
Myślę, że aspekt terapeutyczny i społeczno-polityczny [w mojej pracy artystycznej] nie wykluczają się nawzajem. Feminizm jest dla mnie pewnym rodzajem terapii. Ocalił mi życie. Dał mi pewne kategorie, w których mogę w ogóle myśleć o tym, co mnie spotkało i co z tym mogę zrobić. Mogę zrozumieć, dlaczego stało się to, co się stało. Wiem, że w przemocy seksualnej nie chodzi nigdy o seks, lecz chodzi o władzę. Przemoc seksualna opiera się na braku równości płci w społeczeństwie. Pojęcie „kultura gwałtu” pozwala nam to uchwycić.
Czy to działa inaczej w przypadku przemocy seksualnej wobec dzieci?
Tego bym nie powiedziała. Dzieci są po prostu łatwiej dostępne, łatwiej można nimi manipulować. Kiedy dorastasz tak, jak to było w moim przypadku, nie znasz żadnego innego życia, jest to dla ciebie jedyna rzeczywistość, która istnieje. Ja dopiero w dorosłym wieku uświadomiłam sobie, że to było wykorzystywanie. To był to mój ojciec, którego niewątpliwie kochałam.
Dlaczego tak ważne jest dla ciebie mówienie o tym w kategorii „kultury gwałtu”? Co to ma powiedzieć nam, odbiorcom?
To pojęcie ustanawia pewne ramy kulturowe, w których możemy rozważać problematykę przemocy seksualnej – umożliwia nam refleksję nad społeczno-politycznymi warunkami przemocy seksualnej we wszystkich jej formach. Nie jest to coś, co dzieje się ni stąd, ni zowąd, lecz coś, co powstaje w kulturze. To samo umożliwia na przykład pojęcie „kultura konsumpcyjna”.
(…)
Czy w kwestii przemocy seksualnej ważne jest, żeby wystąpić i mówić o doświadczeniach kobiet? Może to pomóc otworzyć się kolejnym kobietom?
Dokładnie tak. Na przykład w moim przypadku dopiero, kiedy znalazłam pewne kategorie, mogłam zrozumieć, co się stało. Znalazłam je w książce, w której jedna z ocalałych opisała swoją historię. Myślę, że coming out jest w tym kontekście przede wszystkim aktem politycznym. Pokazujemy w ten sposób, że nie jest to tylko nasz problem osobisty, nie jest to nawet problem kobiecy, lecz problem, który dotyczy nas wszystkich.
Wywiad w wersji wideo:
**
Materiał opublikowany po polsku dzięki uprzejmości A2larm.cz. Tłum. Olga Słowik.
Wystawę „Co mi ojciec wsadzał do waginy” oglądać można od 2 lutego w praskiej galerii Artwall. Towarzyszy jej cykl dyskusji, które spoglądają na kwestię przemocy seksualnej z różnych punktów widzenia – od perspektywy osobistej po instytucjonalną.