W Polsce „rządzi” populizm, konserwatyzm i etniczny nacjonalizm.
Jak dyskusja wokół rzezi wołyńskiej wpłynie na stosunki polsko-ukraińskie? Na to pytanie na łamach Ukraińskiej edycji Krytyki Politycznej odpowiedzieli historyk Heorhij Kasjanow i publicystka Ołena Babakowa.
***
22 lipca Sejm RP przyjął uchwałę, zgodnie z którą zabójstwa polskiej ludności cywilnej dokonane przez Ukraińską Powstańczą Armię w latach 1943-1945 zakwalifikowano jako ludobójstwo. Tym samym polski parlament dokonał pewnego podsumowania trwającego od wielu lat polsko-ukraińskiego dialogu na rzecz pojednania obu narodów. Na fali tych wydarzeń słychać wiele wezwań po stronie ukraińskiej, aby akcja „Wisła” została uznana za ludobójstwo, a grupy polskiego podziemia, które brały udział w mordowaniu ukraińskiej ludności cywilnej, za przestępcze. W 2013 roku większość parlamentarna nazwała wydarzenia na Wołyniu „czystką etniczną o znamionach ludobójstwa”. Po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości jednoznacznie uznano je za ludobójstwo. O uchwałę Sejmu, polityzację wydarzeń historycznych i stosunki polsko-ukraińskie zapytaliśmy historyka Heorhija Kasjanowa i publicystkę Ołenę Babakową.
Heorhij Kasjanow – historyk ukraiński, kierownik Zakładu Historii Najnowszej i Polityki w Instytucie Historii Ukrainy UAN
Dla mnie najbardziej nieprzyjemną niespodzianką związaną z uchwaleniem w Polsce Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej było to, że w trakcie głosowania nie obserwowaliśmy żadnego głosu sprzeciwu. Dziesięciu posłów wstrzymało się od głosu, reszta ją poparła. To wydawało się zaskakujące.
Biorąc jednak pod uwagę lokalną sytuację polityczną wokół upamiętniania wydarzeń na Wołyniu głosowanie to przestaje być tak zadziwiające. W Polsce „rządzi” populizm, konserwatyzm i etniczny nacjonalizm. Skandaliczne wypowiedzi wysokich urzędników (w tym nowego prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Jarosława Szarka) w sprawie trudnej przeszłości, jak te o Jedwabnem, świadczą o tym, że tendencje zachodzące w polityce historycznej nie wyglądają najlepiej. Uchwała Sejmu wpisuje się w ten kontekst.
W uchwale wykorzystano termin „ludobójstwo”, bo ma on oficjalną międzynarodową definicję i legitymację. A to wzmacnia znaczenie wydarzenia historycznego. Ono zaczyna i jednocześnie kończy dyskusję o „sprawiedliwości historycznej” i „właściwym upamiętnieniu”. Należy więc takie ludobójstwo postawić w jednym rzędzie z klasycznym przykładem ludobójstwa, czyli Holokaustem. Co przy okazji daje możliwość uznania, że jest się „nie mniejszą ofiarą niż Żydzi” i relatywizowania swojej odpowiedzialności za udział w różnych zbrodniach. Na przykład w Holokauście.
„Sprawiedliwość historyczna” to termin prowadzący do konfliktu. Gdy jakiś rząd postanawia ją ustanowić, to uruchamia równoległy proces poszukiwania winnych niesprawiedliwości. W przypadku uchwały Sejmu z 22 lipca są oni określeni jasno – to ukraińscy nacjonaliści, UPA i wszyscy ci, którzy ich upamiętniają. Uchwałę „wyważono” ustępami o wsparciu Ukraińców i szacunku dla tych, którzy ratowali Polaków.
W pewnej mierze w przyjęciu uchwały pomogli też ukraińscy politycy, a w szczególności ustawa z 9 kwietnia 2015 roku. Upamiętnia ona nie tylko ukraińskich bojowników walczących o niepodległość, ale stwarza również warunki do gloryfikacji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, UPA, Stepana Bandery i innych czołowych postaci nacjonalistycznego ruchu na Ukrainie. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, który bezpośrednio przyczynia się do aktywizacji polskiej prawicy i jej wątpliwego sukcesu w Sejmie.
Jest jasne, że uchwała zaktywizuje ukraińską prawicę i populistów, napędzanych przez ich polskich odpowiedników. To taka paradoksalna symbioza, która zachodzi po obu stronach granicy. Ukraińska prawica i populiści na pewno będą szukać „symetrycznej odpowiedzi”. Będą mówić o krzywdach Ukraińców dokonanych przez Polaków w II Rzeczypospolitej, a na swoich szalach ważyć, ile tysięcy ofiar ma na sumieniu UPA, a ile Armia Krajowa.
Będą demonstrować moralny idiotyzm na zasadzie „prześcigania się w liczbie ofiar” i konfrontacyjnych deklaracjach, które zapewne nie będą padać z ust czołowych polityków. Nie sądzę, aby ukraińska władza podjęła jakieś gwałtowne kroki. I to będzie dobra decyzja.
Warto pamiętać, że gdy Wiktor Juszczenko ogłosił Banderę bohaterem Ukrainy, polska strona pokazała swoje niezadowolenie… Może taka też będzie oficjalna odpowiedź ukraińskiej strony. Tym bardziej, że prezydent Petro Poroszenko wykonał właściwy gest ponad dwa tygodnie temu, gdy klęknął przed pomnikiem ofiar wołyńskiej tragedii. Polska strona za to podziękowała, ale nie przeszkodziło jej to w przegłosowaniu wspomnianej na początku uchwały.
Dyskusja na temat wydarzeń na Wołyniu będzie zapewne ciągnąć się w nieskończoność. Od 2003 roku formułę „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” wypowiadali niejednokrotnie ukraińscy i polscy politycy, działacze i przedstawiciele kościołów. Jak widać, na niewiele się to zdało, bo przebaczenie nie interesuje prawicy i populistów po obu stronach granicy. Doprowadzono do sytuacji, która rozwija się wedle własnej logiki, która wymknęła się spod kontroli. Bojownikami na ideologicznym froncie zostają nawet intelektualiści i zawodowi historycy, który teoretycznie powinni być ponad tym i zwracać uwagę na niebezpieczeństwa wiążące się z takimi „dyskusjami”. Konfrontacja już dawno wyszła poza ich kręgi i toczy się niezależnie od nich. Rezultaty tego procesu mogą być wyłącznie negatywne.
Ołena Babakowa – ukraińska publicystka mieszkająca w Polsce, do niedawna pracowała w ukraińskiej sekcji Polskiego Radia dla Zagranicy
W ciągu minionego roku temat Wołynia w Polsce został nadzwyczajnie spolityzowany. Lipcowe dyskusje wokół projektu uchwały sejmowej potoczyły się tak, że uznanie tragedii wołyńskiej za ludobójstwo stało się w zasadzie patriotycznym obowiązkiem każdego polityka. Stąd też krytycznych głosów w tej dyskusji praktycznie nie było, poza kilkoma wypowiedzianymi przez posłów Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej.
Według nieoficjalnych informacji PO początkowo nie miała zamiaru popierać uchwały. Ostatecznie jednak przewodniczący partii Grzegorz Schetyna, związany z Wrocławiem, w którym mieszka wiele osób pochodzącymi z dawnych Kresów, przekonał posłów PO, aby uchwałę poparli.
Co też wpisuje się w szerszy kontekst: PO wciąż nie może określić, kim są jej wyborcy, i bezskutecznie próbuje odbić PiS-owi głosy umiarkowanej prawicy.
W obecnej sytuacji wiele będzie zależało od tego, jak zareaguje ukraińska władza i społeczeństwo. Strona polska od dawna sygnalizowała, że chce „porozmawiać o Wołyniu”. Ten temat był często podejmowany w trakcie niepublicznych rozmów między wysokimi urzędnikami, ale ukraińska strona nigdy nie znajdowała na niego czasu i odsuwała go „na potem”. Teraz Ukraińcy muszą zdać sobie sprawę, że niezależnie od tego, czy podoba nam się to, czy nie, kwestie historyczne odgrywały i będą odgrywać ogromną rolę w polsko-ukraińskich stosunkach.
W przeciwieństwie do Ukrainy, Polska dawno temu wypracowała sobie spójną narrację na temat tragedii wołyńskiej. Wersja proponowana przez przewodniczącego ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Wołodymyra Wiatrowycza jest słaba faktograficznie i metodologicznie. Reagowanie ukraińskich historyków na pojedyncze tezy padające z polskiej strony nie kompensują braku ustrukturyzowanej narracji na temat tych wydarzeń. Taka narracja powinna odpowiadać współczesności, czyli też próbie spojrzenia na swoją historię krytycznym okiem. Trzeba przyznać, że wśród UPA były grupy, które dokonywały zbrodni i nie robić z historii Ukrainy wyłącznie martyrologii czy panegiryku.
Czy dyskusja o trudnej polsko-ukraińskiej historii wpłynie na stosunek Polaków do Ukraińców w Polsce? Już tak się dzieje. Przewaga pozytywnych opinii w stosunku do negatywnych wynosi tylko kilka procent, a panujące nastroje raczej nie wróżą niczego dobrego. Na nastroje pływa też histeria wobec uchodźców i migrantów z Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej i Azji Centralnej panująca w Europie i polskich prawicowych mediach. Ukraińcom obrywa się rykoszetem. W ciągu ostatniego roku doszło do kilku bójek na „gruncie narodowościowym”. Chociaż bardziej zauważalny jest proces normalizacji mowy nienawiści. Idąc po warszawskiej ulicy coraz częściej można usłyszeć wyzwisko „banderówka”.
Tekst ukazał się na stronie Політична критика, ukraińsiej edycji Krytyki Politycznej. Przełożył Paweł Pieniążek
**Dziennik Opinii nr 210/2016 (1410)