Nie pilnuję parytetu w moich omówieniach książek, nie nadzoruje tego żaden komisarz czy komisarka z Krytyki Politycznej.
Parytet dla kobiet, np. dotyczący liczby recenzji z książek, to slogan dla głupków. Naprawdę tak uważam. Sama na łamach Krytyki Politycznej zżymałam się na hasło „Czytajcie kobiety!” – niektórych nie warto, a warto niektórych mężczyzn. I jednocześnie sama o niedoreprezentowaniu kobiet w życiu literackim pisałam, podobnie jak o niedoreprezentowaniu w polityce i mediach. Bo „parytet” to postulat, który przynajmniej ma szansę dotrzeć do prostych umysłów, tych od śrubek i procentów, chociaż nikt o tym w ten sposób nigdy nie mówił. Ale na widok nierównych procentów, takie słowo pojawia się niektórym w głowie. Za brakiem „parytetu”, czyli nierówną reprezentacją kobiet, kryją się jednak dużo głębsze mechanizmy i to o nie tak naprawdę chodzi. To jednak przekracza zazwyczaj zdolność rozumienia tych, którzy są owych mechanizmów beneficjentami. (Może to dotyczyć równie dobrze kobiet, którym udało się przebić szklany sufit.)
Kłopot z „parytetem” jest po prostu kłopotem z całą kulturą, prostym symbolem, mającym nieustannie przypominać, że coś jest nie tak z równością płci. Od dawna nie robią już na mnie wrażenia piękne deklaracje, jak to jesteśmy za równością, które nie przekładają się na codzienną praktykę, zainteresowania i jakiś rodzaj samoświadomości. Raport o bezpłciowym polu literackim, o czym pisałam niedawno, był spektakularnym tego przekładem. Dziś zajmę się innym. Agata Czarnacka i Jaś Kapela w swoim słusznym gniewie ominęli jedną z wypowiedzi Dariusza Nowackiego, która wydała mi się szczególnie kuriozalna:
Choćbym milion razy zapewniał, że płeć autora jest dla mnie przezroczysta, zwolenniczki parytetu i tak mi nie uwierzą. Z wolna wchodzimy w tej materii w paranoję. Nigdy, przenigdy nie posłużyłem się skandalicznym argumentem – tak w piśmie, jak i w mowie – że „jak na kobietę to może być”. Prędzej spaliłbym się ze wstydu. Pozdrawiam wszystkie orędowniczki parytetu.
Jak widać, polityczną poprawność krytyk już przerobił i wie, czego nie należy mówić ani pisać – brawo, Darku! Ale w „przezroczystość” i tak mu nie uwierzę. Za to wierzę, że jego własne uwarunkowania są dla niego kompletnie przezroczyste. Chociaż jako profesor od literatury mógłby jednak mieć wątpliwości, czy w ogóle możliwa jest krytyka całkowicie obiektywna i niezależna od społecznej i ideowej tożsamości piszącego. Jeśli ktoś dzisiaj wierzy w „obiektywną krytykę”, to chyba ma sto lat, a na nim stoi już nagrobek.
Jeśli ktoś dzisiaj wierzy w „obiektywną krytykę”, to chyba ma sto lat, a na nim stoi już nagrobek.
Uczciwy recenzent kieruje się swoim gustem – takiej uczciwości Nowackiemu nie odmawiam i cenię go jako krytyka – ale nikt z nas nie ma gustu, który byłby tylko i wyłącznie pochodną wartości estetycznych. I może jeszcze na dodatek obiektywnych?! Nie przypadkiem też piszemy w takim, a nie innym otoczeniu intelektualnym i politycznym, chociaż bywa to też wybór finansowy, czego nie potępiam.
Nowacki zawsze niezwykle cenił Pilcha, potem Twardocha, a o prozie Olgi Tokarczuk pisał, że to „popierdy z mchu i paproci”. Ja zauważyłam i pisałam już o jej debiucie, Podróży ludzi księgi, napisałam też pierwszą w Polsce recenzję (entuzjastyczną) ze Snów i kamieni Magdaleny Tulli, a ulubieńcy Nowackiego nie byli i nie są moimi ulubieńcami. Nie pilnuję parytetu w moich omówieniach książek, nie nadzoruje też tego żaden komisarz czy komisarka z Krytyki Politycznej, ale policzyłam, że w tym roku pisałam o ośmiu książkach autorstwa mężczyzn i o czternastu kobietach (niekoniecznie pochlebnie). Może w następnym półroczu będzie inaczej, chociaż na razie na biurku mam jeszcze trzy książki autorek i jedną autora, które już przeczytane czekają na swoją kolej. Po prostu tak wyszło. Można by powiedzieć, że to tylko kwestia indywidualnych różnic, ale tak się składa, że z tych „indywidualnych różnic” wynika w końcu zawsze to samo – kobietom w mainstreamowych pismach poświęca się mniej miejsca, za to męskich recenzentów jest więcej.
Czemu zatem nie uznać, że płeć pisarza ma jednak wpływ na nasze wybory? Nie dlatego, że komuś świadomie przyznajemy dodatkowe punkty za pochodzenie, tylko po prostu jesteśmy bardziej otwarci na jakiś typ wrażliwości. Nawet narzekając, narzekamy na to, z czym bardziej nam po drodze. I kobiety mogą się pod tym względem różnić od mężczyzn, chociaż wychowała nas ta sama patriarchalna matka-kultura. Bo, oczywiście, nie tylko nasza tożsamość płciowa i – przynajmniej w niektórych przypadkach – refleksja nad nią, mają wpływ na to, co nazywam gustem. Jest jeszcze cała kultura, w której uczyliśmy się czytać i dowiadywaliśmy się, co jest wartościowe, a co nie. I jest władza na wszystkich poziomach.
Izabela Morska (wtedy Filipiak) napisała kiedyś, że każda kobieta wychowywana jest na lesbijkę. Czytamy mnóstwo literatury, w której kobiety są przede wszystkim obiektami męskiego pożądania, i same się tego pożądania uczymy. W tym żarcie tkwi ziarno prawdy. Wychowałam się na męskich klasykach i literaturze chłopięcej, i uczciwie mówiąc, uważam, że pod pewnymi względami mam dosyć „męski” gust. Mogłam w kilka dni przeczytać Księgi lodu i ognia, ale nigdy nie udało mi się przeczytać, a próbowałam, żadnej książki Małgorzaty Kalicińskiej. Lubię literaturę obyczajową, ale nie mogę czytać romansów…
Być może nasze wybory lekturowe mówią o nas więcej niż sami jesteśmy gotowi powiedzieć i przyznać.
Być może nasze wybory lekturowe mówią o nas więcej niż sami jesteśmy gotowi powiedzieć i przyznać.Zanim jednak powiemy, że mężczyźni są częściej i z większą estymą recenzowani po prostu dlatego, że piszą lepiej, warto zadać sobie pytanie: skąd wiemy, co jest lepsze, a co gorsze? Na jakich lekturach, kanonie, tekstach krytycznych się tego nauczyliśmy?
Może rację ma Inga Iwasiów, że nie ma w Polsce zbyt wielu wybitnych pisarek, ale za to jest wielu przecenionych i przereklamowanych pisarzy. Na szczęście poza literaturą polską jest jeszcze „literatura w Polsce”, ta tłumaczona z innych języków.
Warto też spytać, co przeszkadza kobietom w pisaniu, i zobaczyć jak panowie potrafią glanować pisarki, szczególnie w internecie, kiedy puszczają hamulce. I przywoływać do porządku, i pouczać, nie zadając sobie trudu, aby pomyśleć, że może „androcentryzm” nie jest jedynie terminem ze słownika wyrazów obcych. Bez względu na płeć pisarza czy krytyka – odrobina genderowej świadomości, a nie tylko sloganów, każdemu się przyda.
Bez względu na płeć pisarza czy krytyka – odrobina genderowej świadomości, a nie tylko sloganów, każdemu się przyda.
**Dziennik Opinii nr 167/2016 (1367)