O kobietach, które zainicjowały strajk w szwalniach Lawrence w stanie Massachusetts, trwający od stycznia do marca 1912 roku.
Polska potrzebuje bohaterów. Ale jest coś, czego potrzebuje bardziej – bohaterek. Pamięć o kobietach – ich poświęceniu, intelekcie i odwadze pionierskich walk – dzięki którym świat jest trochę lepszym miejscem, zazwyczaj nie mieści się w „polityce historycznej”. Na pewno nie dziś, ale – nie oszukujmy się – nigdy miejsca dla kobiet na stronach podręczników nie było dużo. Nie ma więc ani lepszego, ani gorszego dnia, żeby przypominać bezimienne bohaterki – którym należy się więcej zresztą niż smętna ulica w jakimś polskim mieście, plac ich imienia przy Biedronce, tablica z paździerzu na ścianie albo te słowa, które piszę.
A piszę o Polkach, o których, owszem, gdzieś uczą, ale nie w polskich szkołach, i które zapisały się w historii, nawet jeśli w „chorej na historię” Polsce są dziś (jak były zawsze) ważniejsze tematy niż grupa niezłomnych kobiet sprzed stu lat. Chcę przypomnieć o kobietach, które walczyły o prawa dla wszystkich i – za wierszem Jamesa Oppenheima – „walczą też za mężczyzn / bo ci są kobiet dziećmi, a one matkami są ich znów”.
I – za polskim przekładem, wykonanym na zeszłorocznej Paradzie Równości w Łodzi – „o chleb walczyły, ale chciały także róż”.
O kobietach, które zainicjowały niesłychanie ważną walkę – strajk „chleba i róż” w szwalniach Lawrence w stanie Massachusetts, trwający od stycznia do marca 1912 roku. W słowach wybitnego historyka Howarda Zinna:
W styczniu 1912 roku, pośrodku zimy, zatrudnione w jednej z fabryk Polki po otrzymaniu zapłaty w kopertach odkryły, że ich pensje – i tak zbyt niskie, by zapewnić wyżywienie ich rodzinom – zostały jeszcze zmniejszone. Zatrzymały wobec tego krosna i opuściły fabrykę. Następnego dnia pracę porzuciło pięć tysięcy robotnic w drugim zakładzie. Kobiety skierowały się do następnej fabryki, gdzie sforsowały bramy, odcięły dopływ prądu do krosien i wezwały tamtejsze pracownice do przerwania pracy. Niebawem w strajku brało udział już dziesięć tysięcy robotnic.
Na utrzymaniu strajkujących kobiet było 50 tysięcy członków ich rodzin (w Lawrence mieszkało wówczas 86 tysięcy osób); utworzono darmowe jadłodajnie, a z całego kraju zaczęły spływać pieniądze – wsparcie od innych związków zawodowych, oddziałów IWW, ugrupowań socjalistycznych i osób prywatnych. W odpowiedzi burmistrz wezwał oddziały lokalnej milicji, gubernator zaś postawił w stan gotowości policję stanową. Kilka tygodni po rozpoczęciu protestu policjanci zaatakowali pochód strajkujących. Sprowokowane w ten sposób zamieszki trwały przez cały dzień. […] W mieście stacjonowały wówczas dwadzieścia dwie kompanie milicji i dwa oddziały kawalerii. Wprowadzono stan wojenny, obowiązywał nawet zakaz rozmów na ulicach.
IWW i Socjalistyczna Partia Ameryki zaczęły przygotowywać exodus dzieci z Lawrence, zbierając podania od rodzin, które chciały je przyjąć i organizując badania lekarskie. 10 lutego ponad setka dzieci w wieku od czterech do czternastu lat wyjechała z Lawrence do Nowego Jorku. Stawało się jasne, że jeśli dzieci będą pod opieką, to strajk może trwać jeszcze długo, gdyż robotników nie opuszczała wola walki. Władze miejskie Lawrence, powołując się na przepisy mające przeciwdziałać zaniedbywaniu dzieci, ogłosiły, że żadnym innym dzieciom nie wolno od tej pory opuszczać miasta.
Mimo tej decyzji, 24 lutego czterdzieścioro dzieci udało się na stację kolejową, aby wyjechać do Filadelfii. Dworzec był pełen policji. Członkini Komitetu Kobiet Filadelfijskich tak opisywała później kongresmenom sceny, które się tam rozegrały:
„Gdy nadszedł czas odjazdu, dzieci stanęły dwójkami w długiej, uporządkowanej kolejce, każde z rodzicami u boku. Już miały udać się do pociągu, gdy natarli na nas policjanci, bijąc pałkami na prawo i lewo, nawet nie myśląc o dzieciach, którym groziło zadeptanie na śmierć. Matki i dzieci stłoczono w jedną gromadę i zagnano do wojskowej ciężarówki; bito je pałkami. Przerażone kobiety i maleństwa zanosiły się płaczem, lecz nikt na to nie zważał […].”
Tydzień po tych wydarzeniach, policja otoczyła i pobiła pałkami grupę kobiet powracających z mityngu. Jedna z nich, ciężarna, straciła przytomność; zaniesiono ją do szpitala, gdzie poroniła.
Mimo to strajkujący nie dawali za wygraną. „Wciąż maszerują i śpiewają – donosiła reporterka Mary Heaton Vorse. – Zmęczone, szare tłumy, które nieustannie wędrowały do fabryk i z powrotem obudziły się i otwarły usta, aby śpiewać”.
Co śpiewały kobiety? Chleba i róż.
Nie trzeba pisać, że bohaterskie wystąpienie i wyjątkowy pokaz solidarności – wspólny strajk Polek, Włochów, francuskojęzycznych Kanadyjek i Syryjczyków, Amerykanek i Amerykanów – był zwycięstwem sam w sobie. Ale warto powiedzieć, że strajk chleba i róż zakończył się – przynajmniej na krótką metę – sukcesem. Właściciele fabryk zgodzili się na progresywne podwyżki – zgodnie z żądaniami strajkujących: największe dla najmniej zarabiających – i ograniczyli system „premii”, które wymuszały pracę ponad siły (w tygodniu roboczym liczącym czasem pięćdziesiąt i więcej godzin) i omijały zdecydowaną większość pracujących.
Strajk na zawsze zapisał się jako walka nie tylko o wyższe standardy pracy i pensje, ale o godność i równe traktowanie kobiet – żywicielek rodzin, matek i głów robotniczych domów.
Nie ma lepszego przykładu uniwersalnych wartości i wspólnej walki niż kobiety żegnające swoje dzieci na peronie, by mogły znaleźć schronienie u obcych, a potem osłaniające je swoimi ciałami przed pałkami – same wracające na strajk z pieśnią na ustach. Strajku, który się odbył, i który wygrał dzięki grupie Polek, które wyszły z fabryki nie godząc się na dalszą kradzież i poniżenie. To są też „polskie wartości”, „tradycyjne wartości”, to są też wartości Solidarności i wartości feminizmu. To są wartości godne narodowego święta i upamiętnienia lepszego niż ten tekst.
Tyle im się należy. Chleba i róż!
***
Fragment Ludowej historii Stanów Zjednoczonych Howarda Zinna, która ukaże się niebawem nakładem wydawnictwa Krytyki Polityczne, w przekładzie Andrzeja Wojtasika. Dziękuję autorkom i autorom przekładu Chleba i róż na język polski.
**Dziennik Opinii nr 73/2016 (1223)