Kraj

Bohaterowie pełzającego puczu [Makowski & Bem]

Jarosław Kaczyński uczynił z naszego Trybunału – jednego z najbardziej konserwatywnych w Europie – symbol liberalnej demokracji w Polsce.

Bohaterem minionego tygodnia został bez wątpienia sędzia Trybunału Konstytucyjnego Marek Zubik. Jego pytanie do pełnomocnika rządu Roberta Brochockiego o podstawę prawną opublikowania uchwał unieważniających wybór sędziów Trybunału spotkało się z wymowną… ciszą. Ciszą, która pokazała opinii publicznej to, czego na naszych oczach dokonują prezydent Andrzej Duda i premier Beata Szydło na polecenie Jarosława Kaczyńskiego: cichy, konstytucyjny pucz, bez żadnej podstawy prawnej.

Pełnomocnik rządu coś mamrotał o życzeniu marszałka sejmu Marka Kuchcińskiego – kolejnej PiS-owskiej marionetki – ale sędzia Zubik był nieugięty. Prosił o podanie konkretnego przepisu prawnego, którą nie jest wola samozwańczego Przywódcy Narodu IV RP. Ostatecznie Brochocki coś wydukał, ale bez przekonania. Te pięć minut PiS-owskiej męki i niekompetencji, obnażonych w spektakularnym stylu przez sędziego Zubika, powinno stać się nie tylko podstawą do kształcenia sędziów, ale i klipem Komitetu Obrony Demokracji.

„Czy może Pan podać podstawę prawną tego działania?” Cisza.

Nie chcemy się tutaj zbytnio pastwić nad prezydentem Dudą, premier Szydło czy marszałkiem Kuchcińskim – bycie narzędziem w rękach prezesa Kaczyńskiego zapewne nie jest niczym przyjemnym. W dodatku od 3 grudnia osoby te żyją ze świadomością, że kiedyś za swoje działania odpowiedzą przed stosownymi trybunałami. By było zabawniej, nie stanie przed nim Jarosław Kaczyński – bo on przecież nikogo do niczego nie zmuszał: prezydent, premier i marszałek zgłaszali się na ochotnika niczym stachanowcy.

Obecny konflikt na linii PiS – Trybunał Konstytucyjny chcemy umieścić jednak w szerszym kontekście. A ten jest następujący. Po pierwsze, PiS ze swoją ideologią nie pojawił się znikąd. Nie chodzi tylko o to, że skok na Trybunał Kaczyński i jego pomagierzy mieli zaplanowany wcześniej. Chodzi o to, że od dziesięciu lat polska edukacja zamiast kształcić obywateli Polski i Europy, kształciła młodych gniewnych IV RP, żyjących w przekonaniu swoim o męczeńskim brzemieniu i w „zniewolonym kraju”.

Muzeum Powstania Warszawskiego (będące raczej propagandą pewnej jego interpretacji), ze swoimi zabawami typu „zostań małym powstańcem”, rekonstrukcjami „zdobycia barykady”, gloryfikacją „żołnierzy wyklętych”, często o bardzo dwuznacznych życiorysach, nacisk na „prawdziwą, bohaterską historię Polski” – bo czyż może być inna – wychowywało powoli wyborców PiS-u i klakierów jego wszystkich posunięć.

Dla tych z nas, którzy mieszkają na stałe za granicą – jak jeden z autorów – polska ksenofobia narastała widocznie i bezkarnie od ponad dekady. PO odpuściła sobie edukację – a tymczasem PiS nie tyle edukował, ile indoktrynował. Można powiedzieć, że przy naszej cichej akceptacji wyrosły pokolenia ksenofobicznej i nacjonalistycznej młodzieży. Dziś to oni stanowią brunatne zaplecze PiS-u, ruchu Kukiza i fanów prezydenta Dudy na Facebooku, powielając brednie o układzie w Trybunale.

Po drugie, w polskiej Konstytucji od lat znajduje się poważny problem i zalążek konfliktu. Otóż legitymację demokratyczną mają zarówno sejm, jak i prezydent, wybierani w wyborach powszechnych. I stąd, z wyjątkiem Aleksandra Kwaśniewskiego, każdy prezydent wywodził, iż fakt bycia wybranym w wyborach powszechnych daje mu większe uprawnienia i umocowanie demokratyczne, niż przewiduje to Konstytucja.

Już od czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego można było odnieść wrażenie, że niektórzy prezydenci myślą, iż są monarchą elekcyjnym i „fontanną sprawiedliwości”.

Albo, by odwołać się o określenia prezydenta Dudy: „emanacją woli społecznej”. Kancelaria prezydencka rozrosła się do monstrualnych wymiarów (dziś to ponad 500 osób), a utrzymanie głowy państwa polskiego jest droższe niż utrzymanie królowej Elżbiety II!

Jeśli ktoś myśli, że przesadzamy, proponujemy prześledzić wystąpienia prezydenta Dudy: „uwalnia wymiar sprawiedliwości” od sprawy Mariusza Kamińskiego; mówi wprost, że orzeczenia Trybunału go nie wiążą; samodzielnie nadaje ordery; sam ocenia, co jest konstytucyjne, a co nie. I robi to, powołując się na rzekomy „mandat narodu”. Ma się wrażenie, że został namaszczony, by robił to, co właśnie robi.

Tyle że rację ma amerykański filozof Richard Rorty, który trzeźwo notuje, że „najlepszymi społeczeństwami są te rządzone wedle praw, nie zaś kaprysów tyranów lub tłumu. Pozbawione rządów prawa życie poddaje się władzy emocji i przemocy”.

I tutaj dochodzimy do sedna problemu. Poprzez fakt bycia wyłanianym w wyborach powszechnych prezydent Duda ma pewien mocno ograniczony – Konstytucją i kompetencjami innych organów państwa – mandat demokratyczny. Ale właśnie kłamliwie i fałszywie rozszerzając ten mandat, na polecenie prezesa swojej partii i nadprezydenta Kaczyńskiego, prezydent Duda funduje nam cichy, konstytucyjny pucz.

Wyjściem z tego impasu – jak pisaliśmy już po śmierci prezydenta Kaczyńskiego – jest proste: należy zlikwidować powszechne wybory prezydenckie i zamienić je na wybór przez połączone izby parlamentu większością trzech czwartych głosów. Wówczas nawet fałszywy demagog obiecujący być „niezależnym prezydentem” nie mógłby po swoim wyborze bredzić o „mandacie wyborczym”, by deptać Konstytucję i ignorować orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, a państwo traktować jako folwark swojej partii.

Po trzecie, w swojej zapiekłej nienawiści Jarosław Kaczyński uczynił z naszego Trybunału – jednego z najbardziej konserwatywnych Trybunałów Konstytucyjnych w Europie – symbol polskiej liberalnej demokracji.

Choć nie należeliśmy do fanów orzecznictwa TK w sprawach wolności obywatelskich, dziś wiemy, że Trybunału należy bronić w imię demokracji i państwa prawa.

W przeciwnym razie zdominują go gorliwi sędziowie-marionetki Kaczyńskiego. Ale gdy nadejdzie stosowny czas, warto rozważyć, czy nie zmienić Konstytucji tak, by sędziów wybierano także większością kwalifikowaną, przykładowo przez dwie trzecie Sejmu. Wówczas pośpieszne elekcje albo nocne zaprzysiężenia sędziów Trybunału – przypominające inicjację członków gangu – byłyby trudniejsze do przeprowadzenia.

To nasze uwagi na przyszłość. Dziś musimy bronić demokracji. Jedni poprzez pisanie – inni poprzez przewidziane prawem środki. I tak Łódzka Okręgowa Rada Adwokacka powinna wszcząć postępowanie wobec Piotra Pszczółkowskiego; komisja dyscyplinarna KUL-u wobec prof. Henryka Ciocha, a Krajowa Rada Sądownictwa wobec sędzi Julii Przyłębskiej z Poznania – za pomoc w łamaniu Konstytucji przez prezydenta Dudę. Jeśli prawdą jest, że zakaz publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego wydała premier Szydło, to szef biura legislacyjnego powinien wystąpić o to polecenie na piśmie, a następnie zgodnie z prawem opublikować orzeczenie. I to nawet za cenę utraty pracy.

Liberalna demokracja, którą pogardza prezes Jarosław Kaczyński i jego pomagierzy, jak np. PZPR-owski prokurator Stanisław Piotrowicz, który dziś staje się twarzą PiS i symbolem jego walki z Trybunałem, nie obroni się sama. Jej losy zależą od naszej zwykłej, obywatelskiej odwagi. Odwagi, która musi być co najmniej tak samo wytrwała i niewzruszona, jak determinacja osób pokroju prezydenta Dudy, premier Szydło, ministra Ziobro, by ją zniszczyć na życzenie prezesa Kaczyńskiego.

Nie możemy się dać zastraszyć!
***

Kazimierz Bem – jest doktorem prawa, pastorem ewangelicko-reformowanych (UCC) w USA i publicystą protestanckim

Jarosław Makowski publicysta, filozof i teolog, radny sejmiku śląskiego z ramienia PO.

 

**Dziennik Opinii nr 346/2015 (1130)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij