W Dniepropietrowsku ich kandydaci po raz kolejny pokazali, że ludzi mają za nic.
15 listopada odbyła się druga tura wyborów lokalnych na Ukrainie. Doszło do niej w miastach poniżej dziewięćdziesięciu tysięcy mieszkańców, w których 25 października żaden z kandydatów na mera nie otrzymał więcej niż 50 procent głosów. W niedzielę głosowano między innymi w Kijowie, Lwowie, Łuck, Zaporożu i w Dniepropietrowsku.
W tym ostatnim mieście dwa z trzech exit poll wskazują zwycięstwo Borysa Fiłatowa, kandydata partii UKROP. Ten trzeci – na zwycięstwo jego przeciwnika, Ołeksandra Wiłkuła z Bloku Opozycyjnego. Problem w tym, że sondaże pokazują wyniki takie, jakie chce widzieć osoba zamawiająca. Te dwa wykonane na zlecenie Fiłatowa i przychylnych mu mediów pokazują jego przynajmniej dziesięcioprocentowe zwycięstwo. Według trzeciego Wiłkuł może liczyć na jednoprocentową przewagę. Jednak fakt, że kandydat Opozycyjnego Bloku odwołał konferencję prasową i po zakończeniu głosowania po prostu zniknął, dowodzi, że chyba przewagę rzeczywiście ma Fiłatow. Na jego zwycięstwo wskazują też szacunki organizacji Opora. Według nich na Fiłatowa zagłosowało 53,76 procent wyborców, a na Wiłkuła – 46,24 procent.
Obserwatorzy podkreślają, że wybory nie były wolne od nacisków. Prowadzono agitację w trakcie ciszy wyborczej i stosowano różne metody przekupywania wyborców. – Kupowanie głosów to jedno z najbardziej paskudnych zjawisk podczas demokratycznych wyborów – mówi Denys Dawydow z Opory.
Kto za kim stoi
– Zawsze chodzę na wybory – mówi emeryt Wołodymyr, którego spotykam przy komisji wyborczej. – Tym razem jednak żaden z kandydatów nie budzi zaufania, bo nie daje nadziei, że może coś w tym mieście zrobić. To po prostu wojna oligarchicznych klanów.
To powszechna opinia wśród mieszkańców Dniepropietrowska. Wielu z nich twierdzi, że kandydaci są tylko pionkami w batalii między oligarchami.
Niemal milionowy Dniepropietrowsk to ważne centrum przemysłowo-finansowe. To stąd pochodzi drugi najbogatszy ukraiński oligarcha Ihor Kołomojski i ma tu duże wpływy. Biznes, banki, przemysł media, drużyna piłkarska – znaczna część tego należy do niego lub jego najbliższego otoczenia. Zresztą nie tylko na poziomie lokalnym. PrywatBank jest jednym z popularniejszych banków na całej Ukrainie, podobnie holding medialny 1+1, produkujący programy telewizyjne.
Kołomojski, który przez rok był gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego, a także jego otoczenie są uważani za tych, którzy nie dopuścili do rozwinięcia się separatyzmu w regionie. Od samego początku finansowali i pomagali batalionom ochotniczym, a Dniepropietrowsk był utożsamiany z głównym ośrodkiem ukraińskości. – Są, jacy są, ale trzeba im przyznać, że dla obrony Ukrainy zrobili dużo – mówi lokalna dziennikarka Zoja. Kilka miesięcy temu otoczenie Kołomojskiego stworzyło partię UKROP (Ukraiński Związek Patriotów). Po rosyjsku to „koper” – tak Rosjanie i separatyści pogardliwie określają Ukraińców. Nazwa szybko przyjęła się na Ukrainie, bo koper zwalcza stonkę ziemniaczaną, a tak z kolei przezwano prorosyjskich aktywistów.
Z Blokiem Opozycyjnym, nowym wcieleniem Partii Regionów Wiktora Janukowycza, jest z kolei związany najbogatszy Ukrainiec – Rinat Achmetow. Największe wpływy ma w Donbasie, gdzie cieszy się dużą popularnością. Podobnie jak Kołomojski, jest właścicielem firm w różnych branżach. Też inwestuje w media i sport. Według szacunków zleconych przez tygodnik „Nowoje Wremia” jest ponad dwa razy bogatszy od dniepropietrowskiego oligarchy. 4,5 miliarda dolarów do 1,9 miliarda – i to pomimo faktu, że przez wojnę w Donbasie Achmetow stracił ponad połowę swojego majątku, która została zniszczona albo znajduje się na terytoriach kontrolowanych przez separatystów. Jego wpływy sięgają daleko poza Donbas, a przychylny mer w Dniepropietrowsku, jakim byłby Wiłkuł, bardzo by je wzmocnił.
Obaj kandydaci odrzucają jednak sugestie o swoich powiązaniach. – To nie jest walka między oligarchami, a między przeszłością a przyszłością, Rosją i Ukrainą – mówi Fiłatow.
Cisza wyborcza na niby
Zgodnie z ukraińskim prawem cisza wyborcza rozpoczyna się w sobotę i do tego czasu muszą zniknąć materiały agitacyjne – bilboardy, plakaty, ulotki i wszystko inne. Ukraińcy nauczyli się jednak, jak ją obchodzić. Plakaty kandydatów lekko się zmieniają, wypada ich nazwisko i nazwa partii. Przekaz jednak pozostaje jasny.
„Mniej polityki, więcej działania. Wiłkuł nasz mer”, było napisane na plakacie w piątek. Następnego dnia – ta sama kolorystyka, to samo hasło, tylko bez „Wiłkuł nasz mer”.
Oficjalne plakaty promujące Fiłatowa zniknęły. Po całym mieście rozwieszono natomiast reklamy ze zdjęciami Dniepropietrowska z zielonymi motywami partii UKROP oraz zdjęcia Doniecka – z motywami Bloku Opozycyjnego. Plakaty przedstawiały alternatywę: albo koprowa ekipa Kołomojskiego, albo przyjdzie tu wojna i przyniesie tu nędzę i rozpacz. „Dniepr, wstawaj!” – wzywały inne plakaty z charakterystycznymi zielonymi motywami. Żaden z nich nie zawierał oczywiście informacji o tym, kto go sfinansował. Domyślić się jednak nietrudno.
Grzane wino za selfi z wyborów
– My dwa razy nie wchodzimy na te same grabie. Zresztą jako jedyni – twierdzi przewodniczący partii UKROP Hennadij Korban, który znajduje się w areszcie domowym. Wszczęto przeciwko niemu siedem postępowań karnych, w tym jedno za porwanie. Grabie to nawiązanie do lipcowych wyborów uzupełniających w Czernihowie, w których brał udział. Uważa się, że były to jedne z najbardziej brudnych wyborów w ostatnich latach. Korban starał się aktywnie przekupywać wyborców, rozdając jedzenie. Przezwano go za to „marszałkiem Grieczką” – grieczka to po rosyjsku kasza gryczana. To właśnie ten produkt cieszył się bowiem największą popularnością. Tuż przed ostatnimi wyborami Korban zapewniał, że nikt niczego nie będzie rozdawał.
Największym i najbardziej kontrowersyjnym przedsięwzięciem agitacyjnym była profrekwencyjna kampania nikomu nieznanej organizacji „Głosuj”. Według Opory stali przed drzwiami 60 procent komisji, zachęcając do pójścia na wybory i zrobienia sobie selfi w komisji wyborczej. Za to na zorganizowanym w dzień wyborów festiwalu można dostać grzane wino. Może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że akcja „Głosuj” wspierała jednego z kandydatów. I na ulotkach, i na scenie festiwalu ulicznego jedzenia wyraźnie było widać, że „lepszy” wybór to kolory UKROP-u, a ruina i bieda są niebieskie. – To manipulacyjne działanie, które niesie znamiona agitacji – twierdzi Dawydenko.
Kasza dla biednych, małże dla bogatszych
Na festiwalu przed budką z grzanym winem ustawia się kolejka. – Podchodzisz do białego namiotu, tam pokazujesz zdjęcie i dostajesz kupon na wino – mówi dwudziestokilkuletnia dziewczyna. – Nie musisz pokazywać, na kogo głosowałeś – dodaje podekscytowana; w ręku trzyma papierowy kubek. Wokół kręci się kobieta w średnim wieku. Nagle przepycha mnie i podchodzi do dziewczyny: – Trzeba mieć telefon komórkowy, żeby zrobić zdjęcie? – pyta. Tamta kiwa twierdząco głową. – Ale ja nie mam – mówi zmartwiona kobieta i odchodzi.
Poza winem jedzenie i napoje w promocyjnych cenach. Tu dobrze widać różnice klasowe. Do kaszy i kotletów stoja ludzie biedniejsi, źle ubrani, przeważnie starsi. Gdy ktoś podchodzi z aparatem, zasłaniają twarz, jakby się tego wstydzili. Do małży natomiast kolejka znacznie bardziej wesoła, drożej ubrana i zdjęć się nie boi. Ci jeszcze bogatsi w ogóle tu nie przychodzą. – Co, jak pokażesz zdjęcie, że głosowałeś na Fiłatowa, to pewnie jeszcze szaszłyk dostaniesz? – śmieje się mężczyzna siedzący w pobliskiej restauracji. Z jej tarasu roztacza się widok na festiwal. – Wybory powinny odbywać się częściej. Dla babć jest kasza gryczana, a dla młodzieży wino grzane – dodaje rozbawiony.
**Dziennik Opinii nr 321/2015 (1105)