Za dużo w tej książce poprawności, nawet jak na szwedzkie standardy.
„Paranoja jest oznaką zdrowia”, mówi jeden z bohaterów czwartej części Millenium. Nie przypadkiem, bo Co nas nie zabije idealnie wpisuje się we współczesny klimat lęku przed wszechobecną inwigilacją – która z dystopijnej wizji powieściopisarzy przeszła do rangi niemal oficjalnej polityki państw. Autorowi, szwedzkiemu specowi od bestsellerów (biograf Zlatana Ibrahimovicia!), nie można wyczucia czasu i tematu odmówić, choć z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że „dokończenie” słynnej trylogii (rzekomo na podstawie szkicu samego Stiega Larssona) to przede wszystkim komercyjny samograj.
Jakkolwiek ograna to recenzyjna fraza – znajdziemy tu niemal wszystko. Oto genialny profesor matematyki tworzy technologie, których nazw nie możemy spamiętać, marząc o zbawieniu świata i roztrząsając zarazem dylematy Roberta Oppenheimera – czy aby jego dzieło ludzkości nie zaszkodzi, kiedy już sztuczna inteligencja na tyle się wyemancypuje, że przewyższy potencjał człowieka. W tle mamy chciwe korporacje gnębiące twórców innowacyjnych start-upów, potężny wywiad USA i poturbowaną po skandalu z Salander szwedzką Säpo, wreszcie rosyjską mafię 2.0, która dawne układy ze służbami wykorzystuje dziś do szpiegostwa hi-tech w miejsce poczciwego handlu ludźmi i heroiną. W roli czarnego charakteru – co za zaskoczenie – mamy NSA, ukazaną niczym jakiś większy FOZZ, to znaczy jako ośrodek piętrowego spisku. Z jednej strony rząd USA kradnie technologie dla własnych korporacji technologicznych, z drugiej wewnętrzna „klasa kreatywna” tej organizacji prywatyzuje zyski z nielegalnej działalności państwa na styku Doliny Krzemowej i wielkich sieci przestępczych. Jakby tego było mało, znajdziemy też wątek kryzysu „starego dobrego dziennikarstwa” z nutką nostalgii i nadziei – że sojusz whistleblowerów, wspólnoty hackerskiej i dziennikarzy śledczych nie tylko czyni świat lepszym, ale i sprzyja kursom akcji niepokornych gazet (w poprzednich częściach trylogii rolę mechanizmu giełdowego pełnił dobry wujek-arystokrata o postępowych poglądach).
Fabularnie to całkiem nieźle sklecony kryminał, choć za bardzo linearny i poukładany jak na wielką epopeję o społeczeństwie (w szponach) mrocznej sieci. Momentami skutecznie pasożytuje na starej trylogii, zwłaszcza gdy dopowiada rodzinną historię Lisbeth, rozbudowując wzmiankowaną jedynie w poprzednich tomach postać Camilli. Inna sprawa, że demoniczna siostrzyczka-BDSM momentami sprawia wrażenie, jakby służyła głównie wydłużeniu serii o kolejne odcinki – oczywiście jako prześladująca Lisbeth Nemezis. Tytułowa myśl Nietzschego – przypisana do dzieciństwa głównej bohaterki – zostaje niestety zredukowana do pop-psychologicznej kliszy, wedle której Lisbeth Salander miała ciężko w życiu, więc się opancerzyła przeciw ludziom i światu. Dalej mamy zupełnie niewykorzystany pozostał potencjał kolejnej kobiecej bohaterki, Hanny. Skoro miał to być socjal-feministyczny agitprop – a tak w zasadzie reklamuje książkę sam autor – to zamiast sieroty ratowanej z opresji przez rycerkę z laptopem przydałaby się pełnokrwista, dynamiczna postać ofiary domowej przemocy, dojrzewająca do wyzwolenia i mocnej podmiotowości. Tymczasem ta, zamiast się porządnie wyemancypować, wyjechała za nie swoje pieniądze do alpejskiego kurortu. Nie tak się robi solidne produkcyjniaki, panie Lagercrantz! A może po prostu do postaci kobiecych zabrakło tej fabule ręki Evy Gabrielsson, wywłaszczonej z tantiem partnerki życiowej i domniemanej współautorki książek Larssona?
Polityczny przechył trylogii Millenium, za który bardzo tę serię cenię, przybiera tu nieraz formy karykaturalne, jak choćby w pociesznym pakiecie „lewicowego zła” – oto prywatny (!) ośrodek opiekuńczo-leczniczy dla młodzieży z problemami psychicznymi jednocześnie osiąga duże zyski kosztem dziadowskich oszczędności na meblach (!!), jego szef należy do związku łowieckiego (!!!), a do tego wszystkiego zatrudnia (koszty?) średnio rozgarniętych byłych wuefistów do terapii najtrudniejszych dziecięcych przypadków (!!!!).
Najpoważniejszy jednak zarzut dotyczy, w moim przekonaniu, postaci samej Lisbeth, która tak naprawdę „zrobiła powieść” w trzech poprzednich tomach. Bo przecież mroczny – i najciekawszy może – aspekt opowieści Larssona zawierał się nie tyle w ponurej tematyce, ile w naszej fascynacji „przemocą sprawiedliwą”. Czytając Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet z niecierpliwością przerzucaliśmy stronice by dowiedzieć się (ze szczegółami), jaką to krzywdę wkurwiona goth-hakerka wyrządzi kolejnemu złoczyńcy. Pamiętacie ten dreszcz? Pamiętacie tę niepoprawną guilty pleasure, kiedy Lisbeth tatuuje piętno swojemu gwałcicielowi albo gdy zimno patrzy, jak oprawca Wanger żywcem płonie w zepchniętym przez nią w przepaść jeepie? U Lagercrantza nie ma na to szans. „Potem pojechała do Rogera Wintera i zrobiła wszystko, żeby się śmiertelnie przeraził”… Czytając to ziewamy, zamiast się niezdrowo podekscytować.
Larsson zbudował fantazję o radykalnym „naddatku” niszczycielskiej energii, w którym ciężar etyczny przemocy zostaje złagodzony przez niezawinioną krzywdę ofiary-mścicielki. Jednocześnie dwuznaczność tych pozasystemowych, pozaprawnych aktów zemsty – co świetnie pokazał kiedyś Przemysław Czapliński – wyrażała bliską Larssonowi, a nieobecną na przykład u Henninga Mankella, wiarę w możliwość podmiotowości poza państwem, w oczyszczenie systemu przez wolne elektrony. Zarazem gwarantem powstrzymania się Salander przed zwykłą, nihilistyczną negacją reguł w imię siły jednostki-nadczłowieka była jej prostolinijność; z tyłu głowy mieliśmy poczucie, że wściekła rebelia hakerki to sprawa niemal odruchu, instynktu, somatycznej niezgody na cierpienie niewinnych. Doznana krzywda „dawała jej prawo” oporu i prawo negacji prawa. Jako pochodnia zemsty, erynia czyniąca dobro i zarazem wyjątek w systemie, Salander była rewolucjonistką rodem z Płomieni – z całym manichejskim podziałem świata, którego bieguny tutaj stanowił patriarchat zespolony opresyjnym państwem oraz wyzwolona jednostka, wolny elektron orężem technologii dezorganizujący siły wroga.
U Lagercrantza Salander też reaguje na krzywdę najsłabszych, też każe ofierze przemieniać się w wojowniczkę, ale jej nowa „samoświadomość” zaczyna budzi wątpliwości. Genialna psychopatka z ostrym jak brzytwa zmysłem krzywdy i odpłaty, ze swą wybiórczą empatią w tomach Larssona uwodziła: właśnie poprzez bezkompromisowość, ostrość sądów połączoną z instynktownym, odruchowym reagowaniem na zło. Dystans przechodzący w oświecony cynizm zwyczajnie do niej nie pasuje. Tymczasem autor Co nas nie zabije zmusza bohaterkę, by – zamiast domowego oprawcę Westemana zwyczajnie, z przeproszeniem, zajebać – groziła mu, szydziła i cynicznie ironizowała: „Właśnie mi przypomniałeś, że moja rodzina ma jakiś straszny feler. Wydaje się, że jesteśmy zdolni do wszystkiego. Do najbardziej niewyobrażalnego okrucieństwa. Może to jakieś wady genetyczne. Ja mam tak z ludźmi, którzy krzywdzą kobiety i dzieci. Staję się przy nich śmiertelnie niebezpieczna”. To już nie do ziewania, to zwykły niesmak budzi.
I choć czyta się to wszystko nie najgorzej, od łopatologii wszechwiedzącego narratora bolą czasem zęby.
To nieco zbyt poprawna politycznie, ugrzeczniona historia kryminalna, w której społeczeństwo obywatelskie hakerów młodego pokolenia i starej szkoły dziennikarstwa śledczego potrafi zatrząść w posadach najpotężniejszym wywiadem świata, w której cynikom zawsze i tak spadną kursy akcji, w której rokowania terapii chorego chłopca będą niewątpliwie obiecujące i w której raj podatkowy na Gibraltarze służy nieraz zbożnym celom.
To nie jest polityczny epos z głębią i rozmachem Johna Le Carre, to raczej opowiastka ku pokrzepieniu postępowych serc. Ale może skoro w jednej chwili Grecja staje przed widmem bankructwa, uchodźcy toną na Morzu Śródziemnym, Węgry stawiają na granicy druty kolczaste a Rosja rozsyła po świecie zielone ludziki, lewicy zostały już tylko dobranocki? Jeśli tak, to Co nas nie zabije można czytać do poduszki, na spokojny i z pewnością postępowy sen.
David Lagercrantz, Co nas nie zabije, wyd. Czarna Owca, Warszawa 2015
**Dziennik Opinii nr 265/2015 (1049)