Świat

Pieniążek z Doniecka: Zdążyć przed szesnastą

Szczęście to piwnica – taka, w której można schronić się z dziećmi przed ostrzałem rakietowym.

Życie w północnych częściach Doniecka trwa tylko kilka godzin: od momentu, gdy ustaje ostrzał, aż do następnego. Wtedy zostaje trochę czasu, wówczas można wyjść z piwnicy na światło dzienne.

U Wołodymyra, który mieszka na osiedlu Żowtnewe w Doniecku, byłem w październiku. Już wówczas w tej części miasta było ciężko – wiele osób zginęło, wielu wyjechało, mnóstwo budynków zostało uszkodzonych lub zniszczonych. Ale od tego czasu zmieniło się wiele.

Niestety, nie na lepsze.

Pokazuję Wołodymyrowi ślady po odłamkach, które widać na elewacji jego domu. – Na takie rzeczy już od dawna nie zwracamy tu uwagi – mówi. Gdy zaprosił mnie na „cygańską herbatę” z jabłkami i miętą, chyba zrozumiem co miał na myśli. Kilka miesięcy temu w drzewo stojące na jego podwórku uderzyła rakieta z wyrzutni „Grad”, zniszczyła jedną ścianę i część dachu. Przez podwórko ciągnie się linka. To ślad po przeciwpancernym pocisku kierowanym Fagot. – Trafiła do sąsiada – pokazuje na budynek obok, w którym widać dziurę w ścianie.

Wołodymyr ma na szczęście piwnicę, do której wejście znajduje się koło domu. Tam chowa się z żoną i kilkuletnim dzieckiem. – Jeśli pocisk trafił w wejście, to stamtąd nie wyjdziemy – przyznaje. Ale póki co wejście jest całe. Wołodymyr nie chce jednak opuszczać swojego domu, bo boi się, że wszystko rozkradną złodzieje, którzy lubią grasować po opuszczonych budynkach.

Jak każdy tutaj, Wołodymyr czeka, aż życie wróci do normy. Wciąż jest optymistą. – Jak to wszystko się skończy, pójdziemy razem na ryby i przy okazji się napijemy – uśmiecha się.

Przywracanie życia do ładu

Powodów do radości póki co jednak nie ma. Tuż koło jego domu znajduje się rynek, a właściwie to, co z niego zostało. W ciągu dnia jest tam otwarte kilka stoisk. – Spada pocisk, wszyscy padają na ziemię, potem się podnoszą i handlują dalej. Wszyscy już tu przywykli do takiego życia – mówi Rusłan, imam w pobliskim meczecie. Na rynku niemal wszystko jest spalone, posiekane odłamkami, po ziemi walają się resztki stoisk i tego, co znajdowało się w środku.

Po drugiej stronie ulicy dopiero co pocisk uderzył w dach, a drugi kilkadziesiąt metrów dalej w ziemię. Jak zawsze powypadały okna, a w ścianach zjawiły się dziury: jedne wielkości paznokcia, inne palca, a czasem nawet pięści. Każdy pocisk to straszny bałagan. Szkła, tynk, dachówki i wszystko inne, co może odpaść z budynku, spada na ziemię. Grupa kobiet stara się doprowadzić podwórko do porządku. Biegają z miotłami i wiadrami. – Powiedz nam, kiedy to wszystko się skończy – mówią dwie z nich. Nie znam odpowiedzi, więc wracają do pracy.

Z jedną z tych, które sprzątają, miałem okazję porozmawiać chwilę wcześniej. Podeszła pijana i rozpoczęła monolog. Jest całkowicie rozbita:

– Ja już nie mam siły, wywiozłam wszystkich i zostałam tu sama. Swojego domu się nie opuszcza, prawda? Ty byś go przecież też nie opuścił. Zostałam, bo to mój dom, nie chcę być bezdomna. Chcę żyć tu – mówi podniesionym głosem Lena.

Zaczyna płakać, pada na kolana. – Co ja mam zrobić, żeby to się już skończyło?! Co?! – łka. Do porządku doprowadza ją Iryna. Jest całkowicie opanowana… – Chodź, musimy pracować – namawia pijaną kobietę. Ta posłusznie zmierza w jej stronę.

Chociaż niespecjalnie jest tu co robić, często ludzie się spieszą. Trzech mężczyzn przytwierdza płytę pilśniową, aby zasłonić powybijane okna. – Chętnie bym porozmawiał, ale musimy to szybko zrobić – mówi jeden z nich. – Zaraz zacznie się ostrzał – dodaje.

Życie pod ziemią

Zanim rynek doszczętnie spłonął, Iryna sprzedawała środki czystości. Teraz nie ma gdzie, a do tego coraz rzadziej można spotkać na osiedlu Żowtnewym ludzi, którzy mogą sobie pozwolić na takie wydatki. Z pieniędzmi jest ciężko. Głównie żyją z pomocy humanitarnej, po którą mieszkańcy jeżdżą z samego rana, aby nie spóźnić się na szesnastą. To jest godzina zero, po której życie zamiera i wszyscy udają się do piwnic.

Iryna mieszka w solidnym, kilkupiętrowym budynku z całkiem sporym podwałem, piwnicą. To lepiej rokujące schronienie niż jednorodzinne domki, które przeważają na osiedlu. Razem z nią pod ziemią mieszkają jeszcze cztery osoby: trzy z jej klatki i jedna ciężko chora starsza kobieta z sąsiedniego domu. – Chce się zrobić coś dobrego, jakoś pomóc innym – mówi. Mają tam poukładane materace, trochę starych mebli. Na biurku koło legowiska Iryna umieściła niezbędne dla niej rzeczy – wizerunek Matki Boskiej, wodę, szklankę, papierosy, zapałki i łyżkę. Jest też żarówka, gdyby ta jedyna, która oświetla pomieszczenia, się przepaliła. Póki co podwał jest pusty. – Wszyscy rozeszli się po domach. Zbieramy się tu około szesnastej zanim zacznie się ostrzał – stwierdza.

Iryna stara się jednak uśmiechać. Gdy oprowadza nas po piwnicy, jest spokojna, a co jakiś czas się śmieje, chociaż powodów do radości nie ma wiele. Jej mąż zginął w trakcie wojny, została sama. – Nie wytrzymało mu serce – mówi. – Trzeba sobie jednak jakoś radzić – dodaje po chwili.

 

**Dziennik Opinii nr 223/2015 (1007)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij